Bronisław Wildstein w ciekawym i pełnym sympatii, choć niepozbawionym też akcentów krytycznych, artykule poświęconym Gruzji („Gruzińska nadzieja", „Rz", 11 – 12.06.2011) zawarł kilka uwag na temat naszego kraju i panujących w nim stosunków ustrojowych. Nie są to uwagi pochlebne, ale, co ważniejsze, albo oparte zostały na fałszywej wiedzy o faktach, albo nie podbudowano ich przekonywającym dowodem.
Niecelne porównanie
Pierwsza z tych uwag odnosi się do polskiej konstytucji z 1997 r. Autor pisze, że prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili pragnie pozostać na kluczowym urzędzie w państwie, czemu służyć ma zmiana konstytucyjnego ustroju tego państwa z prezydenckiego na parlamentarno-gabinetowy. Dzięki temu, nie mogąc być już prezydentem, zostanie premierem.
Bronisław Wildstein nie jest tym zachwycony, ale znajduje usprawiedliwienie. Dobre obyczaje są, pisze, naruszane także w krajach o dużo starszej tradycji demokratycznej niż gruzińska. „Polska konstytucja, której twórcy zwiększyli zakres władzy prezydenckiej po wygranej Aleksandra Kwaśniewskiego, jest tego dobrym przykładem".
Jeśli już chciałoby się podać przykład próby zwiększenia zakresu władzy prezydenta, to trzeba by sięgnąć do projektu konstytucji z lat 2005 – 2006 autorstwa PiS
Otóż takim przykładem nie jest. Gdy Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory w 1995 r., obowiązywały w Polsce dwa akty konstytucyjne regulujące status prawny urzędu prezydenta RP. Były to utrzymane w mocy przepisy znowelizowanej już konstytucji z 1952 r. oraz obowiązująca od 1992 r. tzw. mała konstytucja. Akty te wprowadzały m.in. następujące rozwiązania ustrojowe: do prezydenta miało należeć określanie głównych kierunków polityki zagranicznej i wewnętrznej państwa; weto prezydenckie do ustaw mogło być odrzucone przez Sejm większością 2/3 głosów; rozwiązanie izb mogło nastąpić, między innymi, z powodu uchwalenia przez Sejm tzw. niekonstruktywnego wotum nieufności. Skorzystał z tego Lech Wałęsa, reagując rozwiązaniem Sejmu na uchwałę skierowaną przeciw rządowi Hanny Suchockiej. Mała konstytucja przewidywała, że przed zaproponowaniem kandydatur na ministrów obrony narodowej, spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych premier powinien skonsultować je z prezydentem. W ten sposób ukształtowała się praktyka tzw. resortów prezydenckich, o których obsadzie decydowała de facto głowa państwa.