Wiele osób zadaje sobie pytanie, czy tworzenie komisji śledczych ma jeszcze sens. Dokonania ostatnich komisji nie są imponujące. Jeśli w ogóle je śledzimy i z czymś kojarzymy, to nie z wyjaśnianiem spraw, ale z polityczną naparzanką.
Z czego to wynika? Po części oczywiście z panujących u nas obyczajów. To prawda, wszystkie bez wyjątku partie używają komisji jako narzędzia do walki politycznej. Wystawiają tam swoich wojowników, by atakowali konkurentów lub ewentualnie robili zamieszanie, które utrudni prace komisji. To prawda, prace naszych komisji dzielą lata świetlne od jakości prac komisji np. amerykańskich. I zapewne nie będzie dużo lepiej podczas prac komisji ds. afery hazardowej.
[srodtytul]Zrobić to lepiej[/srodtytul]
Ale czy to znaczy, że należy dać sobie spokój? To tak samo, jakby powiedzieć: nie budujmy już autostrad, bo przez 20 lat ich nie zbudowano, więc już nie zawracajmy sobie tym głowy. Nie poprawiajmy prawa, bo przez 20 lat wprowadzono tyle fatalnych nowelizacji, że mętlik jest większy, niż był. Nie walczmy o telewizję publiczną, bo politycy przez cały czas ją zagarniali. Porzućmy naprawę publicznej służby zdrowia, bo przecież nikomu nie udało się z nią wiele zrobić. I tak dalej, i tak dalej.
Warto jednak próbować zrobić to lepiej. Przede wszystkim dlatego, że tym razem jest co wyjaśniać. Choć już widać, że Platforma robi wszystko, aby kontrolować prace tej komisji, utrzymując w niej przewagę liczebną i decydując o tym, że obradami kierować będzie polityk PO. Towarzyszyła temu dość groteskowa argumentacja, że kandydat z PiS nie zapewniałby, iż komisja będzie obiektywna w swoich ocenach. Jest oczywiste przecież, że kandydat z Platformy taki obiektywizm zapewni, zwłaszcza kiedy uczestniczył w sądzeniu swoich kolegów partyjnych. A przecież, jeśli Platforma chce naprawdę wyjaśnić wszystkie sprawy związane z hazardowym lobbingiem, mogła oddać ster komisji w ręce kogoś z SLD albo choćby z PSL. Ale nawet na to się nie zdecydowała.