Dodusić wrogów przed burzą

Jak to się stało, że książka początkującego historyka Pawła Zyzaka wywołała tak masową histerię – analizuje publicysta

Aktualizacja: 06.04.2009 08:16 Publikacja: 06.04.2009 01:59

Dodusić wrogów przed burzą

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/04/06/piotr-skwiecinski-dodusic-wrogow-przed-burza/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

Każdy historyk potrafi wymienić przykłady wielu elit i władców, którzy utracili władzę na skutek gwałtownych procesów politycznych, a zachowaliby ją, gdyby w porę poszli na konieczne ustępstwa. Zarazem każdy historyk potrafi wymienić równie wiele przypadków elit i władców, którzy zachowaliby władzę, gdyby – czując pierwsze podmuchy nadciągającej burzy – przykręcili śrubę. Historycy wiedzą, że najgorsze jest bierne trwanie. Premier Donald Tusk jest, jak wiadomo, historykiem. Podobnie Adam Michnik.

[srodtytul]Platforma przysnęła[/srodtytul]

Klimat w Polsce się zmienia. Jeszcze kilka miesięcy temu temu Platforma wspierana przez większość mediów biła rekordy popularności, PiS nie potrafił wyjść z powyborczej traumy i wydawał się trwale niegroźny, a nowe inicjatywy polityczne buksowały. Większości obserwatorów – a co ważniejsze, także uczestników życia politycznego – zdawało się, że rozdanie kart z jesieni 2007 roku będzie aktualne jeszcze długo.

Partia rządząca czuła się bezpiecznie. Jej retoryka nie złagodniała, Janusz Palikot ze Stefanem Niesiołowskim harcowali jak dawniej, ale zaczęło to trochę przypominać rytuał. Po usunięciu rękami LPR-owskich i postlepperowskich resztówek władz TVP i publicznego radia wydawało się, że długo nic nie zagrozi, że partia rządząca będzie mogła w spokoju konsumować zwycięstwo. Odzyskiwanie pozostałych resztek krytycznych wobec PO mediów, IPN i CBA, a także odebranie partiom pieniędzy budżetowych – posunięcie strategicznie arcyważne, bo ugruntowujące dominację ugrupowań związanych z biznesem nad tymi, które na rekinów kapitału liczyć nie mogą – czekały, i niewiele wskazywało na to, że szybko wrócą na agendę. Bo Platforma zaczęła przysypiać.

Wzbudzało to irytację tych jej niedawnych sojuszników, którzy – jak np. „Gazeta Wyborcza” – usytuowani poza bieżącą polityką w mniejszej mierze skłonni byli do ulegania jej doraźności, a więc i do wywołanego doraźnym spokojem przysypiania. Lepiej zachowali natomiast pamięć o grozie lat poprzedzających wybory 2007 roku, kiedy ich pozycja – w biznesie, we wpływaniu na władzę i w sferze kształtowania poglądów społeczeństwa – była zagrożona.

Pamiętali lekcję klęski Leszka Millera, która przecież też nastąpiła po bezprecedensowym zwycięstwie wyborczym. Niepokoili się więc opieszałością Platformy w opanowywaniu obszarów, które po ewentualnej zmianie nastrojów mogłyby być źródłem zagrożeń: TVP, Polskiego Radia, CBA, IPN. W wypadku tej ostatniej instytucji rolę grała też ideologiczna zaciekłość „Gazety”.

[srodtytul]Chmura gradowa[/srodtytul]

Miłe sny z reguły szybko się kończą. Kryzys nigdy nie służy rządzącym, a liczne bezpośrednio lub pośrednio związane z ekonomią wpadki zaczęły docierać do opinii publicznej, podważając wizerunek Platformy jako ugrupowania sprawnych menedżerów. Na aferę sopocką nałożyła się sprawa senatora Misiaka, a na sprawę Misiaka – premie platformerskich urzędników w Warszawie. Po raz pierwszy – za to drastycznie – Platforma osunęła się w sondażach. Rząd nigdy jeszcze nie miał tak kiepskich notowań. Atmosfera zaczęła się zmieniać.

Co istotne, te wszystkie sprawy docierały do ludzi dzięki temu, że większość mediów, które dotąd, motywowane niechęcią wobec Kaczyńskich, łagodziły kanty platformerskich wpadek, stopniowo zaczęła redukować parasol ochronny. Po części dlatego, że PiS został na tyle skutecznie zagnany do narożnika, iż antypisowscy dziennikarze w coraz mniejszej mierze skłonni są do działania w myśl hasła: Tusk może nie jest idealny, ale przecież w ciemności czają się straszne „Kaczory”. Po części na skutek rewitalizacji dziennikarskiej niepokorności – wspieranie rządzących nie jest miłe dziennikarskiej psychice, więc skoro długo trzeba było tak robić w imię domniemanych wyższych racji, to tym bardziej chce się to odreagować. Tak czy inaczej, choć niesłusznym byłoby obwieszczenie, że większość mediów nagle stała się obiektywna, to zarazem błędne byłoby udawanie, że nic się nie zmieniło. Stopień medialnego krycia rządzących zmalał. I rządzący wiedzą o tym doskonale.

Wiedzą jeszcze o jednym. O tym, że sprawa Misiaka może się nie okazać najważniejszą. Wprawdzie, jak napisał w „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz, premier stara się zapobiec aferom na swym zapleczu, narażając się na rozgoryczenie działaczy partyjnych. Ale każda partia rządząca wyrodnieje w poczuciu długotrwałego bezpieczeństwa, a ugrupowanie od swych początków tak silnie związane z biznesem jak Platforma musi wyrodnieć silniej i szybciej od innych.

Piotr Zaremba i Anna Wojciechowska z „Dziennika” w artykule o chyba nieprzypadkowym tytule „Gradowa chmura nad Platformą” cytują anonimowego członka najwyższych władz PO, który „przypuszcza, że bohaterem kolejnej głośnej historii będzie poseł działający w porozumieniu z resortem skarbu”. Ilu jest takich posłów „działających w porozumieniu” z iloma resortami?

A wszystko dzieje się na krótko przed eurowyborami. Dla Platformy są one niezwykle ważne – m.in. ze względu na rozmiar jej sukcesu z 2007 roku. Jeśli partia Tuska go nie powtórzy, to na tle kolosalności zwycięstwa sprzed półtora roku, owocującego wielkimi nadziejami, może powstać wrażenie schyłkowości.

Tutaj z nieba spada książka Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie.

[srodtytul]Zbliża się czas działania[/srodtytul]

Bez naszkicowanego powyżej kontekstu nie sposób nawet się zbliżyć do zrozumienia, w jaki sposób książka 24-letniego początkującego historyka wydana przez niszowe wydawnictwo w nakładzie 3 tysięcy egzemplarzy mogła tak rozpalić masową histerię. Histerię, w której rozpętywaniu i podtrzymywaniu współdziałały Platforma Obywatelska i „Gazeta Wyborcza”.

Histerii, w której rząd posunął się do bezprecedensowej akcji minister Barbary Kudryckiej. Akcji zdezawuowanej przez premiera po 24 godzinach, kiedy stało się jasne, że w tej jednej kwestii większość mediów nie przychyla się do linii „GW”. Gazety, której wolność nauki zawsze leżała na sercu, a która w tej sprawie ograniczyła się do jednego krótkiego krytycznego komentarzyka.

[wyimek]Odkrycie reporterów „Gazety Pomorskiej” i „Expressu Bydgoskiego”, potwierdzające rewelacje Zyzaka na temat przeszłości Wałęsy, zostało pominięte przez niemal wszystkie media[/wyimek]

Rozpętywanie tej bezprecedensowej histerii nosiło znamiona zorganizowanej akcji. Do tej pory „Wyborcza” opublikowała kilkadziesiąt – większych i mniejszych – tekstów na temat książki lub ze sprawą książki związanych.

Książkę (oczywiście jako całkowicie niewiarygodną) i jej autora (jako agenta sił pisowskiej ciemności) przedstawiono już w obszernym materiale 21 marca. Jednak rozmach kampanii nadał w dniu następnym Mirosław Czech (były sekretarz generalny Unii Wolności). Oprócz insynuacji – jak choćby stwierdzenie, że podobni Zyzakowi „są gorsi od bezpieki” (dokładnie tak!) – artykuł Czecha zawiera też tezę już jednoznacznie wskazującą cel kampanii – „pojawienie się książki Arcanów jest logicznym zwieńczeniem przepisywania historii Polski od nowa, jak o misji IPN wyraził się prezes Janusz Kurtyka”.

