Kampania w barwach czerni i fioletu

Bulwersuje mnie, że Marta Kaczyńska, osoba, której szczerze współczułem, zaczyna się angażować w kampanię wyborczą. Przypomina mi to żałobną sesję zdjęciową Justyny Steczkowskiej na łamach „Vivy” – twierdzi publicysta

Publikacja: 14.05.2010 03:05

Kampania w barwach czerni i fioletu

Foto: Rzeczpospolita

Red

W czasie żałoby narodowej po 10 kwietnia 2010 r. w obliczu tragedii szybko wytworzyła się w Polsce pewna zbiorowość. Ale potem równie szybko się rozpadła. Taka żałobna zbiorowość bowiem nigdy nie jest skoncentrowana wokół jednej idei czy koncepcji politycznej. Także w tym wypadku nie była koncentrowana wokół prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ludzie, którzy przychodzili na Krakowskie Przedmieście, nie tyle oddawali hołd prezydentowi, ile gromadzili się we wspólnym sprzeciwie wobec śmierci. To był bunt przeciwko bezsensownej tragedii.

Dlatego tę chwilową wspólnotę bardzo trudno będzie wykorzystać politycznie. Próbuje się to robić, ale w moim przekonaniu będzie to bezskuteczne. Długotrwała żałoba narodowa i potężny wstrząs społeczny po śmierci Jana Pawła II nie przełożyły się przecież na jakiekolwiek akty polityczne. Wiele osób było przekonanych, że tamtą spontaniczną wspólnotę uda się jakoś podtrzymać. Mimo usilnych prób metkowania tamtych emocji nie powstało jednak żadne pokolenie JP2. Dziś dzieje się podobnie i podobne będzie zakończenie.

[srodtytul]Jaki król? W jakim boju?[/srodtytul]

Nie należy jednak lekceważyć politycznych prób wykorzystywania tragedii smoleńskiej. Pierwszy znak pojawił się ze strony Prawa i Sprawiedliwości, które usiłowało przenieść na pierwszy plan śmierć pary prezydenckiej, choć w samolocie zginęło wielu ludzi o bardzo różnych poglądach. Można te próby PiS psychologicznie zrozumieć, bo przecież Prawem i Sprawiedliwością kręcił duopol braci Kaczyńskich.

Jednak to, co się działo w związku z pochowaniem Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, było już aktem czysto politycznym podporządkowanym wymogom kampanii prezydenckiej. Nie wiem, czy wszyscy domagający się pochówku na Wawelu byli świadomi tego politycznego celu, ale tamten moment stał się początkiem utylitarnego traktowania żałoby narodowej.

Zaczęło się od tego, że Jarosław Kaczyński zadeklarował, iż będzie kontynuował polityczną misję brata. Pamiętajmy, że Jarosław był tej misji współautorem. To była wspólna misja braci Kaczyńskich.

Część obserwatorów sceny politycznej twierdzi nawet, że to właśnie Jarosław był mózgiem partii, a Lech wykonawcą lub – jak określił to sam prezes PiS – “działaczem państwowym”. Wizja jednak należała do Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego opowiadanie o misji zmarłego prezydenta było absurdalne i można podejrzewać, że zostało sformułowane wyłącznie na potrzeby kampanii wyborczej. Boję się jednoznacznie przesądzać, że to jest cyniczna gra na społecznych emocjach, ale niestety wyłącznie tym mi to pachnie.

Tym bardziej że kolejne wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego oraz pozostałych działaczy PiS zdają się to potwierdzać. Prezes mówił o kontynuacji misji “prawej Polski i prawych Polaków”. Europoseł PiS Paweł Kowal w TVN 24 stwierdził, że w katastrofie zginał “majestat Rzeczypospolitej”. A na koniec inny europoseł tej samej partii Marek Migalski w groteskowym stylu podsumował: “Jarosław Kaczyński zdecydował się kontynuować dzieło brata, bo kto inny mógłby to zrobić lepiej. Jeśli w boju ginie król, to kto inny, jeśli nie jego brat, powinien dalej nieść sztandar?”.

Ja w tym momencie mogę tylko zadawać pytania: W jakim boju? Jaki król? Czy Polska bez Lecha Kaczyńskiego to upadły bantustan? Czy poza upamiętnieniem ofiar Katynia pasażerowie prezydenckiego samolotu mieli jeszcze jakąś misję? Czy przedstawiciele i przedstawicielki lewicowej opozycji, którzy zginęli w katastrofie, pośmiertnie stali się prawymi?

Nie możemy patrzeć na rzeczywistość przez sentymentalne polityczne łzy. Wydarzył się tragiczny wypadek, w którym zginął najwyższy urzędnik państwowy. To nie była wyprawa wojenna, kraj nie stracił wodza. Retoryka PiS zastępuje mitem rzeczywistość.

[srodtytul]Wyznanie wiary[/srodtytul]

Kolejne pytania pojawiają się, gdy przypomnimy sobie, jak wyglądała akcja zbierania podpisów pod listą poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego. Rozdawano zdjęcia pary prezydenckiej, co było wprost nawiązywaniem do tragedii, było jej zawłaszczaniem przez jedną partię i jednego kandydata na prezydenta.

Taka jest taktyka PiS – ożywiać i galwanizować żałobne emocje z kwietnia tego roku. Nie chcę przez to powiedzieć, że to działanie tylko cyniczne. Partia Jarosława Kaczyńskiego od lat tkwi w micie Polski cierpiącej, wymagającej krwawych ofiar. Tragiczny wypadek delegacji prezydenckiej ten mit tylko wzmacnia. Tym samym reakcje i deklaracje działaczy Prawa i Sprawiedliwości mogą być nie propagandą, lecz – niestety – wyznaniem wiary.

[wyimek]Ludzie, którzy przychodzili na Krakowskie Przedmieście, nie tyle oddawali hołd prezydentowi, ile gromadzili się we wspólnym sprzeciwie wobec śmierci[/wyimek]

Jednak najbardziej bulwersuje mnie, że osoba, której dotychczas bardzo współczułem – czyli Marta Kaczyńska – zaczyna się angażować w tę kampanię. Najpierw od szefowej sztabu Jarosława Kaczyńskiego Joanny Kluzik-Rostkowskiej usłyszeliśmy, że córka pary prezydenckiej będzie stała u boku Jarosława Kaczyńskiego, ale nie będzie się angażowała w wiece i wystąpienia publiczne. Później bierzemy do ręki “Super Express”, w którym pojawiły się ustawione zdjęcia Marty Kaczyńskiej z córką w towarzystwie prezesa PiS. Jeden z moich znajomych porównał te fotografie do niechlubnej sesji zdjęciowej Justyny Steczkowskiej, która żałobę po ojcu demonstrowała na łamach “Vivy”.

Barwami tej kampanii wyborczej są niestety czerń i fiolet – i to fiolet biskupi. Od miesiąca Kościół katolicki gra na narodowo-sentymentalnej nucie i bardzo aktywnie wspiera PiS. Hierarchowie mówią na przykład, że mamy do czynienia z kryzysem państwowości, co jest wierutną bzdurą. Kryzysu nie ma, państwowe instytucje obroniły się i płynnie przeszły przez problemy związane z opróżnieniem wysokich stanowisk państwowych. I to nie jest sukces tylko Platformy Obywatelskiej, ale wszystkich ugrupowań politycznych, które rządziły w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat.

[srodtytul]Płakałbym ze złości[/srodtytul]

Nie jestem sympatykiem PO, ale partia Donalda Tuska w całej tej sprawie jest od wykorzystywania tragedii jak najdalsza. Nie tylko dlatego, że dalej próbuje być partią miłości i elegancji. Głównie z tego powodu, że – w moim mniemaniu – nie bardzo wie, co i jak powiedzieć. Donald Tusk powtarza uparcie, że “śledztwo trwa i prowadzi je niezależna prokuratura”.

Gdybym był fanem Platformy, płakałbym ze złości. Tym bardziej że Bronisław Komorowski nie wyraża przesadnej chęci do udziału w debatach z kandydatami innych partii. Może po to, żeby ich nie promować? Może jednak dlatego, że jest słabym mówcą i boi się, iż kiepsko wypadnie w starciach?

[i]not. maty[/i]

[i]Jakub Janiszewski jest dziennikarzem i publicystą Radia TOK FM, pisuje także reportaże dla “Gazety Wyborczej”[/i]

W czasie żałoby narodowej po 10 kwietnia 2010 r. w obliczu tragedii szybko wytworzyła się w Polsce pewna zbiorowość. Ale potem równie szybko się rozpadła. Taka żałobna zbiorowość bowiem nigdy nie jest skoncentrowana wokół jednej idei czy koncepcji politycznej. Także w tym wypadku nie była koncentrowana wokół prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ludzie, którzy przychodzili na Krakowskie Przedmieście, nie tyle oddawali hołd prezydentowi, ile gromadzili się we wspólnym sprzeciwie wobec śmierci. To był bunt przeciwko bezsensownej tragedii.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
analizy
Donald Trump już wstrzymuje pierwszą wojnę. Chyba
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Bezpieczeństwo, Europo! Co to znaczy dla Polski?
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: „W tym roku Ukraina przestanie istnieć”, czyli jak Putin chce pokroić Europę
Opinie polityczno - społeczne
Poważne konsekwencje udzielenia gwarancji bezpieczeństwa premierowi Izraela
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: W wyborach prezydenckich ni czarnych koni, ni czarnego łabędzia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego