Premier Donald Tusk, przedstawiając z mównicy sejmowej założenia "Wieloletniego planu finansowego państwa 2010 – 2013", ujawnił swoją filozofię reformowania finansów publicznych. Brzmi ona tak: "Reformy dla nas mają sens tylko wtedy, kiedy zachowując elementarną odpowiedzialność za budżet, dają ludziom satysfakcję z życia tu i teraz, a nie satysfakcję doktrynerom albo wyłącznie przyszłym generacjom. Czujemy się odpowiedzialni za ludzi, za Polaków, którzy żyją tu i teraz, a nie w dalekiej przyszłości".
Jest to filozofia dość osobliwa w kraju o przyroście naturalnym rzędu 1,3 dziecka na rodzinę, który za dziesięć lat zacznie się gwałtownie starzeć i który w ostatniej dekadzie po raz kolejny stracił prawdopodobnie ok. miliona młodych obywateli, którzy wyemigrowali na stałe za granicę.
Jednak w pewnym sensie jest to zrozumiałe – premiera interesują głosy wyborcze tu i teraz, a nie głosy przyszłych generacji. A tych głosów nie będzie, jeśli nie da ludziom satysfakcji z życia. Problem polega na tym, że w wypadku polskim ta dbałość w jednym tylko roku 2010 oznacza planowany wzrost zadłużenia państwa na kwotę 80 mld zł. Za te pieniądze można zbudować pod klucz pięć elektrowni atomowych. Z kolei w roku 2009 rząd podkreślał, że Polska jest jedynym zielonym krajem w Europie, notując 1,8 proc. wzrostu, ale nie chwalił się zanadto tym, że jednocześnie zanotowała siódmy największy deficyt finansów publicznych w UE. W tym paradoksie ujawnia się istota polskich problemów finansowych.
[srodtytul]Stan przedzawałowy [/srodtytul]
Od 20 lat polskie finanse publiczne notują deficyt, średnio rzędu 3 proc. rocznie. Oznacza to, że ma on charakter trwały, strukturalny, a nie tylko cykliczny. W ciągu tych 20 lat polskie państwo zadłużyło swoich obywateli na kwotę, która w 2010 r. wyniesie 750 mld zł. 25 proc. tego długu – będącego w posiadaniu OFE – obywatele polscy będą musieli wykupić, aby wypłacić sobie z owych OFE emerytury.