Katastrofa smoleńska - broń PiS przeciw PO

Celem operacji PiS pod kryptonimem „wyjaśnienie kwietniowej katastrofy" jest moralna i polityczna delegitymizacja Platformy Obywatelskiej – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 24.11.2010 19:38

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Chcemy prawdy o Smoleńsku – temu hasłu podporządkowało Prawo i Sprawiedliwość całą swoją działalność po tragedii z 10 kwietnia tego roku. – Jeżeli dzisiaj czegokolwiek w Polsce brakuje, jeśli mamy dzisiaj jakiś wielki deficyt w naszym życiu publicznym, to jest to deficyt prawdy – mówił w lecie, już po przegranej w wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński. A 10 listopada, siedem miesięcy po katastrofie smoleńskiej, szef PiS skandował wraz z tłumem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie: "Żądamy prawdy!".

[srodtytul]Jedyny sprawiedliwy [/srodtytul]

Nie ulega wątpliwości, że brat zmarłego tragicznie prezydenta rzeczywiście chce pełnego wyjaśnienia katastrofy. Ale warto pamiętać, że to jedynie pół prawdy – jeśli chodzi o intencje szefa PiS. Druga jej połowa to projekt polityczny. Trudno dziś – z zewnątrz – ocenić, jak bardzo szczegółowo był zaplanowany i przygotowany, ale niewątpliwie istnieje i jest w praktyce realizowany. Bo ugrupowanie Kaczyńskiego – jak każda normalna partia polityczna – chce dojść do władzy i dziś instrumentem mającym to umożliwić jest odpowiednie przedstawienie wszystkich aspektów tragedii smoleńskiej.

Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości domagają się więc "prawdy o Smoleńsku" także dlatego, że ona – w ich mniemaniu – okazałaby się bardzo niewygodna dla Platformy. Wręcz mogłaby doprowadzić do dymisji gabinetu Donalda Tuska. Mówił zresztą o tym wprost we wrześniu Jarosław Kaczyński: "Tacy ludzie jak Donald Tusk, jak Bronisław Komorowski, jak Radosław Sikorski, jak Bogdan Klich, (...) jak Tomasz Arabski muszą zejść z polskiej sceny politycznej raz na zawsze".

Drugim – poza dojściem do prawdy – celem operacji pod kryptonimem "wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej" jest więc niewątpliwie moralna i polityczna delegitymizacja Platformy Obywatelskiej. Aby osiągnąć ten cel PiS stosuje znane w polityce socjotechniczne chwyty, buduje narrację o zakłamującej śledztwo Platformie oraz jej spiskującym z Rosją rządzie. Ta narracja może być przesadna, może być bliska prawdzie – ale niewątpliwie jest świadomie prowadzona przez partię Kaczyńskiego. W swojej opowieści PiS jest jedynym sprawiedliwym, jedynym "depozytariuszem wartości narodowych" (to słowa Kaczyńskiego z listu do członków PiS), który musi dojść do władzy, aby można było w końcu wyjaśnić tajemnice smoleńskiej katastrofy.

Ten tekst poświęcony jest Prawu i Sprawiedliwości, jednak nie wolno zapominać, że przeciwnicy Kaczyńskiego z Platformy Obywatelskiej nie są bezbronnymi barankami – w sprawie smoleńska prowadzą własną bardzo agresywną politykę mającą na celu zamiatanie pod dywan niewygodnej dla Tuska i jego partii sprawy.

Skąd wniosek, że "walka o prawdę o Smoleńsku" po części jest walką o władzę dla PiS? Przypomnijmy: podczas kampanii prezydenckiej – jak opisywał ostatnio jeden z uczestników spotkania – na posiedzeniu Klubu PiS ktoś zaproponował, by w wyborczej walce więcej mówić o Smoleńsku. Odpowiedzieć miał sam Kaczyński: "Widziałem badania, wiem, że dla wyborców centrum to jest nie do zaakceptowania. Więc zostawmy to teraz, bo to nas będzie niszczyło. Nie wybaczą nam tego media, nie wybaczą nam tego wyborcy".

[srodtytul]Wiara w winę [/srodtytul]

"Prawda o Smoleńsku" przed wyborami prezydenckimi mogła stać się przeszkodą do osiągnięcia politycznych celów – więc odsunięto ją na drugi plan. Po wyborach pojawiła się kalkulacja odwrotna, aby wykorzystać katastrofę w politycznej walce. Piotr Zaremba opisał w "Tygodniku Powszechnym" znamienną wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego: "Prezes powiedział niedawno w gronie najbliższych współpracowników, że wiara w winę rządu i prezydenta Komorowskiego w kwestii śmierci brata będzie w PiS czymś obowiązkowym". Czyli: prawda, prawdą, ale wiara w winę Platformy jest najważniejsza.

Jeśli ktoś mimo to miałby wątpliwości, czy PiS używa tragedii smoleńskiej jako politycznego argumentu, to powinien powrócić do emitowanego jeszcze parę dni temu spotu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości. Prezes PiS najpierw zachęca w nim do głosowania na swoją partię w wyborach samorządowych, a potem widzimy przywitanie okrytej biało-czerwonym sztandarem trumny Lecha Kaczyńskiego w Warszawie. Nie chodzi oczywiście o to, że związek między śmiercią prezydenta a budowaniem wodociągów jest niewielki – bo w kampanii partie stosują różne chwyty. Ale ów spot PiS to dowód najbardziej wymowny, że katastrofa smoleńska to dla partii Kaczyńskiego argument w politycznej walce.

