Mam wielki szacunek dla bólu ludzi, którzy borykają się z problemem niepłodności, ale są sposoby leczenia tej choroby, o czym w debacie publicznej w ogóle się nie mówi. Jak gdyby in vitro było jedynym wyjściem. Nikt nie mówi o finansowaniu naprotechnologii (naturalna metoda określania płodności – przyp. red.) ani o dokształcaniu lekarzy w tym kierunku. W USA metodę tę stosuje ponad 450 lekarzy w 100 różnych klinikach! Tymczasem my obecnie wkładamy mniej wysiłku w leczenie niepłodności niż w latach 50. Dzisiaj jeżeli małżonkowie przez rok czy półtora nie mają dzieci, od razu serwuje im się in vitro. Tymczasem, zgodnie ze sztuką lekarską, należy najpierw postawić diagnozę – co jest przyczyną niepłodności. Następnie leczyć – choćby tak jak w metodzie naprotechnologii. Znane są liczne przypadki, w których małżeństwa po kilku, czasem kilkunastu nawet latach starań doczekują się potomstwa. Bo często blokada tkwi w psychice. I na tym także trzeba się skupić, a nie od razu wydawać wyrok pod tytułem: tylko in vitro wam pomoże. Niestety, wiele par dzisiaj nie chce czekać, chce mieć dziecko już, natychmiast.
[b]Czy zatem Kościół zaakceptowałby ustawę, która – tak jak w projekcie Jarosława Gowina – dopuszczałaby możliwość stosowania in vitro, ale jednocześnie nie zgadzała się na zamrażanie nadliczbowych zarodków.[/b]
Będąc katolikiem, mogę reprezentować wyłącznie jedno stanowisko: zakaz in vitro. Godność osoby ludzkiej, prawo do ochrony życia w najwcześniejszym embrionalnym stadium jest rzeczą oczywistą. Nie wolno nie tylko zamrażać embrionów, o co walczy poseł Gowin, ale także nie wolno w ogóle dopuścić do sytuacji, by dzieci były produkowane.
[b]Czy to znaczy, że Kościół potępia takich polityków jak Jarosław Gowin?[/b]
To zbyt duże słowo. Intencje pana Gowina były z pewnością dobre. Popełnił on jednak metodologiczny błąd, jaki zresztą my, katolicy, często popełniamy. Jako punkt wyjścia przyjmujemy narzucony nam przez innych światopogląd i wydaje nam się, że jedyne, co nam pozostało, to walka o jakiś kompromis. Tymczasem dla katolika punktem wyjścia powinny być jego przekonania, zgodne z jego sumieniem. W debacie o in vitro od początku politycy wyszli z założenia, że trzeba dążyć do kompromisu. To zasadniczy błąd. Katolicy powinni startować z punktu, że w świetle ich przekonań nie można dopuścić do tego, by ktoś miał potomstwo za cenę życia jakiejś liczby powołanych do życia istnień. Bo dlaczego mamy przyjmować jako punkt wyjścia propozycje lewicowe i dążyć do tego, aby to nasze propozycje dało się pogodzić z tym, czego chcą środowiska liberalno-lewicowe. Dlaczego nie może być odwrotnie?
[b]Może dzieje się tak dlatego, że katolicy, nie tylko w Polsce, są zbyt słabi i za mało odważni?[/b]