Co zawdzięczamy Wrzodakowi

Barack Obama i Gordon Brown sprawiali wrażenie zatroskanych manifestacjami na ulicach Londynu i Strasburga, ale to ich słowa pobudziły nienawiść ulicy do wielkiego kapitału - pisze publicysta

Aktualizacja: 09.04.2009 20:13 Publikacja: 09.04.2009 20:04

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wroblewski/2009/04/09/co-zawdzieczamy-wrzodakowi/" "target=_blank]blog.rp.pl/wroblewski[/link][/b]

W Londynie poleciały witryny banków. Tłum wdarł się do centrum obsługi klienta Royal Bank of Scotland i zdeptał komputery. W Edynburgu szefowi banku wybito okna w rezydencji. W Berlinie obrzucano centrum maklerskie czerwoną farbą. W USA demokratyczny senator Barney Frank zagroził ujawnianiem domowych adresów bankierów. Kierownictwo AIG zapewnia swoim menedżerom dyskretną ochronę.

A w Polsce? Ulicami Warszawy przeszło 300 związkowców. Pogwizdali, kilka opon spalili i pojechali. Z czym do gości?

[srodtytul]Kto kieruje wolnym rynkiem[/srodtytul]

Jak na 11-procentowe bezrobocie, nędzne zabezpieczenia socjalne i cały ten rwetes z opcjami i kredytami, polscy politycy zachowują się z godną podziwu rozwagą. Także naszym związkowcom daleko do ziejącego antykapitalizmem Zachodu. Zapadają decyzje o redukcjach płac, elastycznych godzinach pracy... i to wszystko bez strajków, gazów łzawiących i wybijania szyb. Może to kwestia czasu? A może to nasze doświadczenie – kręta i wyboista droga do kapitalizmu – powoduje, że nieprędko będziemy dobrym materiałem dla populistycznej lewicy?

Ameryka po blisko 20 latach wzrostu gospodarczego i dobrobytu jest w szoku i poluje na winnego. Europa uważa, że kapitalizm ją oszukał, odmawiając dalszego finansowania socjalnych przywilejów i wygodnego życia. A my, po latach trudnej transformacji, tak naprawdę dopiero teraz zrozumieliśmy, do czego jest nam potrzebny kapitalizm. Czym jest luksus finansowej niezależności i na co nas stać w świecie wolnych możliwości. Za dużo wycierpieliśmy z rąk nieudolnego państwa, żeby teraz uwierzyć, że urzędnicy będą lepiej troszczyć się o nasz dobrobyt niż bank czy my sami.

Profesor Michael Kazin, jeden z najwybitniejszych historyków masowych ruchów społecznych i autor "Populistycznej perswazji", definiuje populizm jako "impuls, a nie ideologię. Język, który łączy niezwiązane ze sobą warstwy społeczne i zawodowe w niechęci do elit". W tym wypadku do bankowców, prezesów i finansistów.

Wiara w to, że jedna grupa zawodowa odpowiada za całe zło świata, pozwala przerzucić odpowiedzialność za nasze porażki na innych. "Głupcy, złodzieje, oddajcie nam nasze państwo!" – krzyczeli demonstranci w Londynie. "Zdelegalizować pieniądze" – to już hasło ocierające się o brytyjskich luddystów niszczących maszyny na początku XIX w. Himalaje populizmu, ale słuchając prezydenta USA Baracka Obamy, też można odnieść wrażenie, że kryzys to tylko sprawka złych ludzi i rozbrykanych banków.

"Nie może być tak, że za chciwość i nieodpowiedzialność jednostek płacić muszą całe narody" – mówi Obama, choć doskonale wie, jak działa wolny rynek. Wie, że chciwość towarzyszyła Ameryce, zanim położono pierwszą cegłę na Wall Street. Wie też, iż nie jest prawdziwa teza, że gospodarką kapitalistyczną kierowali dotąd sami mądrzy ludzie, a socjalistyczną – idioci.

