Rozum powraca do Ameryki

Obama nie wzniesie barykad i nie wezwie do chwytania za broń. Jego rewolucja polegać będzie na tym, że naiwna wiara Busha zostanie zastąpiona rozumem, a neokonserwatywna ideologia skuteczną pragmatyką – pisze publicysta Jarosław Makowski

Aktualizacja: 12.11.2008 07:33 Publikacja: 12.11.2008 01:28

We wtorek, 4 listopada 2008 roku, około północy czasu amerykańskiego, świat odetchnął z ulgą. Stało się jasne, że demokrata Barack Obama został wybrany na nowego prezydenta Ameryki. Bez najmniejszego żalu, jak ziemia długa i szeroka, ludzie żegnają wojowniczą i arogancką Amerykę George’a Busha, łamiącą nie tylko prawo międzynarodowe (inwazja na Irak), ale i demokratyczne standardy (więzienie Guantanamo).

[srodtytul]Guru lewicy i prawicy[/srodtytul]

Amerykanie, wybierając demokratę, dokonali więc politycznego przewrotu kopernikańskiego. Bo teraz Ameryka, której symbolem jest pierwszy czarnoskóry prezydent, ma przestrzegać prawa, być solidarna i gotowa do współpracy ze swoimi partnerami. To jest ta Ameryka, na jaką czekał, jakiej zawsze kibicował i jakiej potrzebuje wolny świat.

Czy jest na nią szansa? Jest, gdyż swoiste globalne poparcie, jakim dziś cieszy się przywódca „Rzymu XXI wieku”, czyni go w jakimś sensie także globalnym liderem. A to dobry znak dla świata, który potrzebuje nowego przywództwa Ameryki, i dobry znak dla USA potrzebujących szybko odbudować roztrwonioną przez Busha i neokonserwatystów wiarygodność.

Co więcej, obecnie obserwujemy, jak szybko na świecie rośnie grupa polityków marzących o tym, aby się upodobnić do Obamy albo żeby ktoś napisał lub zasugerował, że „X lub Y jest jak Obama”. Każdy chce robić kampanię tak, jak robi ją Obama, przemawiać i porywać tłumy tak, jak przemawia i porywa ludzi Obama, reagować na kryzysy, jak reaguje na nie Obama....

Ta nużąca już obamomania nie ominęła także Polski. Jasne, że Grzegorz Napieralski, szef SLD, chciał przez chwile być polskim Zapatero. Nie wyszło. Jednak, znając jego pasje naśladowcze, dziś zapewne marzy o tym, by być polskim Obamą. To nie wszystko. Polacy doznali pewnie szoku, gdy usłyszeli, że polskim Obamą, jak zasugerował prezydencki minister Michał Kamiński, jest Lech Kaczyński, gdyż – to już rozjaśnił rodakom brat Jarosław - jest „prezydentem zmian”. Jak widać, Obama w Polsce stał się nowym guru nie tylko lewicy, co jest naturalne, ale i prawicy, co lekko zdumiewa.

[srodtytul]Podzielony naród[/srodtytul]

Jednak Amerykanie nie po to wybrali Obamę, aby reszta świata piała z zachwytu, jak wciąż aktualny pozostaje American Dream. Postawili na Obamę, gdyż wierzą, że może on posprzątać po ośmiu latach katastrofalnej polityki Busha, która doprowadziła ich kraj do trzech wielkich kryzysów: ekonomicznego (recesja), społecznego (deficyt zaufania do państwa) i militarnego (rozgrzebane wojny w Afganistanie i Iraku). Jednak, paradoksalnie, to nie owe kryzysy są dziś największym zmartwieniem prezydenta elekta, ale podzielony naród.

Jak głęboki jest ten podział, mogliśmy zobaczyć w czasie partyjnych wieców zorganizowanych w noc wyborczą. Z jednej strony w Phoenix oglądaliśmy zwolenników przegranego kandydata republikanów Johna McCaina, gdzie przeważali biali i starsi ludzi, którzy – gdy tylko padało nazwisko Obamy – buczeli i gwizdali. Na nic zdały się prośby szacownego senatora o ciszę i powagę oraz nawoływania do jedności wobec wyzwań, przed jakimi stoi dziś Ameryka.

Z drugiej strony w chicagowskim Grant Park zobaczyliśmy kolorowy tłum, który stworzyli czarni, biali i Latynosi, stanowiący żywy znak owej radykalnej zmiany, na którą postawił Obama i której w końcu doczekały się USA. Oto zderzają się ze sobą dwie Ameryki, których interesy, nadzieje i obawy są nie tylko różne, ale czasami sprzeczne.

Jakie są nadzieje zwolenników nowego prezydenta? Przede wszystkim wierzą, że rząd federalny nie będzie umywał rąk od ich codziennych problemów, że pomoże im w spłacie zaciągniętych na domy kredytów, że poprawi się jakość publicznej edukacji, że większość Amerykanów będzie stać na ubezpieczenie zdrowotne itd. Krótko mówiąc: że Ameryka stanie się krajem, w którym rola państwa będzie się zwiększać, a nie – jak to było w czasie administracji Busha – zmniejszać.

Jakie są największe obawy tych, którzy głosowali przeciwko Obamie? Boją się przede wszystkim tego, że – jak przekonywali jeszcze w czasie kampanii republikanie – Obama będzie „najbardziej lewicowym prezydentem w historii Ameryki”, że pozwoli kobietom dokonywać aborcji na życzenie i zalegalizuje małżeństwa gejowskie, łamiąc w ten sposób „moralny kręgosłup Ameryki”.

Ale, co najgorsze, będzie podnosił podatki i – jak to sugestywnie udało się pokazać Joe hydraulikowi w czasie kampanii – karcił w ten sposób zwykłych Amerykanów za ich osobiste sukcesy. Innymi słowy, rządy Obamy oznaczają, że socjalizm dumnie wkroczy na waszyngtońskie salony, a za chwilę zajrzy także pod strzechy amerykańskich domostw.

[srodtytul]Człowiek w polu widzenia[/srodtytul]

Jak na tle tych obaw i nadziei Amerykanów może wyglądać Obamowska „polityka zmian”? I jakie będą jej główne priorytety?Po pierwsze: scalanie wspólnoty. Obama potrafi, co udowodnił już w trakcie kampanii, inspirować ludzi. Siła jego przesłania polega na tym, że nie koncentruje się on na sobie, mówiąc: „teraz, kiedy już jestem prezydentem, to wam dam to i to”, ale jego uwaga skupia się na tych, dzięki którym został prezydentem: „to dzięki wam tu jestem i teraz razem z wami zmienię ten kraj”. Polityka dla Obamy oznacza działanie na rzecz dobra wspólnego.

Doskonale to wybrzmiało w chicagowskim przemówieniu, gdzie w poważnym i nietryumfalistycznym tonie prezydent elekt zapewniał, że jeśli Ameryka się zmieni, to tylko dzięki wysiłkowi każdego i wszystkich Amerykanów razem. Obama więc chce, by – kiedy opadnie powyborczy pył – jego słynne „yes, we can” stało się zawołaniem wszystkich Amerykanów, a nie tylko jego zwolenników. Bo tylko wtedy jest szansa, że Ameryka poradzi sobie z nękającymi ją dziś kryzysami.

Po drugie: walka z biedą. Obama nie jest zaślepionym ideologiem, który teraz, kiedy już zdobył Biały Dom, rozpocznie – jak przepowiadają przerażeni liderzy religijnej prawicy – swoją lewacką krucjatę. Obama jest społecznym demokratą, który – co udowodnił, pracując w chicagowskich slamsach – nie traci z pola widzenia człowieka. Przede wszystkim zaś tego biednego, o którym ostatni raz w Ameryce mówił bodaj Jimmy Carter.A bieda zagląda w oczy coraz większej liczbie Amerykanów. Jest ona, jak z pasją przekonywał w niedzielę przedwyborczą czarnoskóry pastor Brad R. Braxton w słynnym Riverside Church w Nowym Jorku, prawdziwą „bronią masowej zagłady”, z którą należy walczyć w pierwszej kolejności. I pytał: dlaczego z taką samą gorliwością nie ścigamy przestępców z Wall Street, jak ścigamy biednych czarnych złodziejaszków na ulicy? W ogromnym kościele, gdzie było około 500 wiernych, białych i czarnych, młodych i starych, po tych słowach ludzie wstali i zaczęli klaskać. Obama ze swoją prospołeczną filozofią jest nadzieją biednych i ubożejącej klasy średniej na poprawienie warunków ich życia.

[srodtytul]Goodbye Mr Capitalism?[/srodtytul]

Po trzecie: przywrócić zaufanie obywateli do państwa. Jasne, że Amerykanie boją się „większego państwa”, i to nawet wtedy, gdy ta silna rola państwa odnosi się do obrony dobra publicznego – jak choćby ochrona pracowników, konsumentów czy środowiska naturalnego. Jednak na własnej skórze przekonują się, że polityka prywatyzacji i minimalnej interwencji państwa, którą od czasów Reagana tak skutecznie wkładali im do głów i serc republikanie, obraca się na ich oczach w pył. Dociera do ich świadomości, że neoliberalna ideologia, co przyznał nawet papież neoliberalnej doktryny Alan Greenspan, okazała się wilkiem kłamstwem. Zaczynają postrzegać więc interwencję państwa jako leżącą w ich interesie, i nawet czasami daje się tu słyszeć: „Goodbye, Mr Capitalism”. Sytuacja jest na tyle poważna, że Amerykanie sami dorośleją, odrzucając infantylny konsumpcjonizm. Choć w Bostonie na Newberry Street promocjami kuszą klientów wielkie sklepy Channel czy Burberry, to już próżno w nich szukać, jak to bywało kiedyś, szastających kartami kredytowymi beztroskich zakupowiczów.

