Historia politycznych walk o telewizję znaczona była kolejnymi reformami i reorganizacjami. Nie mogąc rozbić mafijnej solidarności peerelowskich wyjadaczy ani nie będąc w stanie ich zwolnić, nowi szefowie TVP próbowali obstawiać ich swoimi nominatami i budować w procesach decyzyjnych i produkcyjnych rozmaite by-passy. Mnożono więc stanowiska kierownicze, rozbudowywano struktury, zmieniano zakresy kompetencji dyrektorów i hierarchie podległości, co nakładało się na – z natury w tego typu instytucji – silne prawidłowości opisane przez Parkinsona. Wskutek tego telewizja robiła się strukturą w coraz większym stopniu niesterowalną, a od formalnych kompetencji ważniejsze stawało się usadowienie w nieformalnych układach.
Ten bałagan szczytów sięgnął za rządów w TVP koalicji PiS – Samoobrona – LPR, wypełnionych najpierw bezustannymi próbami odwołania prezesa i sabotowaniem jego poleceń. Po jego wymianie wypełniły go kompetencyjne spory najpierw pomiędzy ludźmi PiS i "przystawkami" – a wedle znacznie bardziej skomplikowanych linii podziału, gdy Urbański po przegranej Kaczyńskiego porzucił patronat PiS i wbrew jego ludziom, opierając się na części "przystawek" i posługując małżeństwem Lisów, rozpoczął grę o wkupienie się w nowy układ i zachowanie wpływów.
[srodtytul]Prorok Kwiatkowskiego[/srodtytul]
Po serii intryg skończyło się to zwycięstwem Tomasza Rudomino, który ograł zarówno Urbańskiego, jak i Siwka z Bochenkiem, do ostatniej chwili przekonanych, że przeciągnęli "przystawki" na swoją stronę i odzyskują TVP dla swojej formacji. Pełniącym obowiązki prezesa mianowany został lekceważony delegat LPR Piotr Farfał, nic jednak nie wskazuje, aby rzeczywiście dysponował on realną władzą. Pierwsze decyzje Farfała trudno wytłumaczyć inaczej niż odgrywaniem się i leczeniem kompleksów lekceważonego "prezesa ds. papieru toaletowego", jak go dotąd pogardliwie na Woronicza nazywano. Najpilniejsza okazała się dla niego zemsta na szefie ochrony, który na polecenie Urbańskiego próbował odebrać mu przepustkę, oraz na Joannie Lichockiej, którą swego czasu usiłował zmusić do wpuszczenia do programu "Forum" osoby przez niego wyznaczonej, zamiast zaproszonej przez dziennikarkę, i musiał jak niepyszny ustąpić. Przy tej drugiej okazji bezrefleksyjnie – nie siląc się nawet na pozór merytorycznego uzasadnienia – niszczy najbardziej oglądany program TVP Info.
Pokazuje to nie tylko, że p.o. prezesa nie potrafi odróżnić instytucji publicznej od prywatnego folwarku (co akurat nie jest w bloku A na Woronicza niczym nowym), ale również, iż tak naprawdę niewiele więcej może. Ot, da posady innym wszechpolakom, wraz z którymi zostanie za jakiś czas "sczyszczony" ku radości liberalnych mediów, że z TVP pogoniono "faszystów" i przywrócono "normalność". Dla nikogo w firmie nie ulega zaś wątpliwości, kto ową normalność symbolizuje. W instytucji, która przez lata wyhodowała szczególny szczep mutantów w niepojęty sposób orientujących się w takich kwestiach instynktem równie nieomylnym jak ten, z którym zwierzęta przewidują katastrofy żywiołowe, nikt nie próbuje dziś podlizać się Farfałowi. Rudomino zaś – kto tylko może.
Przy czym traktowany jest on – sam temu nie zaprzecza – jak ktoś w rodzaju posłańca moszczącego drogę powrotu Robertowi Kwiatkowskiemu. Dla znacznej części ukorzenionych w TVP pracowników, tych właśnie, których nazwałem genetycznymi, jest prorokiem zapowiadającym powrót z wygnania ukochanego władcy.