I odtąd wątek IPN, który – przypomnijmy rzecz oczywistą – książki Zyzaka nie wydał ani nie finansował, jest konsekwentnie lansowany jako główny. Gdy w „Rzeczpospolitej” Piotr Gontarczyk ostro krytykuje dzieło młodego historyka, „Gazeta” reaguje od razu. „Gontarczyk dobrze czuje pismo nosem – pisze Czech. Krytyka chorej imaginacji Zyzaka jest mu potrzebna, by samemu wejść w buty profesjonalnego dziejopisa i zmazać z siebie i Cenckiewicza podejrzenia o brak profesjonalizmu i zajmowanie się polityką. Arcana wydały publikację, w której Cenckiewicz, Gontarczyk, Kurtyka, Lisicki oraz ich ideowi kompani mogą się przejrzeć jak w krzywym zwierciadle. Mogą dostrzec zwieńczenie drogi, na którą weszli jakiś czas temu, i jaką chcieli nam zaaplikować.”

Na stalinowskich zebraniach częste bywały sytuacje, kiedy ktoś zaszczuty zdecydował się pokajać, ale partia uznawała jego samokrytykę nie tylko za niewystarczającą („nie o taką samokrytykę nam, towarzysze, chodziło”), ale wręcz – za dalszy ciąg walki z partią, tyle że teraz prowadzonej innymi metodami.

Ale Czech nie ogranicza się do ataku na Kurtykę i jego „ideowych kompanów”. Wzywa władze państwowe, aby żelazną miotłą rozprawiły się z ideologicznym wrogiem. Pisze, że to dobrze, iż premier „nie ograniczył się do słów solidarności z Wałęsą w obliczu haniebnego ataku”. Stwierdził, że IPN ma szansę przetrwać „tylko pod warunkiem, że będzie instytucją ideologicznie i politycznie neutralną”. I dodał: „Nie dziwię się, że dziś w Polsce narastają coraz większe emocje wokół IPN. Ci, którzy nadużywają cierpliwości Polaków i pieniędzy publicznych, sami stanowią dla tej instytucji największe zagrożenie. Jeśli to się nie zmieni, to takie zagrożenie może stać się faktem”.

I były lider Unii Wolności konkluduje: „Powiedziano mocno i dobitnie. Cierpliwość wyczerpała się dawno. Miejmy więc nadzieję, że zbliża się czas działania”.

I – jakżeby inaczej – okazało się, że rzeczywiście się zbliża.

Bo partner „Gazety” – Platforma – też konsekwentnie odgrywa swą rolę. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski określa IPN mianem „resztówki IV RP”. Politycy PO grzmią, a po kilku dniach Platforma stawia kropkę nad „i”. Zapowiada inicjatywę legislacyjną mającą na celu zmianę władz Instytutu, co Donald Tusk określa mianem „bitwy o prawdę”.

Dzień wcześniej PO rzutem na taśmę przeforsowała w Sejmie zmianę ustawy o finansowaniu partii, radykalnie ograniczającą możliwości tych ugrupowań, które nie cieszą się sympatią wielkiego kapitału. Czyli w pierwszym rzędzie – PiS. Zatem dwa brakujące punkty na liście celów PO w ciągu kilku dni zostały prawie zrealizowane.

W sprawie finansowania partii większość mediów przyjęła ton rzeczowego informowania. Inaczej w sprawie Zyzaka. Co starsi redaktorzy „Wyborczej” czują się zapewne o kilkanaście lat młodsi – po raz pierwszy w takiej skali, po długiej przerwie, „GW” udało się nadać ton innym redakcjom.

[srodtytul]Czarna karta mediów[/srodtytul]

Nie mam wątpliwości, że w przyszłości sprawa Zyzaka będzie przywoływana jako czarna karta polskich mediów. Uderzające jest, że gdy reporterzy „Gazety Pomorskiej” i „Expressu Bydgoskiego” (a nie żadnej centralnej redakcji!) postanowili zweryfikować – uznawane dotąd przez wszystkich za główny kamień obrazy i za w oczywisty sposób fałszywe – twierdzenia historyka o młodzieńczych ekscesach Lecha Wałęsy (sprawa nieślubnego dziecka i nieszczęsne sikanie do kropielnicy) i kiedy się okazało, że mieszkańcy Łochocina potwierdzają – i to wcale nieanonimowo – wersję Zyzaka, „Wyborcza” przemilczała to totalnie. Odkrycie pomorskich dziennikarzy zostało pominięte przez niemal wszystkie informacyjne serwisy głównych telewizji, a większość redakcji prasowych nie zamieściła go w swoich papierowych wydaniach.

