Chodzi o osobę. Nie jakąś tam zwyczajną, pogardliwą nawet, osobę, ale o moją osobę. I o godność. Bo przyznacie państwo, że "moja osoba" brzmi godniej niż zwykłe "ja". "Moja osoba" brzmi wręcz dumnie, nie jak jakiś tam zaimek. I pleni się owa osoba w zdumiewającym tempie, zwłaszcza ostatnio. Ale od kogóż to pęd ów się zaczął, nie sposób powiedzieć.
Niektórzy badacze twierdzą, że pierwsza była osoba Grzegorza Napieralskiego. Inni, a i moja osoba w tym gronie, że rozpoczęła to "moja skromna osoba" zakompleksionego potwornie Tomasza Tomczykiewicza, przy którego polszczyźnie nawet koty zaczynają mówić po węgiersku. Myliłby się jednak ten, kto stwierdziłby, że zwrotem owym posługują się wyłącznie osobniki przesadnie skromne, niepewne siebie.
Trudno nie wspomnieć tu przecież o legendarnej już osobie nieocenionej poseł Kempy Beaty. Nawet ostatnia prowokacja e-mailowa została przez nią bezbłędnie i z gracją odczytana jako "próba dyskredytacji mojej osoby". Swoją drogą wizja, że Kempa Beata rezygnuje z polityki, jest równie prawdopodobna jak to, że gołębie przestają obsrywać Kraków.
Ale zostawmy już daremne dociekania kto pierwszy. Skupmy się na urodzie owego sformułowania, na jego brzmieniu, na wielości znaczeń, jakie ze sobą niesie. Wszak gdy w jednej z rządowych telewizji Kempa Beata mówi o "społeczności elektoratu ziemi świętokrzyskiej, która będzie głosować na moją osobę", to poetom z wrażenia kapcie z nóg spadają, a i prozaicy zaczynają targać się na życie swoich osób.
Jakkolwiek zwrot ten zarezerwowany był dotychczas dla polityków, to coraz częściej sięgają po niego dziennikarze. Ot, kilka dni temu czytałem w tvn24.pl relację o pewnej kandydatce na posła, która "zachwalała swoją osobę".