Rafał Ziemkiewicz o PiS, PJN i Platformie Obywatelskiej

W sytuacji, gdy PiS formatuje się na stronnictwo negacji i nieprzejednanego sprzeciwu, PJN powinien być "lepszą PO", czyli partią taką, jaką Platforma była parę lat temu – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 15.12.2010 20:38 Publikacja: 15.12.2010 18:13

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Podstawą politycznego sukcesu jest, w największym skrócie, właściwe odczytanie rzeczywistego podziału społecznego. A ściślej: spośród licznych możliwych podziałów obstawienie tego właśnie, który pozwala skupić wokół siebie możliwie największą grupę odbiorców. Czyli, mówiąc językiem marketingu, zbudowanie możliwie najliczniejszej grupy docelowej. Istnieje nieskończona liczba spraw, na które wyborca może mieć określony pogląd. Wygrywa ten, kto znajdzie i uczyni osią partyjnego przesłania taką sprawę, w której, po pierwsze, liczna grupa będzie się z nim zgadzać. Którą, po drugie, liczna grupa skłonna będzie uznać za najważniejszą i według niej, a nie jakiejkolwiek innej, zagłosować, a wreszcie, po trzecie, w przypadku której partia będzie zdolna przekonać wyborców, iż jest w stanie ją załatwić.

[srodtytul]Kaczyński ojcem sukcesu [/srodtytul]

Pamiętając o tych trzech warunkach, można prześledzić dotychczasowe sukcesy i porażki polityków III RP. Zobaczymy wtedy, że ojcem sukcesu Donalda Tuska jest, paradoksalnie, Jarosław Kaczyński, który po unieważnieniu przez wyborców "podziału postkomunistycznego" określił nowy na osi "Polska socjalna (solidarna)" – "Polska liberalna".

Po przystąpieniu do Unii Europejskiej, względnej poprawie poziomu życia i wejściu w życie publiczne nowego pokolenia podział ten okazał się zgubny dla strony obsługującej politycznie hasła socjalne. Jak to możliwe, skoro wszystkie badania ankietowe pokazują, że Polacy w większości zajmują postawę roszczeniową i postulaty socjalne są im bliższe od liberalnych?

Otóż tak, że na "solidarnościowy" image PiS nałożył się jego wcześniejszy wizerunek wyrazicieli społecznego niezadowolenia. Wysiłkiem obu stron politycznego sporu oraz wspierających w większości Tuska mediów stworzono stereotyp, w którym tradycjonalizm i jego wartości skojarzone zostały trwale z emocją, nazwijmy to, "zachowawczą", emocją ogólnego niezadowolenia – z kierunku reform, członkostwa w UE, wolnego rynku.

Natomiast Tusk zdołał trwale skojarzyć się ze zmianami, oczekiwaniami lepszego życia, czyli, nazwijmy to "emocją aspiracyjną". Kaczyński stał się rzecznikiem postawy – "zmiany w naszym kraju idą w złym kierunku, niszczą nas", Tusk postawy – "zmiany są generalnie dobre, będziemy żyć lepiej, jak na Zachodzie".

Ponieważ zbiegło się to w czasie z generalnym przewartościowaniem nastrojów w Polsce, kiedy po 15-leciu irytacji kosztami reform i niechęci do (hasłowo) Balcerowicza górę wzięła nadzieja na konsumowanie owoców transformacji, a nawet ich zapamiętałe, cokolwiek na kredyt, konsumowanie, dało to Platformie utrzymywaną do dziś przewagę.

Twórcze wykorzystanie nauk płynących z sukcesu Leppera, czyli brutalność w niszczeniu przeciwnika i umiejętne rozbudzenie w "aspirującej" części wyborców pogardy dla "starszych, gorzej wykształconych i z małych miejscowości", umocniło tylko sukces.

[srodtytul]Rozbić skojarzenie [/srodtytul]

Ponieważ emocje rozpisane na osi "swojskość – obcość", "tradycja – modernizacja", "wartości – konsumpcja", "historia – aspiracje" to zdecydowanie emocje w Polsce najsilniejsze, i wszystkie inne schodzą przy nich na plan dalszy, duopol PiS – PO zagospodarował praktycznie całość sceny politycznej.