Tajemnica wolnego rynku polega na tym, że nikt nim nie kieruje. Biznes nie musi być nieomylny. Na miejsce bankrutów wchodzą inni. Głupich zastępują mądrzejsi. A mądrych sprytniejsi. Gdyby sukces gospodarczy zależał od kilku mądrych ludzi na eksponowanych posadach, to komunizm byłby najlepszym systemem pod słońcem. Oczywiście, że na co dzień osobowości rozpalają naszą wyobraźnię, a nie niewidzialna ręka rynku. W czasach prosperity na listach najbogatszych szukamy inspiracji do własnego sukcesu. Kiedy gospodarka się wali, na listach banitów szukamy Madoffów i bankierów z jachtami kupionymi z naszej krwawicy. Ale to nie jest istota wolnego rynku. Jednostkowe sukcesy i porażki są tylko częścią wielkiego rynkowego chaosu.

[srodtytul]Kapitalistyczne przesilenie[/srodtytul]

Kapitalizm to nieustanne testowanie pomysłów. Na każdy nowy biznes kilka musi być chybionych. Obama wypowiada lewicowe formuły o degeneracji liberalizmu, ale wie, że kryzys to kapitalizm w swojej najzdrowszej formie. To przesilenie. Zwykle przychodzi po okresie zawrotnej hossy. Nadmiarze gotówki, która zbyt długo utrzymuje na powierzchni złe firmy, głupie pomysły i chybione inwestycje.Tym razem nadmiar tanich kredytów, zalew chińskich i arabskich inwestycji wyniosły ten balon złudzeń aż do stratosfery. Zanim mieliśmy kryzys kredytowy, mieliśmy bańkę internetową. Ten sam fenomen. Wszystko, co było na ekranie komputera, z miejsca było sukcesem. Do czasu. Po latach okazało się, że nie każda strona internetowa, jak i nie każda łopata wbita w ziemię, musiała być superinteresem. Kiedy zabrakło gotówki na finansowanie projektów, bańka prysła, pociągając za sobą dziesiątki innych gałęzi gospodarki.

Barack Obama nie jest ekonomistą, ale jest wytrawnym graczem. Wie, jak wykorzystać krach finansowy. Cała ta populistyczna i antykapitalistyczna retoryka przynosi lewicy wymierne korzyści polityczne. Zniechęca do bogatych, pozwala, w imię troski o bezpieczeństwo finansowe biednych, ograniczać wolność rynku i uzależniać koncerny od decyzji polityków.

Za rządowymi pieniędzmi poszły żądania zatrudniania tylko Amerykanów. W Wielkiej Brytanii, USA i Francji rządy kontrolują już pensje prezesów i zwalniają niepokornych. Prezydent Obama żąda od banków nowych strategii inwestycyjnych, a od koncernów samochodowych bardziej ekologicznych aut.

Czy urzędnicy, regulując całe gałęzie gospodarki, rozstawiając po kątach banki i projektując nam samochody, faktycznie chronią nas przed głupimi pomysłami? Czy nasze emerytury są bezpieczniejsze? W końcu to im zawdzięczamy obecny krach finansowy. Sztucznie zaniżane kredyty państwowych instytucji kredytowych, rozregulowanie stóp procentowych – to wszystko zasługi polityków. Dziś prezydent Obama wykorzystuje zapaść gospodarczą do zwiększenia swoich wpływów politycznych i poszerzenia elektoratu. Wcześniej prezydenci George Bush i Bill Clinton w dokładnie tym samym celu sztucznie nakręcali tę koniunkturę.

Jak po tym wszystkim ktoś przy zdrowych zmysłach może uwierzyć, że wyjściem z kryzysu będzie przekazanie banków i korporacji pod kontrolę polityków? Albert Einstein zapytany kiedyś, co to jest szaleństwo, odpowiedział: "to wykonywanie wciąż tych samych ruchów w nadziei, że tym razem przyniosą inny rezultat".

Barack Obama i Gordon Brown, premier Wielkiej Brytanii, sprawiali wrażenie zatroskanych manifestacjami na ulicach Londynu i Strasburga, ale to ich słowa pobudzały nienawiść ulicy do wielkiego kapitału. Wybite okna w rezydencji prezesa brytyjskiego banku RBS Freda Goodwina czy bezprecedensowa amerykańska ustawa nakładająca 90-proc. podatek na premie szefów banków – to wymagało udziału polityków. Przecieków i zmasowanej propagandy "zohydzania bogactwa" – jak to nazwał "Wall Street Journal".

