W środkach masowego przekazu i w publicznych potyczkach powraca pytanie, czy Polska ma powody, by bać się zbliżenia niemiecko-rosyjskiego. Włączając się w ten dialog, chciałabym przewrotnie zapytać: a jakie korzyści odniósłby nasz kraj, gdyby oba mocarstwa były zantagonizowane? Czy przypadłaby nam rola beneficjenta takiego konfliktu?
Odpowiedź na tak postawione pytanie zależy od tego, jak postrzegamy oba kraje, ich miejsce i rolę w świecie. Nie bez znaczenia jest też to, jak sytuujemy nasze państwo na forum międzynarodowym i jak postrzegamy rolę Polski jako gracza politycznego w Europie.
Historyczne doświadczenia, konsekwencje prusko-rosyjskiego, niemiecko-radzieckiego i niemiecko-rosyjskiego sojuszu zostawiły bolesne piętno i zranioną pamięć. Jednak nie zapominajmy, iż w tym roku będziemy obchodzić 70. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej i powinniśmy być świadomi, czym różni się świat roku 2009 od tego z 1939 r.
Obawy może artykułować państwo słabe, bezradne, osamotnione i zakompleksione. Status Polski, jej kondycja jako państwa demokratycznego, członka NATO oraz Unii Europejskiej nie usprawiedliwiają poczucia zagrożenia ze strony Niemiec i Rosji.
Sądzę, że bardziej uzasadniona byłaby refleksja na temat wzajemnego zaufania. Przeszłość wymusza ostrożność i stosowanie niekiedy zasady ograniczonego zaufania. Ale jak prowadzić w warunkach demokracji rzetelny dialog bez minimum zaufania partnerów wszystkich stron?