Mniejsze partie utrzymały swe elektoraty, wyodrębnione według kwestii ważnych dla mniejszościowych grup (interesy wsi i sentymenty peerelowskie), ale nie są one w stanie wejść do zasadniczej gry, ponieważ ani nie mają oferty, która po dowolnej ze stron podziału byłaby bardziej wiarygodna niż oferta partii obecnie tam dominującej – ani nie potrafią zaproponować innego kryterium podziału, które dla znaczącej grupy wyborców okazałoby się ważniejsze.

Zarazem w podziale dotychczasowym PiS stracił szansę przekroczenia granic, które przyjęło się nazywać jego "żelaznym elektoratem", a więc, wciąż ujmując to bardzo z grubsza, tych wyborców, których ujmuje główny wyznacznik pisowskiej tożsamości, tradycjonalizm. Przy założeniu, że mapa emocji społecznych generalnie nie ulega zmianie (a w normalnych warunkach nie zmieniają się one szybko, zwykle w cyklu kilkunastu lat), PiS musiałby odebrać rywalowi tych wyborców, którzy są mniej podatni na emocje "tradycja – modernizacja", a kierują się motywami bardziej przyziemnymi. Musiałby więc PiS rozbić dotychczasowe skojarzenie i połączyć w swym przekazie tradycjonalizm w sferze wartości z ofertą, nazwijmy to, modernizacji cywilizacyjnej.

Tego zaś PiS nie może zrobić, dopóki jego symbolem jest Jarosław Kaczyński, w którego osobie emocja tradycjonalistyczna z zachowawczością w sferze cywilizacyjnej połączona została tak trwale, iż jako polityk obiecujący unowocześnienie Polski po prostu nigdy już nie będzie on wiarygodny. Zdezawuowanie własnej kampanii prezydenckiej w sposób tak wizerunkowo niezręczny ("brałem proszki") zamyka mu do tej roli drogę raz na zawsze.

A dla Polaków, przynajmniej na razie, dążenie do nowoczesności pozostaje sprawą najważniejszą. I dopóki Tusk utrzymuje wizerunek modernizatora, a jego jedynym poważnym rywalem jest polityk o ugruntowanym wizerunku wroga nowoczesności, cyniczne i nieco pogardliwe "nie mamy z kim przegrać" szefa PO jest prawdą.

[srodtytul]Stabilny duopol [/srodtytul]

Dlatego PO, co w sumie zrozumiałe, gra w to, w co wciąż wygrywa. Za życia śp. Lecha Kaczyńskiego piarowcy tej partii tłumaczyli jej politykom, że "Kaczyński to taka małpa w klatce" i chodzi o to, żeby małpa się wściekała, rzucała, krzyczała – wtedy straszy wyborców i napędza ich do Tuska robiącego miny: "my tu budujemy, pracujemy, unowocześniamy Polskę, a ta małpa na nas wrzeszczy". Kiedy więc "małpa" się uspokaja, trzeba "kopnąć w klatkę", poszczuć prezydenta Palikotem albo Niesiołowskim.

Lecha Kaczyńskiego już nie ma, ale socjotechnika pozostała, szuka się tylko innych "małp" – jak się ostatnio pokazało, nawet wśród smoleńskich wdów. Jarosław Kaczyński przyjmuje jednak tę grę. Czy to w przekonaniu, że przyjdzie gospodarcza katastrofa, która gwałtownie zmieni społeczne emocje, czy wierząc, że powtórzy się sytuacja sprzed lat kilku, kiedy to afera Rywina spowodowała, że jego od kilkunastu lat odrzucana diagnoza o "układzie" nagle została przez większość przyjęta.

Przyczyny to osobny temat, ważne jest, że PiS odgrywa dokładnie tę rolę, na jakiej zależy PO, i to dość ochoczo – jakiekolwiek próby rozmycia korzystnego dla partii rządzącej wizerunku opozycji kibice Kaczyńskiego natychmiast atakują emocjonalnym szantażem: "nie wolno zapominać o Smoleńsku!". To czyni duopol stabilnym.

Kluczem do stworzenia "trzeciej siły" na polskiej scenie politycznej nie są pieniądze, nie jest nim też wizerunek. Kluczem jest umiejętność znalezienia emocji łączącej niektórych wyborców PiS i niektórych wyborców PO, i wykreowania się na jej wiarygodnego wyraziciela. Przy czym znacznie więcej do zabrania jest po stronie partii rządzącej, bo PiS zepchnięty został już prawie do granic elektoratu, który można uznać za ideowy, gdy po stronie PO wyborcy "ideowi", jakąkolwiek ideę im przypisywać, są grupą mniejszościową, dominują ci, którzy stawiają na Tuska z przyczyn pragmatycznych; tych pozyskać znacznie łatwiej.

