Nie po raz pierwszy lobbing i lobbyści znaleźli się w Polsce na czołówkach gazet jako czarne owce. Spory dotyczące kontaktów między władzą a biznesem są doskonale znane wszystkim, którzy uczestniczyli w podobnych debatach, jakie przetoczyły się w ostatnich miesiącach przez Brukselę, Londyn i Waszyngton. Choć trzeba przyznać, że intensywność i poziom emocji polskiej dyskusji są nieporównywalne z tym, co się dzieje gdzie indziej.
[srodtytul]Szkody wyrządzone reputacji[/srodtytul]
Nie zamierzamy oceniać ostatnich wydarzeń w Warszawie. Próbujemy raczej wyciągnąć wnioski dotyczące niezbędnych zmian w regulacjach prawnych i zachowaniu polityków, które umożliwią w przyszłości wypracowanie dopuszczalnej prawnie formy reprezentacji biznesu i interesów komercyjnych w demokratycznym systemie politycznym.
Przede wszystkim trzeba pamiętać o jednym: biznes, jak każda inna grupa interesu w społeczeństwie obywatelskim, ma prawo się wypowiadać w sprawie proponowanych rozwiązań prawnych i administracyjnych, które wpływają na sposób jego działalności. To wręcz prawny i moralny obowiązek względem akcjonariuszy i pracowników firm. Pogląd, że biznes jest w jakimś sensie zły czy destrukcyjny dla racjonalnego procesu podejmowania decyzji i powinien jako taki zostać od szczegółów tworzenia polityki odsunięty, jest niebezpieczny i niemożliwy do obrony.
Jak wykazało opublikowane niedawno w Brukseli opracowanie Burson-Marsteller „Odbiór Lobbingu w Europie”, problem jest poważny. Według badań tylko 3 proc. polskich respondentów (urzędników i polityków) sądzi, że lobbing pozytywnie się przyczynia do procesu demokratycznego. To wniosek niepokojący, jeśli weźmiemy pod uwagę, że warunkiem dobrego rządzenia jest racjonalne zrozumienie przez urzędników i polityków konsekwencji podejmowanych decyzji. Jak można to zrozumienie osiągnąć, gdy biznes nie może przekazywać swoich obaw i poglądów decydentom?