Kiedy rząd Jerzego Buzka wprowadzał swoje sławne cztery reformy, jako redaktor miesięcznika „Więź" zamówiłem teksty omawiające te zamierzenia. Autor tekstu o emeryturach zadał najbardziej oczywiste pytanie: ile będą one wynosić?. Eksperci, w tym współautorzy nowego systemu, zachowywali się niczym akwizytorzy firm udzielających pożyczek na lichwiarski procent zapytani o wysokość oprocentowania: to bardzo skomplikowane, zależy od zbyt wielu zmiennych itp., itd. Krótko mówiąc – nie wiadomo.
Trudno było w to uwierzyć nie tylko dlatego, że podejmowanie takiej operacji bez przeprowadzenia symulacji byłoby nieodpowiedzialnością, która mogłaby się rychło zemścić. Tę rzekomo niedostępną wiedzą dzielili się zresztą niektórzy zwykli akwizytorzy OFE. Milczeli natomiast eksperci, politycy wszystkich partii i większość mediów. Chlubnym wyjątkiem był tekst na ekonomicznych stronach „Rz", mówiący wprost, że celem tej operacji jest nie tylko zmiana zasad wypłacania emerytur, ale też obniżenie stopy zastąpienia.
Dużo lepiej widoczne były reklamy funduszy emerytalnych, gwoli sprawiedliwości trzeba dodać: niektórych. W filmikach radośni emeryci opalali się pod palmami i szusowali na nartach. Nie waham się nazwać tych reklam nikczemnymi. Odwoływały się do stereotypu zamożnych zachodnich emerytów spełniających swe marzenia, np. o podróży dookoła świata. Zamawiający te reklamy świetnie wiedzieli, że u nas przejście na emeryturę będzie się wiązać ze skokowym zmniejszeniem dochodów i nie będzie mowy o żadnym „spełnianiu marzeń", na które nie było stać przyszłego emeryta, gdy jeszcze pracował.
O tym, że było to świadome wprowadzenie społeczeństwa w błąd, świadczy to, że gdy już system przyjęto, nagle to, czego nie było wiadomo, stało się oczywiste, a prawdę o skrywanym celu operacji zaczęto powtarzać jako banał. W gazetach pojawiły się tabelki z wyliczeniami, ile wyniosą nasze emerytury. Towarzyszyły temu zgryźliwe komentarze, że ludzie nie powinni naiwnie wierzyć, jakoby czas na emeryturze miał im upłynąć pod palmami. Pisali to ci, którzy wcześniej nie kiwnęli palcem, by uświadomić ludziom, jak wygląda prawda.
Dziś Jan Krzysztof Bielecki wprost mówi („Rz" z 20.12.2010), że ustawa z 1999 r. jest „klasycznym przykładem reformy wprowadzanej przez zaskoczenie – działań podejmowanych w dobrej wierze, ale ze świadomością, że nie można powiedzieć o nich całej prawdy [...]. Przekaz, który utrwalił się [ściślej – był świadomie utrwalany, sam się nie utrwalił – przyp. TW] przez dziesięć lat, był taki, że Polska znalazła rozwiązanie problemu starzejących się społeczeństw Zachodu. Że znaleziono system, który uzdrowi finanse publiczne i zapewni ludziom »godziwe« emerytury. A prawda była taka, że istotą reformy było znaczne obniżenie emerytur nowego portfela".