[srodtytul]Wyraziciel aspiracji [/srodtytul]

Czy PJN ma szansę dokonać tego, co nie udaje się nie tylko Markowi Jurkowi i Januszowi Korwin-Mikkemu, ale też dysponującemu dużą infrastrukturą i powolnymi mediami Grzegorzowi Napieralskiemu? Sam początek działania nowej formacji wróżył jej fatalnie. Nieskładne wychodzenie z PiS, sprzeczne komunikaty w połączeniu z niezbyt, delikatnie mówiąc, porywającymi wypowiedziami liderki…

Przede wszystkim zaś wiele wskazywało, iż PJN ugrzęźnie w szarpaniu się z PiS o Lecha Kaczyńskiego i wzajemnych pretensjach. To byłaby droga donikąd, bo żelaznego elektoratu PiS i tak Kluzik-Rostkowska Kaczyńskiemu by nie odebrała, a szarpanina zniweczyłaby też szansę na pozyskanie wyborców bardziej umiarkowanych.

Na kongresie założycielskim partii prawie nie było już jednak mowy o PiS. To można uznać za sygnał, że ugrupowanie wyszło z etapu żywiołowego opowiadania mediom, co komu akurat przyjdzie do głowy, i zaczęło świadomie kreować swój wizerunek. Kierunek wydaje się jasny: PJN może odwołać się w pierwszej kolejności do tych, którzy zagłosowali na Jarosława Kaczyńskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich i rozczarowali się jego powyborczym zrzuceniem maski.

To grupa za mała na sukces, ale wystarczająca na początek. Mając jej poparcie, można wyruszyć po głosy tych, którzy zrozumieli już, że Tusk niczego dobrego dla nich nie zrobi, ale też nie odzyskali wiary, jakby mógł coś takiego zrobić Jarosław Kaczyński. Kiedy więc PiS formatuje się na partię negacji, nieprzejednanego sprzeciwu, PJN powinien oferować "lepszą PO", czyli partię taką, jaką była PO, gdy mówiła "możemy to zrobić", a nie, jak teraz, wyszukiwała tylko kolejnych wrogów, na których zrzuca winę za to, że nie robi nic. PJN jako wyraziciel "aspiracji" będzie z każdym miesiącem bardziej wiarygodny niż PO, kompromitujące się kolejnymi "rewolucjami legislacyjnymi".

[srodtytul]Zdolność koalicyjna [/srodtytul]

Jarosław Kaczyński stawia na potężne załamanie. Jeśli obstawia dobrze, może zgarnąć całą pulę, jak Orban, ale istnieje ogromne ryzyko, że stawiając sprawę "wszystko albo nic", skaże się ostatecznie na marginalizację. Jeśli więc Kaczyński nietrafnie przewiduje przyszłość i zamiast katastrofy będziemy mieli długie, powolne gnicie przejedzonej władzą Platformy, receptą na sukces jest raczej strategia, która narzuca się PJN.

Przy czym PJN w przeciwieństwie do PiS może utrzymać zdolność koalicyjną, której Kaczyński od czasu prób rozkruszenia Samoobrony nie posiada, a i jego ewentualny następca może jej nie odzyskać. Wszystko to skłania do wniosku, że PJN ma szansę na sukces. Czy ją wykorzysta, to kwestia osobna.

Podstawą politycznego sukcesu jest, w największym skrócie, właściwe odczytanie rzeczywistego podziału społecznego. A ściślej: spośród licznych możliwych podziałów obstawienie tego właśnie, który pozwala skupić wokół siebie możliwie największą grupę odbiorców. Czyli, mówiąc językiem marketingu, zbudowanie możliwie najliczniejszej grupy docelowej. Istnieje nieskończona liczba spraw, na które wyborca może mieć określony pogląd. Wygrywa ten, kto znajdzie i uczyni osią partyjnego przesłania taką sprawę, w której, po pierwsze, liczna grupa będzie się z nim zgadzać. Którą, po drugie, liczna grupa skłonna będzie uznać za najważniejszą i według niej, a nie jakiejkolwiek innej, zagłosować, a wreszcie, po trzecie, w przypadku której partia będzie zdolna przekonać wyborców, iż jest w stanie ją załatwić.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?