Grek Zorba na widok walących się w gruzy marzeń o kopalni westchnął z podziwem: „Jaka piękna katastrofa”. Z podobnym uczuciem patrzę na to, co się dzieje z naszą polityką bezpieczeństwa oraz armią z powodu forsowania sojuszu z Waszyngtonem i udziału w wojnach irackiej i afgańskiej.
Straszenie ludzi zamachami terrorystycznymi w Polsce, jak robi to nowy dowódca wojsk lądowych gen. Tadeusz Buk („Nie prowadzimy wojny kolonialnej” w „Polska The Times” z 16.09.), by uzasadnić nasz udział w operacji afgańskiej, to zwykłe nadużycie i manipulacja. Wynika zapewne z poprawności politycznej, a nie z chłodnej kalkulacji, jaka przystoi tak wysoko postawionemu dowódcy.
Problem w tym, że wojna z terroryzmem to nie nasze zmartwienie i wcale nie musimy jej wygrywać, jak chciałby gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca WL („Tę wojnę musimy wygrać”, „Dziennik Gazeta Prawna” z 30.09.). Jej wynik nie wpłynie zasadniczo na nasze bezpieczeństwo.
Paradoksalnie bowiem wygrana wojna z talibami wzmocni bezpieczeństwo USA , Zachodniej Europy i Rosji – osłaniając tej ostatniej południową granicę od ekspansji skrajnego islamu. Natomiast dla nas jedno jest pewne – długotrwały udział w walce z talibami, u boku USA , wyczerpie nasze zdolności do obrony granic. Koszt operacji afgańskiej bowiem według gen. Stanisława Kozieja („Gazeta Wyborcza” z 1.10.) wyniesie w przyszłym roku miliard złotych, a więc 20 proc. sumy przeznaczonej na modernizację naszych sił zbrojnych.
[srodtytul]Rosyjski pokaz siły[/srodtytul]