We wtorek, 4 listopada 2008 roku, około północy czasu amerykańskiego, świat odetchnął z ulgą. Stało się jasne, że demokrata Barack Obama został wybrany na nowego prezydenta Ameryki. Bez najmniejszego żalu, jak ziemia długa i szeroka, ludzie żegnają wojowniczą i arogancką Amerykę George’a Busha, łamiącą nie tylko prawo międzynarodowe (inwazja na Irak), ale i demokratyczne standardy (więzienie Guantanamo).
[srodtytul]Guru lewicy i prawicy[/srodtytul]
Amerykanie, wybierając demokratę, dokonali więc politycznego przewrotu kopernikańskiego. Bo teraz Ameryka, której symbolem jest pierwszy czarnoskóry prezydent, ma przestrzegać prawa, być solidarna i gotowa do współpracy ze swoimi partnerami. To jest ta Ameryka, na jaką czekał, jakiej zawsze kibicował i jakiej potrzebuje wolny świat.
Czy jest na nią szansa? Jest, gdyż swoiste globalne poparcie, jakim dziś cieszy się przywódca „Rzymu XXI wieku”, czyni go w jakimś sensie także globalnym liderem. A to dobry znak dla świata, który potrzebuje nowego przywództwa Ameryki, i dobry znak dla USA potrzebujących szybko odbudować roztrwonioną przez Busha i neokonserwatystów wiarygodność.
Co więcej, obecnie obserwujemy, jak szybko na świecie rośnie grupa polityków marzących o tym, aby się upodobnić do Obamy albo żeby ktoś napisał lub zasugerował, że „X lub Y jest jak Obama”. Każdy chce robić kampanię tak, jak robi ją Obama, przemawiać i porywać tłumy tak, jak przemawia i porywa ludzi Obama, reagować na kryzysy, jak reaguje na nie Obama....