Odpowiedź jest prostsza: empiki (chyba w całym kraju, w krakowskim na Rynku jest identycznie) wypełniają młodzi pracownicy. Nie dość, że są nieporadni, to co chwila opuszczają stanowiska pracy, wracając w najdziwniejszych momentach i zabawiając się apelami: "Zapraszam do sąsiedniej kasy". By obserwować wyścigi poważnych ludzi, którzy z ostatnich chcą stać się pierwszymi.
Na tle tej głównej uciążliwości bledną już pomniejsze idiotyzmy, jak ostatni pomysł empików, aby młodziankowie i młódki przy kasach pozdrawiali dwa razy starszych od siebie klientów kordialnym: "Witam, panie Adamie". Imiona wyczytują z kart płatniczych. Apogeum kapitalizmu, a tu kłopot z kulturą handlu. Dlaczego?
Może dlatego, że nie widać pośród tych młodych ludzi bardziej doświadczonych pracowników, którzy by ich przyuczali i pilnowali. Możliwe, że to nawet nie ich wina. Studiując debaty internetowe, wyczytałem, że empiki są zainteresowane pracownikami mało płatnymi i łatwymi do zwolnienia. Ale w takim razie to szefowie mają kłopot z etosem handlu. Są przekonani, że skoro jest u nich zawsze ruch, nie trzeba się starać. I to się nawet sprawdza.
Dlaczego zatem w angielskich sklepach, także tych wielkich, też niezagrożonych konkurencją, jest inaczej? Z pewnością swoją rolę odgrywa kupiecka tradycja. Wciąż trzyma się ona w Londynie, ale nie w popsutej przez komunizm Warszawie. Kapitalizm, rynek, choć potrzebne jak tlen, nie są automatyczną gwarancją. Jest jeszcze kultura.
Na razie świat jest pod tym względem zróżnicowany. W pełnych turystów Włoszech właściciel knajpki będzie cię do niej hałaśliwie zapraszał, a w równie zatłoczonych Czechach na pewno nie. To dziś, a jak będzie kiedyś? Wrzucę nieśmiałe podejrzenie: bezstresowe wychowanie, niewymagająca szkoła, logika popkultury coraz mocniej zderzają się z mieszczańską kulturą. I to nie baza, ale nadbudowa zdecyduje, jak za 100 lat będziemy traktowani przez ekspedientkę. W empikach to się już rozstrzygnęło.