Ten zupełnie nowy społeczny klimat sprawia, że Obama ma rzeczywiście niepowtarzalną okazję przebudowy całego systemu politycznego, od edukacji poczynając, a na ubezpieczeniach zdrowotnych kończąc, której nie miał Bill Clinton. Tyle że będzie się musiał zmierzyć z trudnościami (ogromny deficyt budżetowy, wzrost bezrobocia...), z którymi nie musiał się zmagać Clinton. Czy wykorzysta tę szansę? Zobaczymy. W każdym razie warto za niego trzymać kciuki.

I rzecz ostatnia: zakończyć bezsensowne wojny. Amerykanie są zmęczeni ideologicznie fałszywymi i nieudolnie przez Busha prowadzonymi wojnami. Wierzą, że Obama w racjonalny sposób wyprowadzi Amerykę z Iraku i zakończy wspólnie z europejskimi sojusznikami misję afgańską. Tym bardziej że Amerykanie nie bardzo już rozumieją, dlaczego w dobie kryzysu ekonomicznego każdego dnia 720 milionów dolarów topione jest w postsaddamowskim kraju, zamiast być przeznaczane na pomoc społeczną i odbudowę gospodarki. Dlaczego pieniądze amerykańskiego podatnika ładowane są w przemysł militarny i tak poronione pomysły, jak budowa tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce, miast być przeznaczane na publiczną edukację.

Amerykanie nie chcą też, aby – co ma miejsce dziś w wielu Kościołach Nowej Anglii – stałym punktem niedzielnych nabożeństw było odczytywanie listy kolejnych poległych na wojnie żołnierzy. Innymi słowy: jest szansa, że Obama ograniczy znacząco rolę kompleksu przemysłowo-militarnego nadającego od lat tło amerykańskiej polityce.

[srodtytul]Zimna krew[/srodtytul]

Ktoś zapyta: „I to ma być ta rewolucja Obamy?”. Jeśli ktoś się spodziewa, że Obama wzniesie barykady i wezwie do chwytania za broń, to się oczywiście rozczaruje. Rewolucja administracji Obamy polegać będzie na tym, że – jak się zdaje – dotychczasowa naiwna wiara Busha zostanie zastąpiona rozumem, a neokonserwatywna ideologia skuteczną pragmatyką.Próbkę tej rozumnej polityki dobra wspólnego, jak roboczo ją nazywam, zobaczyliśmy w czasie apogeum kryzysu finansowego. W odróżnieniu zarówno od McCaina, który miotał się od ściany do ściany, zawieszając nawet na chwilę swoją kampanię, czy od Busha, który szantażował Amerykanów, że muszą zgodzić się na jego rozwiązania, bo inaczej kraj czeka zapaść, Obama zachował zimną krew. Analizował sytuację, słuchał ekspertów, rozmawiał z ludźmi, by na końcu przedstawić próbne rozwiązania wyjścia z kryzysu.

[wyimek]Grzegorz Napieralski, szef SLD, chciał przez chwilę być polskim Zapatero. Nie wyszło. Dziś jednak zapewne marzy o tym, by być polskim Obamą[/wyimek]

Można więc przypuszczać, że wraz z przeprowadzką Baracka Obamy do Białego Domu do amerykańskiej polityki powróci racjonalność, która powinna się stać podstawowym wyznacznikiem działań nowej ekipy. Jeśli tak się stanie, czego należy USA życzyć, to nie tylko Amerykę, ale i cały świat czeka prawdziwa rewolucja.

[i]Autor jest filozofem i publicystą[/i]

We wtorek, 4 listopada 2008 roku, około północy czasu amerykańskiego, świat odetchnął z ulgą. Stało się jasne, że demokrata Barack Obama został wybrany na nowego prezydenta Ameryki. Bez najmniejszego żalu, jak ziemia długa i szeroka, ludzie żegnają wojowniczą i arogancką Amerykę George’a Busha, łamiącą nie tylko prawo międzynarodowe (inwazja na Irak), ale i demokratyczne standardy (więzienie Guantanamo).

[srodtytul]Guru lewicy i prawicy[/srodtytul]

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?