Piszę to bez satysfakcji, bo te fragmenty książki uważam za niepotrzebne. Bliższe są mi standardy mediów francuskich, które o istnieniu dorosłej już nieślubnej córki prezydenta Francois Mitterranda poinformowały – choć sprawa była tajemnicą poliszynela – dopiero w roku jego śmierci. Ale daleko nam do Francji, jesteśmy w Polsce roku 2009, gdzie opisanie przez Zyzaka młodzieńczych wybryków historycznego lidera „Solidarności” stało się pretekstem do próby stłamszenia – za jednym zamachem – wolności mediów i wolności badań naukowych.

Dlatego uważam, że „Gazeta Pomorska” i „Express Bydgoski” ocaliły honor polskich dziennikarzy. A większość mediów, która w różnym stopniu zbojkotowała tę informację, zakwestionowała podstawowy kanon dziennikarskiej misji.

[srodtytul]Wy nie wiecie, gdzie oni są[/srodtytul]

Sprawa Zyzaka służy Platformie i „Wyborczej” do realizacji kilku celów. Cel wspólny to doduszenie głównego wroga, nim atmosfera w kraju zmieni się na tyle, że „niedorżnięte watahy” będą mogły zyskać szansę wyjścia z narożnika. IPN jest pierwszym celem, przewiduję, że niebawem w kłopotach znajdzie się CBA.

Przypomina się tu pamiętne zdanie Lecha Wałęsy z filmu „Nocna zmiana”. Po odwołaniu premiera Jana Olszewskiego politycy zwycięskiego obozu się naradzają, czy nagiąć prawo i wejść już jutro do kierowanego jeszcze przez ministra Antoniego Macierewicza (bo nowego gabinetu jeszcze nie ma) MSW czy odczekać do powołania nowego rządu. Spór rozstrzyga prezydent Wałęsa, mówiąc, że trzeba wejść już, zaraz, bo „panowie, wy nie wiecie, gdzie oni (czyli badający teczki) już są”.

Celem wspólnym jest też uprzedzenie tej niekorzystnej z punktu widzenia i rządu, i redakcji z Czerskiej zmiany klimatu społeczno-politycznego oraz odbudowanie atmosfery zagrożenia i polaryzacji, która tak dobrze posłużyła i PO, i „GW” w latach 2005 – 2007. Celem wspólnym jest reaktywowanie jednolitego „antykaczystowskiego” frontu mediów. Przy czym cel odrębny Platformy jest dalej idący – PO marzy o odbudowie masowego medialnego parasola nad rządem. Celem odrębnym „Wyborczej” wydaje się natomiast odbudowanie i utrwalenie pozycji „Gazety” z lat 90., kiedy to „GW” wytyczała linię mainstreamowych mediów.

Czy cele te zostaną zrealizowane? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wiem natomiast, że ostatnio zacząłem odnosić wrażenie, iż nagle znaleźliśmy się w rzeczywistości opisanej przez Bronisława Wildsteina w powieści „Dolina nicości”. W rzeczywistości, nad którą wszechwładną władzę sprawuje biznesowo-medialny kartel zaszczuwający nielicznych oponentów.

[i]Piotr Skwieciński jest publicystą, współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem PAP[/i]

[i]Współpraca Marcin Rafałowicz[/i]

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/04/06/piotr-skwiecinski-dodusic-wrogow-przed-burza/]Skomentuj na blogu[/link][/b]

Każdy historyk potrafi wymienić przykłady wielu elit i władców, którzy utracili władzę na skutek gwałtownych procesów politycznych, a zachowaliby ją, gdyby w porę poszli na konieczne ustępstwa. Zarazem każdy historyk potrafi wymienić równie wiele przypadków elit i władców, którzy zachowaliby władzę, gdyby – czując pierwsze podmuchy nadciągającej burzy – przykręcili śrubę. Historycy wiedzą, że najgorsze jest bierne trwanie. Premier Donald Tusk jest, jak wiadomo, historykiem. Podobnie Adam Michnik.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń