I idzie.
Dla nikogo, może poza garstką nawiedzonych, nie wydaje się dziś ważne, co naprawdę zdarzyło się trzydzieści lat temu. Kto chciał strajkować, a kto strajk gasił, kto liczył na więcej, a kto bał się, że przegięto z żądaniami, kto z tych, którzy późnej pękli, przeżywał wtedy chwile wielkości, a kto z tych, którzy później przeżyli chwile wielkości, wtedy pękał. Którędy dostał się do stoczni Wałęsa i skąd wziął się pierwszy komitet strajkowy, ten, na czele którego ogłosił on zakończenie strajku, i co dokładnie działo się, gdy po tym komunikacie stoczniowcy zaczęli wychodzić, i gdy powstrzymywali ich zwolennicy kontynuowania strajku dla solidarności z mniejszymi zakładami trójmiasta, do których Wałęsa dołączył spektakularnym skokiem na wózek… Wszystko to powinno być zbadane, poddane fachowej krytyce źródeł, spisane w monograficznych pracach i uzupełnione półką przyczynków. I tak by było w normalnym kraju.
Ale Polska krajem normalnym nie jest. Tu się nie pisze monografii, tu nawet biografii bohaterów historyk się napisać nie odważa, woli się skupić tylko na wybranych, chwalebnych momentach z ich życiorysów. Może kiedyś, ale na razie - nie prawilna, nie nada.
Kto zetknął się bliżej z badaniem źródeł na temat rozruchów w grudniu 1970 wie, jak ciężką sprawą jest przedarcie się przez wspomnienia naocznych świadków ? ile w nich z latami pojawia się kontaminacji, pomyłek, ilu ludzi zapewnia z przekonaniem, że widziało coś, czego widzieć wcale nie mogło, ale z latami święcie uwierzyło, że widziało. A przecież wydarzenia Grudnia są, można to tak nazwać, niekontrowersyjne. Nie jest tak, że jedna z partii twierdzi dziś, że to milicja strzelała do spokojnych ludzi, a druga, że to ludzie zaatakowali spokojnych milicjantów, i że miejsce u koryta, tytuły do sławy, dystrybucja szacunku i dóbr materialnych zależy w znacznym stopniu od opowiedzenia się za jedną z nich.
W wypadku Sierpnia natomiast tak właśnie jest.