Ktokolwiek widział, na przykład, pomniejszą siedzibę Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, utrzymywaną kosztem setek milionów euro tylko dla absurdalnego przyzwyczajenia, bądź inne przykłady europejskiej rozrzutności, tego wrocławska feta ani nie zmrozi, ani nie rozgrzeje. Szkoda oczywiście, że do jej sfinansowania przykładają się polscy podatnicy, i śmiech bierze, iż w podobny sposób manifestuje się europejską gospodarność w czasie, gdy w nieodległej od Wrocławia Krynicy wszyscy mówią o nieuchronnie nadchodzącym kryzysie i konieczności wyrzeczeń.
Frankenstein się rusza
Ale też, nie ukrywanym, w obecnej sytuacji bodaj głównym celem kongresu jest wymuszenie gwarancji, iż wydatki na utrzymywanie najwierniejszych promotorów "idei europejskiej" nie zostaną uszczuplone, a nawet wzrosną.
Europejski Kongres Kultury jest bowiem monumentalnym wykwitem swoistej unijnej – przypadkowa zbieżność nazw – kultury biurokratycznej, ujmowanej w formule "subwencja za sprawozdawczość". U nas najsprawniejszym jej przedstawicielem wydaje się lewicowy koncern wydawniczo-impresaryjno-gastronomiczny "Krytyka Polityczna", która też nie przypadkiem na kongresie czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie.
Owa kultura biurokratyczna wpasowała się w oczekiwania zarządzających "niczyimi" pieniędzmi biurokratów premiuje dziesiątkami książek, których więcej egzemplarzy rozdaje się niż sprzedaje, i które więcej niż nabywców mają recenzji w "prestiżowych" mediach, utrzymywanych z innych grantów; spektaklami i "performance'ami", na których więcej jest rejestrujących kamer niż spontanicznie przybyłych widzów – a wszystko to przy spełnieniu warunku "słuszności", czyli promowania idei europejskiej, tolerancji, postępu, multikulturalizmu i zakazu używania innych żarówek czy sprzętu AGD niż wyprodukowane przez koncerny, które akurat załatwiły sobie "proekologiczne" regulacje w stosownym unijnym organie.
Sponsorujące instytucje dostają liczne "podkładki" zaświadczające, że wydały fundusze zgodnie z przeznaczeniem, a media liczne dowody "prężności" działania sponsorowanych i sponsorujących. Europejska kultura, jak pozszywane z trupich kawałków monstrum Frankensteina, rusza się i daje dowody życia. Ale to nie jest życie. To ruchy tego samego rodzaju co trzepotanie zdechłej żaby, traktowanej prądem w sławnym doświadczeniu doktora Galvaniego; na oko żaba sprawia wrażenie żywej, ale wystarczy, że butla lejdejska zostanie odłączona albo zwyczajnie się wyczerpie, i pozory życia znikną.
Naturalnie, dysponując ogromnym funduszem, można zorganizować także imprezy, które przyciągają publiczność. Na koncert Krzysztofa Pendereckiego zapewne sprzedałoby się dość biletów, aby się opłacił. Tylko taki koncert można ściągnąć do miasta bez opakowywania go w pseudouczone dyskusje o "kulturze prekariatu" czy "przezwyciężaniu patriarchalnych reliktów" we współczesnym seksualizmie.