Kaczyński – powtórka z rozrywki

Po wygranej prezesa PiS byłoby pewnie nieco spokojniej niż kiedyś. Ale potrzeba rewanżu jest bardzo silna w Prawie i Sprawiedliwości – pisze publicysta

Publikacja: 02.07.2010 01:18

Mariusz Ziomecki

Mariusz Ziomecki

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Co się stanie, jeśli Jarosław Kaczyński wygra wybory prezydenckie? Pierwsza myśl musi być paradoksalnie kojąca dla jego przeciwników: wtedy na pewno nie zostanie premierem w 2011. W innym przypadku trudno taki scenariusz wykluczyć. Bez względu na wynik niedzielnej elekcji partia Kaczyńskiego wychodzi z kampanii jak dobrze naoliwiona machina bojowa, politycznie wzmocniona, z nową wiarą w swoje możliwości i misję.

Nawet jeśli jej lider pojutrze przegra, to nieznacznie. Biorąc pod uwagę zniecierpliwienie, wręcz rozczarowanie, elektoratu PO, które ujawniło się z niespodziewaną siłą w pierwszej turze, oraz zmartwychwstanie lewicy – kto wie? Przyszłoroczne wybory samorządowe i parlamentarne mogą radykalnie przebudować polityczny krajobraz Polski.

[srodtytul]Ostrożność wskazana[/srodtytul]

Jakie jednak byłyby rządy prezydenta Jarosława Kaczyńskiego? Z punktu widzenia osób, które noszą na skórze blizny od kłów tego polityka, perspektywa jest zniechęcająca, nawet dość przerażająca. Analiza bieżącej sytuacji prowadzi jednak do zaskakującego wniosku: bez względu na to, który z kandydatów wygra, będzie z grubsza to samo. I nie ma większego znaczenia, czy opowieści o duchowej przemianie lidera PiS opierają się na prawdzie, czy są sprytną mistyfikacją. O wiele ważniejszym czynnikiem jest kalendarz wyborczy 2011 roku. On bowiem już determinuje strategię głównych partii i zdecyduje o tym, jak będzie się zachowywał lokator Pałacu Namiestnikowskiego, przynajmniej w pierwszym okresie urzędowania.

[wyimek]Kaczyński, polityk o orientacji narodowej, dziedzic endecji, spoglądający na świat przez anachroniczne okulary, bywa śmieszny. Ale zdarza się, że niebezpieczny[/wyimek]

Z punktu widzenia osób, które źle wspominają rządy PiS (zaliczam się do nich), pewna ostrożność jest oczywiście wskazana. Wyborczy pogrom w 2007 roku, kiedy Polacy w bezprecedensowym pospolitym ruszeniu przerwali budowę lekko autorytarnego, bardziej niż odrobinę policyjnego, moralistycznego tworu pod nazwą IV Rzeczpospolita, był upokarzającym szokiem dla wielu działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Dziś potrzeba rewanżu, udowodnienia, że „to jednak my mieliśmy rację”, wydaje mi się silna na szczytach i w zapleczu tej partii.

Nawet wierzę Kaczyńskiemu, gdy powtarza, że pora kończyć stare wojny, lepiej budować przyszłość. Jednak żaden szef partii, nawet tak silny jak ten, nie może bezkarnie ignorować oczekiwań swoich ludzi i elektoratu (zapytajcie Tuska, co się dzieje, kiedy jednak to zrobi...).

W przypadku wygranej kandydata PiS wszystkich w partii czeka jednak rewolucja: Kaczyński zabierze ze sobą do Pałacu Namiestnikowskiego część i tak już uszczuplonej starej kadry i będzie musiał wyznaczyć kogoś na swoje miejsce. Spekulacje, że władzę w partii przekaże młodej generacji, namaszczając kogoś wolnego od obciążeń przeszłości w rodzaju pisowskiego Napieralskiego, może na dodatek kobietę, są wiele mówiące. Jeżeli nawet te przewidywania okażą się trafne, odświeżeniu i złagodzeniu może ulec tylko forma, nie istota politycznego projektu Kaczyńskiego dla Polski.

