Zapał nie trwał długo. Doraźne interesy polityczne, świadczenia socjalne, niechęć do bolesnych reform wzięły górę nad rozsądkiem ekonomicznym. Kraje takie jak Hiszpania, Portugalia czy Grecja, korzystając z niskich stóp procentowych i boomu inwestycyjnego, wzięły się za rozdawnictwo. Rozbuchano świadczenia socjalne i przywileje pracownicze. Hiszpańska lewica mówiła o budowie nowego społeczeństwa. Wolnego od niskich pobudek rynku.
Milton Friedman wraca jak żywy – ludzie są tylko ludźmi. Nawet ci lewicowi. Wszyscy kierujemy się zdrowo pojętym egoizmem. Jeżeli uda się rozmyć odpowiedzialność, to chętnie podejmujemy ryzykowne decyzje i zaciągamy długi, które ktoś inny ma spłacać.
Komisarz UE Joaquin Almunia zapowiada kary dla państw, które wyłamały się z rygoru Maastricht. A skąd niby Irlandia, Hiszpania, Grecja, Portugalia mają wziąć teraz pieniądze na kary? Pożyczyć z nowego, prężniejszego MFW i obiecać, że teraz to już naprawdę się poprawi?
[srodtytul]Wróg – czyli my[/srodtytul]
W czerwcu 1933 roku przywódcy 66 państw spotkali się w centrum Londynu w budynku Muzeum Geologicznego, żeby ratować świat przed recesją. Prezydent Franklin Delano Roosevelt był mocno skłócony z europejskimi przywódcami. Nie przyjechał do Londynu. Profesor Rodney Morrison na łamach „American Journal of Economics and Sociology” odtworzył przebieg konferencji.
Animozje, wzajemne oskarżenia, ba, nawet ton niektórych polityków do złudzenia przypominały współczesnych przywódców. Ostatecznie konferencja zamiast zażegnać kryzys, dodatkowo go nakręciła. Ale tak jak nie sposób przenosić modele Keynesa na współczesne realia gospodarcze, tak też konferencja konferencji nierówna.
Tym razem amerykański prezydent pojawi się w Londynie. Co może mieć równie fatalne skutki ekonomiczne, jak odmowa przyjazdu Roosevelta. Konferencja to rzadka okazja realizowania wielkiej lewicowej wizji Baracka Obamy. Biały Dom przygotowuje na tę okazję specjalną białą księgę: „white paper”.
Jak twierdzą jego doradcy, historyczny dokument, który określi kierunek rozwoju świata. Prezydent spisał dziesiątki najróżniejszych norm i regulacji, które mogłyby być wzorem dla globalnych rozwiązań. Tłumacząc, jak widzi rolę państwa w przyszłości, odpowiedział: „Pytanie dziś nie jest, czy rząd jest za duży czy za mały, tylko czy skuteczny”. Innymi słowy – czy ma w ręku wszystkie instrumenty do narzucania swojej woli.
Na naszych oczach powstaje nowy wielki projekt polityczny. Globalizm przechodzi do historii jako romantyczna przygoda zbliżania narodów i kultur. Ot, taki przejściowy etap od centralizmu państwowego do globalnego. Ponadnarodowych instytucji nadzoru i regulacji finansów.
Zanim się zorientujemy, te superorganizmy będą potrzebowały centralnych baz danych, monitoringu zachowań konsumenckich i dostępu do lokalnych struktur policji. Nie ważne, czy to będzie MFW na sterydach, czy, jak woli Angela Merkel, zupełnie nowy twór, szybko zacznie pukać do naszych drzwi.
Tylko kim będziemy straszyć i kogo winić, kiedy znowu wybuchnie kryzys? Przypomina się dylemat żołnierza Iwana Czonkina (z powieści Władimira Wojnowicza): „Zobaczyliśmy wroga i znowu okazało się, to my”.
[i]Autor, współpracownik „Rzeczpospolitej”, jest publicystą, był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse[/i]