Wróćmy jeszcze na moment do walki o krzyż przed Pałacem Prezydenckim – bo mechanizm tamtego sporu był bardzo podobny do wykorzystywania katastrofy obecnie. Choć wojnę tę sprowokował Bronisław Komorowski, PiS weszło w nią z całym impetem. Czy partii Jarosława Kaczyńskiego chodziło o obronę obecności symbolu religijnego w sferze publicznej? Jednoznacznie wykluczać tego nie można, choć trzeba pamiętać, że nigdy wcześniej prezes PiS nie był kojarzony z tak wyrazistymi wyznaniowymi deklaracjami. Wręcz przeciwnie – zbyt wyraziste postulaty katolickie (jak walka o ochronę życia poczętego prowadzona przez Marka Jurka) zwalczał.

Dlatego można bez trudu postawić tezę, że krzyż był dla Jarosława Kaczyńskiego politycznym instrumentem. Z jednej strony służyć miał upamiętnieniu brata – prezes PiS sam przyznawał, że taki ma cel, że krzyż to substytut pomnika. Z drugiej strony stosunek Bronisława Komorowskiego do krzyża przed Pałacem Prezydenckim miał – wedle planu Kaczyńskiego – zdemaskować prawdziwe (w domyśle: złe) oblicze nowego prezydenta. Kaczyński twierdził, że jeśli Komorowski usunie krzyż, to pokaże "kim jest".

[srodtytul]Wyjaśnić i zniszczyć [/srodtytul]

Realizacji planu politycznego wykorzystania katastrofy smoleńskiej ma też służyć zespół parlamentarny do jej wyjaśnienia – właściwie postawienie na jego czele Antoniego Macierewicza. Były szef MSW jest człowiekiem mającym niepodważalne historyczne zasługi, a i w III RP wiele razy okazywał się niezłomnością w realizacji ważnych celów (jak choćby realizując uchwałę lustracyjną w 1992 roku). Równocześnie jednak wywołuje dziś skrajne kontrowersje i u wielu polityków budzi ogromną niechęć – przez co jego zespół nie ma szansy stania się ponadpartyjnym. Jest postrzegany jako organ realizujący polityczne cele jednej partii: Prawa i Sprawiedliwości.

Sam Macierewicz zwołuje niezliczone konferencje prasowe, podczas których relacjonuje ostatnie publikacje prasowe, komentuje przecieki ze śledztwa czy domaga się rozmaitych rzeczy. Miesza informacje ważne z nieistotnymi, powtarza niesprawdzone plotki (jak choćby te o wycieku z silnika Tu-154, który okazał się zwykłą wodą). Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że zadaniem zespołu jest nieustanna krytyka rządu Tuska, prokuratury i Rosjan – a nie dotarcie do prawdy. A może inaczej: chodzi o to, aby wybrać taką drogę do prawdy, która umożliwi przy okazji zniszczenie politycznego przeciwnika.

[srodtytul]Polityczne interesy [/srodtytul]

Bez wątpienia katastrofa smoleńska to największa tragedia, która dotknęła polską politykę po 1989 roku, a może nawet i od końca drugiej wojny światowej. Jej wyjaśnienie powinno być dziś priorytetem dla wszystkich polityków – niezależnie od ich poglądów i sympatii. Nawet najsurowszy krytyk Lecha Kaczyńskiego musi przyznać, że państwo, które dopuściło do tak tragicznej w skutkach katastrofy, a następnie nie potrafi wyjaśnić okoliczności śmierci prezydenta i innych wysokich urzędników, jest słabe i nieudolne.

Niemniej jednak wypadek pod Smoleńskiem dla głównych aktorów polskiej sceny politycznej stał się tylko argumentem w międzypartyjnej walce. Dla Platformy Obywatelskiej to wydarzenie niewygodne, więc partia Donalda Tuska usiłuje sprawę wyciszyć, a nawet w pewien delikatny sposób bagatelizować. Z kolei dla PiS katastrofa smoleńska stała się nowym politycznym mitem założycielskim – wyjaśnienie wypadku jest z jednej strony politycznym celem Jarosława Kaczyńskiego, z drugiej – narzędziem do zwalczania znienawidzonej Platformy.

W efekcie politycznej wojny nie ma dziś w Polsce żadnej poważnej siły politycznej, której bezinteresownie zależałoby na wyjaśnieniu katastrofy, a nie na załatwieniu za jej pomocą swoich politycznych interesów.

Chcemy prawdy o Smoleńsku – temu hasłu podporządkowało Prawo i Sprawiedliwość całą swoją działalność po tragedii z 10 kwietnia tego roku. – Jeżeli dzisiaj czegokolwiek w Polsce brakuje, jeśli mamy dzisiaj jakiś wielki deficyt w naszym życiu publicznym, to jest to deficyt prawdy – mówił w lecie, już po przegranej w wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński. A 10 listopada, siedem miesięcy po katastrofie smoleńskiej, szef PiS skandował wraz z tłumem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie: "Żądamy prawdy!".

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne