Jeden jest tylko dyżurny przykład długiej i dobrej walki o spokój na stadionach – angielski. A i on przekłamany, bo przywoływany tyle razy, tak upraszczany, że się oderwał od rzeczywistości. To nieprawda, że z chuliganami rozprawiła się żelazną ręką Margaret Thatcher. Łatwiej jej poszło z Argentyńczykami na Falklandach niż stadionowymi bandytami u siebie.
Tak, Thatcher wypowiedziała w połowie lat 80. tę wojnę. Zaczęła traktować rozrabiających kibiców jak normalnych przestępców, przeforsowała pierwszą specjalną ustawę piłkarską w 1989 roku, wprowadziła zakazy stadionowe. Ale naprawdę spokojnie zrobiło się w angielskim futbolu – i podczas meczów drużyn z Anglii w innych krajach – dopiero w XXI wieku. Thatcherowską ustawę trzeba było poprawiać kilka razy, ostatni w 2006 roku, a wymyślony przez gabinet Żelaznej Lady system identyfikacji na stadionach w ogóle nie wszedł w życie.
Nie jest też prawdą, że na angielskim stadionie jak tylko podniesiesz na kogoś rękę, wbiegniesz na boisko czy czymś rzucisz, to do końca życia zamiast na mecze, będziesz chodził meldować się na posterunku policji. Albo że za przeskoczenie ogrodzenia chroniącego boisko dostajesz grzywnę tak wysoką, że się ją spłaca latami.
Nie, zakaz chodzenia na mecze może trwać od trzech do dziesięciu lat, nigdy dożywotnio, a kara za skok przez wspomniany płotek wynosi 1500 funtów. Jest wysoka, ale bez przesady. Nie chodzi o terror, tylko o umowę społeczną: ty nie rozrabiasz, my cię traktujemy jak człowieka. Steward na stadionie jest dla ciebie partnerem, a nie cerberem jak polski ochroniarz. Możesz pić alkohol, ale nie możesz się upić. Nie przeszukujemy cię jak terrorysty, bo ufamy, że niczego nie rzucisz. I tak dalej.
Zostaniesz sam
Oczywiście były też w Anglii pomysły, żebyś nie pił nic, żeby ten płotek był pod prądem. Ale jednak wystarczył zwykły, niziutki. I świadomość, że jak go przeskoczysz, to złamiesz prawo, a kamera monitoringu zawsze cię wychwyci i zostaniesz z tym sam. Nie pójdzie się za tobą wstawić ani prezes twojego klubu, ani szukający poklasku samorządowiec, ani stowarzyszenie kibiców, jak to bywa w krajach przegrywających z chuliganami. Czyli w Polsce i w większości w Europie. W bogatych i biednych, dużych i małych, w kryzysie i nie. Od całych Bałkanów przez Włochy po Rosję.