Za tym poszły subtelne sygnały wystraszonych elit. Rezygnowanie z markowych garniturów, zegarków. Chowanie bankowych identyfikatorów w nowojorskim metrze. Swoistym hitem na ostatnich targach w Genewie był nowy model Rolls-Royce,a. Nie tylko tańszy o 100 tysięcy dolarów, ale i z nową linią pozwalającą wtopić się w tłum samochodów taśmowej produkcji.

[srodtytul]Populistyczne przegrzanie[/srodtytul]

Polska też ma bogate populistyczne doświadczenia. Za ich sprawą zawalona została reforma służby zdrowia, zbankrutowały stocznie, załamała się reforma emerytalna, żaden rząd, z PO włącznie, nie poradził sobie z prywatyzacją. Ale populiści mieli też tu pecha. Pod bokiem pikietujących rolników wyrastały doskonale prosperujące prywatne farmy. Najbardziej skuteczni działacze związkowi doczekali czasu, kiedy zakłady, których bronili przed prywatyzacją, bankrutowały. Ursus Zygmunta Wrzodaka oraz stocznie to może najbardziej spektakularne przypadki, ale oczywiście niejedyne. Natomiast zakłady sprzedane w prywatne ręce za złotówkę zwiększały zatrudnienie i poprawiały warunki bytowe całych miast.Partia Andrzeja Leppera musi przyznać, że to nie ziarno wysypane na tory, ale Unia Europejska i wolny handel zapewniły największy skok cywilizacyjny w historii polskiej wsi. Zagraniczne banki i kredyty we frankach może są ideologicznie obce prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, ale jego żonie i córce myślącej portfelem już nie.

Comer Vann Woodward, historyk, który – zajmując się amerykańskim rasizmem – rozważał trwałość populistycznych zrywów w "Epoce reinterpretacji", zauważył ciekawe zjawisko: populistyczne przegrzanie. Nagonki i kampanie populistyczne zwiększają podejrzliwość i odporność społecznąna kolejnych trybunów ludowych.

Tak też Woodward tłumaczył nagły zwrot Amerykanów na prawo po II wojnie światowej. Popularny w 30. latach XX w. senator Huey P. Long, który demaskował milionerów i domagał się "demonopolizacji bogactwa", na długo ośmieszył wszelkie próby rozgrywania podziałów klasowych w Ameryce. Dziś już wiemy, że na 80 lat.

Czy faktycznie Zygmuntowi Wrzodakowi, Bogdanowi Pękowi, Andrzejowi Lepperowi i Jarosławowi Kaczyńskiemu zawdzięczamy dziś odporność na populistyczne hasła? Czy to dzięki nim mamy kiepską frekwencję na związkowych manifestacjach, chłodne przyjęcie pomysłów wsparcia finansowego deweloperów i koncernów samochodowych? Czy "populistyczne przegrzanie" spowodowało, że kampania wicepremiera Pawlaka przeciwko opcjom walutowym, podsycana niechęcią do obcych banków, nie wywołała społecznej ekscytacji?

[srodtytul]Rozsmarować bankiera[/srodtytul]

Dynamiczny okres rozwoju w ostatnich latach to przede wszystkim zasługa prywatnej przedsiębiorczości. Rozwój wbrew, a nie dzięki państwu. Banki może i nękają nas wyższymi ratami, ale z drugiej strony to im zawdzięczamy największy w powojennej historii boom mieszkaniowy. Dzięki bankom, prywatnym firmom, a nie obietnicom – zbudujemy 3 mln mieszkań.

Profesor Kazin pisał, że żadnemu państwu nie grozi populizm tak długo, jak jego obywatele pozostają zjednoczeni wokół tego, co konsumują, a nie przeciwko tym, którzy to tworzą. Szczęście, że wciąż jeszcze jesteśmy nienasyceni, a bankiera na kromce chleba nie da się rozsmarować.

[i]Autor jest publicystą, był redaktorem naczelnym tygodnika "Newsweek Polska" i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z "Rzeczpospolitą"[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne