Kapitalizm to nieustanne testowanie pomysłów. Na każdy nowy biznes kilka musi być chybionych. Obama wypowiada lewicowe formuły o degeneracji liberalizmu, ale wie, że kryzys to kapitalizm w swojej najzdrowszej formie. To przesilenie. Zwykle przychodzi po okresie zawrotnej hossy. Nadmiarze gotówki, która zbyt długo utrzymuje na powierzchni złe firmy, głupie pomysły i chybione inwestycje.Tym razem nadmiar tanich kredytów, zalew chińskich i arabskich inwestycji wyniosły ten balon złudzeń aż do stratosfery. Zanim mieliśmy kryzys kredytowy, mieliśmy bańkę internetową. Ten sam fenomen. Wszystko, co było na ekranie komputera, z miejsca było sukcesem. Do czasu. Po latach okazało się, że nie każda strona internetowa, jak i nie każda łopata wbita w ziemię, musiała być superinteresem. Kiedy zabrakło gotówki na finansowanie projektów, bańka prysła, pociągając za sobą dziesiątki innych gałęzi gospodarki.
Barack Obama nie jest ekonomistą, ale jest wytrawnym graczem. Wie, jak wykorzystać krach finansowy. Cała ta populistyczna i antykapitalistyczna retoryka przynosi lewicy wymierne korzyści polityczne. Zniechęca do bogatych, pozwala, w imię troski o bezpieczeństwo finansowe biednych, ograniczać wolność rynku i uzależniać koncerny od decyzji polityków.
Za rządowymi pieniędzmi poszły żądania zatrudniania tylko Amerykanów. W Wielkiej Brytanii, USA i Francji rządy kontrolują już pensje prezesów i zwalniają niepokornych. Prezydent Obama żąda od banków nowych strategii inwestycyjnych, a od koncernów samochodowych bardziej ekologicznych aut.
Czy urzędnicy, regulując całe gałęzie gospodarki, rozstawiając po kątach banki i projektując nam samochody, faktycznie chronią nas przed głupimi pomysłami? Czy nasze emerytury są bezpieczniejsze? W końcu to im zawdzięczamy obecny krach finansowy. Sztucznie zaniżane kredyty państwowych instytucji kredytowych, rozregulowanie stóp procentowych – to wszystko zasługi polityków. Dziś prezydent Obama wykorzystuje zapaść gospodarczą do zwiększenia swoich wpływów politycznych i poszerzenia elektoratu. Wcześniej prezydenci George Bush i Bill Clinton w dokładnie tym samym celu sztucznie nakręcali tę koniunkturę.
Jak po tym wszystkim ktoś przy zdrowych zmysłach może uwierzyć, że wyjściem z kryzysu będzie przekazanie banków i korporacji pod kontrolę polityków? Albert Einstein zapytany kiedyś, co to jest szaleństwo, odpowiedział: "to wykonywanie wciąż tych samych ruchów w nadziei, że tym razem przyniosą inny rezultat".
Barack Obama i Gordon Brown, premier Wielkiej Brytanii, sprawiali wrażenie zatroskanych manifestacjami na ulicach Londynu i Strasburga, ale to ich słowa pobudzały nienawiść ulicy do wielkiego kapitału. Wybite okna w rezydencji prezesa brytyjskiego banku RBS Freda Goodwina czy bezprecedensowa amerykańska ustawa nakładająca 90-proc. podatek na premie szefów banków – to wymagało udziału polityków. Przecieków i zmasowanej propagandy "zohydzania bogactwa" – jak to nazwał "Wall Street Journal".