Jarosław Kaczyński nie jest koniunkturalnym oportunistą: ma głęboko ugruntowane przekonania, a kampania pokazała, że ich nie zmienił. Pozostaje więc konserwatystą (ci, co walą teraz w niego za umizgi do SLD, boją się niepotrzebnie). To nadal polityk o orientacji narodowej, dziedzic przedwojennej endecji, spoglądający na świat przez nieco anachroniczne okulary, przez to bywa śmieszny, a zdarza się, że też niebezpieczny. Pozostaje również mało przewidywalny, co u głowy państwa jest wadą. Jednocześnie nie okazał się przekonywający, gdy teraz – jako „stonowany, refleksyjny Jarosław” – próbuje wykraczać poza swoje utarte ścieżki.

Internetowe orędzie Kaczyńskiego do „braci Rosjan” po tragedii smoleńskiej było skierowane do mitycznego dobrego rosyjskiego narodu, ponad głowami przywódców tego kraju. Był to zaskakujący gest, ale rychło się okazało, że tylko emocjonalny, pozbawiony dyplomatycznej użyteczności w relacjach z Kremlem. Na kierunku zachodnim nie idzie lepiej.

Kaczyński wydaje się zabiegać o sojusz z eurosceptycznymi brytyjskimi konserwatystami, od czasu do czasu posyła też wysilone komplementy pod adresem Niemców, np. że nieźle się sprawili po wojnie na polu gospodarczym. Faktycznie jednak animuje się, dopiero gdy wraca do starej mantry: granicą europejskiej integracji muszą być szeroko interpretowane prerogatywy państw narodowych.

[srodtytul]Śnieżynka w piekle[/srodtytul]

Na koniec wychodzi więc, że po wygranej Kaczyńskiego byłoby spokojniej niż kiedyś, ale na głównych planach takich, jak gospodarka czy polityka międzynarodowa, czekałaby nas powtórka z rozrywki. Jeśli nawet w powyższej analizie tkwi błąd, jeśli nie doceniam kalibru Kaczyńskiego, który faktycznie chciałby znaleźć radykalnie nowe, współczesne ramy dla swego konserwatywnego patriotyzmu, stać się dla środkowoeuropejskiej prawicy kimś przynajmniej na miarę Jose Aznara – to i tak, obawiam się, nic by z tych planów nie wyszło. Powodem są przyszłoroczne podwójne wybory.

Nie wierzę, że w obliczu szansy przemeblowania sceny politycznej na korzyść swego ugrupowania prezydent Kaczyński zrezygnowałby z roli stratega PiS i faktycznego lidera opozycji. Jako prezydent, jestem przekonany, poszedłby w ślady brata: odrzuciłby rolę arbitra systemu. W środowej debacie sygnalizował, że jak brat nie godzi się z poglądem rządu, że prezydent nie prowadzi autonomicznej polityki zagranicznej.

Realistycznie patrząc, pokusa, by używać prezydenckiego weta, inicjatywy ustawodawczej, prawa do wzywania przedstawicieli rządu na dywanik czy dostępu do mediów w celu wspierania PiS, pozostałaby zbyt silna. Istotny element podziału i równoważenia systemu władzy w Polsce, skonstruowany przez architektów polskiej konstytucji, pozostanie więc wyłączony, ze wszystkimi negatywnymi skutkami dla jakości rządzenia.

W tych okolicznościach szansa trwałego upuszczenia złej krwi z polskiej polityki jest równie mikroskopijna jak przetrwanie śnieżynki w piekle – niezależnie od tego, co się dzieje bądź nie w duszy Kaczyńskiego. Jest to nieszczęście nie tylko dla polityków, przede wszystkim dla obywateli. Bo czasy nadeszły nieciekawe i niebezpieczne. Nasza „zielona wyspa” nie jest nawet w połowie ani tak stabilna, ani bezpieczna, jak sugeruje rządowa propaganda.

Słabnie Unia Europejska, światowe przywództwo wymyka się osłabionym Stanom Zjednoczonym, co prowadzi do destabilizacji. Ciemne chmury wciąż się gromadzą nad światowym systemem finansowym, wzrost gospodarczy w krajach rozwiniętych kuleje, a po wpadce Grecji inwestorzy zaczęli bardzo podejrzliwie patrzeć na obligacje praktycznie wszystkich rządów. Polski wzrost gospodarczy pozostaje zbyt słaby, by zapobiec pęcznieniu długu publicznego, a bezrobocie trwa na poziomie, który jest nie do przyjęcia ze względów społecznych. Zrobiło się naprawdę zbyt niebezpiecznie, by duże europejskie państwo blokowało swój proces polityczny na jałowym biegu demagogii.

[srodtytul]Nieporozumienie[/srodtytul]

Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski nie zdradzili do tej pory, czy te realia w ogóle docierają do ich świadomości. Obaj uporczywie robią swoje. W kampanii mieliśmy licytacje, kto rozda więcej pieniędzy powodzianom, słyszeliśmy deklaracje wrażliwości społecznej rozumianej jako poparcie dla groteskowo niesprawiedliwego systemu KRUS. Polacy usłyszeli zapewnienia, że nie będzie podniesienia wieku emerytalnego – choć nie ma już chyba ekonomisty, który by uważał, że da się tego uniknąć. Sensowna reforma systemu opieki zdrowotnej też będzie tylko trudniejsza po tym, gdy temat wzięły na warsztat sztaby wyborcze. Nieodpowiedzialne komunikaty padły na temat naszego udziału w natowskiej misji w Afganistanie, uszkodzone mogły zostać delikatne relacje z Białorusią.

W tym kontekście propagandy, prymitywnych strategii i krótkowzrocznej głupoty można oczywiście toczyć też spory, czy zwycięstwo Kaczyńskiego oznaczałoby koniec znanego nam szczęśliwego świata, a Komorowskiego – triumf czystego rozumu. Moim zdaniem jednak takie rozważania oparte są na fundamentalnym nieporozumieniu. Patrząc z perspektywy potrzeb Polski, różnice między kandydatami, choć faktyczne istnieją, są drugorzędne. Wszystko niestety wskazuje, że bez względu na to, którego poślemy w niedzielę do Pałacu Namiestnikowskiego, i tak przez następny rok z okładem nie zrobi on dla kraju wiele pożytecznego.

[i]Autor jest dziennikarzem i publicystą. Był m.in. redaktorem naczelnym pism „Cash”, „Profit”, „Przekrój”, „Super Express” oraz telewizji Superstacja[/i]

Co się stanie, jeśli Jarosław Kaczyński wygra wybory prezydenckie? Pierwsza myśl musi być paradoksalnie kojąca dla jego przeciwników: wtedy na pewno nie zostanie premierem w 2011. W innym przypadku trudno taki scenariusz wykluczyć. Bez względu na wynik niedzielnej elekcji partia Kaczyńskiego wychodzi z kampanii jak dobrze naoliwiona machina bojowa, politycznie wzmocniona, z nową wiarą w swoje możliwości i misję.

Nawet jeśli jej lider pojutrze przegra, to nieznacznie. Biorąc pod uwagę zniecierpliwienie, wręcz rozczarowanie, elektoratu PO, które ujawniło się z niespodziewaną siłą w pierwszej turze, oraz zmartwychwstanie lewicy – kto wie? Przyszłoroczne wybory samorządowe i parlamentarne mogą radykalnie przebudować polityczny krajobraz Polski.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?