Inteligencja hybrydalna

Najważniejsze role, jakie powinien pełnić społecznie zaangażowany intelektualista polegają na opisie i krytycznej analizie rzeczywistości. Problem zaczyna się wówczas, gdy pasja krytyki tejże rzeczywistości urasta do takich rozmiarów, że sama rzeczywistość staje się jej zbędna.

Publikacja: 07.11.2011 13:32

Red

W artykule „Outsourcing polityczny" („Rzeczpospolita", nr 234, 07.10.2011) Mateusz Matyszkowicz tak oto diagnozuje relacje pomiędzy polską inteligencją a klasą polityczną: „Inteligenci rozpuścili polityków. Przestali być siłą zdolną do wywierania nacisku na polityczny establishment. Stali się podwykonawcami partyjnego przekazu".

Teza to wyrazista, zaczepna i kontrowersyjna, ale przez to tym bardziej ciekawa i obiecująca interesującą argumentację. W miarę jednak jak autor przystępuje do jej dowodzenia, okazuje się coraz mniej wiarygodna. Przywoływane argumenty nie tylko nie są zgodne z rzeczywistością, nie tylko nie przystają do siebie, ale ostatecznie najzwyczajniej sobie przeczą. Kolejne paragrafy przypominają strzępki zasłyszanych tu i ówdzie racji, które autor pospiesznie owija taśmą w postaci tezy o serwilizmie polskiej inteligencji. Koniec końców wszystko się jednak rozpada, zostawiając czytelnika w samym środku tego bałaganu. Zamiast od końca zacznijmy jednak od początku.

Po co partii inteligent?

Elektorat współczesnych, masowych partii politycznych jest skrajnie zróżnicowany i to, co podoba się jednej jego części – dajmy na to młodzieży uniwersyteckiej – może zniechęcać drugą – na przykład robotników w średnim wieku. Z tego powodu wielkie ugrupowania, dążąc do pozyskania maksymalnej liczby głosów, nie mogą sobie pozwolić na radykalizm. Muszą podobać się wszystkim, mówi Matyszkowicz, a do tego potrzebna jest odpowiednia doza programowej nieokreśloności. Co jednak zrobić z grupami obywateli, które na tę intencjonalną mglistość się nie godzą i domagają się jasnych deklaracji? Z obawy przed zniechęceniem innych wyborców nie wolno udzielić im otwartego poparcia, ale ich pozyskanie można zlecić „instytucjom zaprzyjaźnionym". To rozwiązanie idealne – jako że oficjalnie nie są związane z partią, instytucje te nie odstraszają swoim radykalizmem ostrożniejszych obywateli, a jednocześnie przyciągają tych, domagających się jednoznacznych postulatów. Do przekonania „radykałów" potrzebny jest jednak ktoś budzący zaufanie, ktoś cieszący się szacunkiem, ktoś taki jak inteligent właśnie. Rozumując w ten sposób partie polityczne zaczynają wspierać różnego rodzaju środowiska intelektualne, przekształcając je powoli w naganiaczy wybranych części swojego elektoratu.

Dopóki Matyszkowicz operuje na bezpiecznym gruncie teorii jego argumentacja prezentuje się zgrabnie i przekonująco. Problem, jak to często bywa, stwarza jednak niesforna empiria. Otóż pierwszym polskim praktykiem tytułowego „outsourcingu politycznego" był zdaniem autora artykułu Sojusz Lewicy Demokratycznej, który podwykonawcom zlecił swoją działalność antyklerykalną. Jako pionier na tym polu Sojusz odniósł sukces jedynie połowiczny – nie udało mu się przekonać do siebie przeciwników Kościoła, ale przynajmniej nie stracił tych, którzy, choć lewicowi, z Kościołem wojować nie chcą. Zdaniem publicysty dużo lepiej poradziła sobie z tym samym zadaniem Platforma Obywatelska, dzięki zręcznemu outsourcingowi nadal nęcąca wszystkich – niezależnie od ich stosunku do Kościoła.

Pech chciał, że zaledwie dwa dni po publikacji artykułu co dziesiąty polski wyborca poważnie naruszył teorię Matyszkowicza, głosując – najczęściej właśnie kosztem SLD i PO – na partię radykalnie (jak na polskie standardy) antyklerykalną. Okazało się, że przemyślne manewry Sojuszu i Platformy prowadzone z pomocą pracujących dla nich inteligentów spełzły na niczym. Środowiska intelektualne poniosły klęskę. Które środowiska? Problem w tym, że tego właśnie nie wiemy. Kto tak niefortunnie przysłużył się SLD, kto nie pomógł Platformie? Autor nie wymienia żadnych konkretów. Czyni za to komentarz inny, co najmniej dziwaczny, sugerując, że sukces RPP leżał tak naprawdę... w interesie obu tych partii, ponieważ poprzez pojawienie się w Sejmie Palikot „zwiększa możliwości koalicyjne swoich dawnych kolegów", dzięki czemu „oponenci PiS mogą grać na kilku fortepianach". Czy to oznacza, że RPP był owym inteligenckim outsourcingiem Sojuszu i/lub Platformy? Życzliwie pozostawiam to pytanie bez komentarza.

Po co inteligentowi partia?

Komentarza wymaga jednak pewne ukryte założenie, które Matyszkowicz czyni, ale którego w żadnym miejscu nie uzasadnia. O ile jeszcze stara się czytelnikowi wytłumaczyć, do czego partii mogą być potrzebne środowiska intelektualne, o tyle nie mówi, do czego środowiskom intelektualnym miałyby być potrzebne partie.

Niedawne wybory parlamentarne po raz kolejny pokazały, że wbrew temu, co twierdził niedawno na łamach „Gazety Wyborczej" Sławomir Sierakowski, system polityczny w Polsce nie jest podzielonym pomiędzy cztery ugrupowania, całkowicie zamkniętym „kartelem". Na polskiej scenie politycznej wciąż pojawiają się i prawdopodobnie będą się pojawiać nowi aktorzy. Jeśli kolejna porażka doprowadzi do zakwestionowania pozycji Jarosława Kaczyńskiego w PiS, na prawej stronie może wyrosnąć kolejna partia złożona ze zniecierpliwionych długim oczekiwaniem na swoją szansę członków Prawa i Sprawiedliwości. Klęska PJN bez wątpienia ostudziła zapały potencjalnych buntowników, ale z drugiej strony sukces Palikota zachęca do podjęcia ponownej próby. Prawą stronę polskiej sceny politycznej najpewniej czekają więc jeszcze poważne przetasowania. Lewa nie jest zresztą o wiele stabilniejsza. Nie wiemy jak z najboleśniejszą w historii porażką poradzi sobie SLD, ani tym bardziej, jak trwałym podmiotem okaże się RPP. Nie będzie jednak wielkim zaskoczeniem, jeśli w Sejmie kadencji 2015-2019 zasiądą nowe partie.

Biorąc pod uwagę tę płynność polskiego życia politycznego warto zapytać, dlaczego krajowe kręgi intelektualne miałyby tak ściśle wiązać się z konkretnymi ugrupowaniami, skoro życie tych ugrupowań jest relatywnie niepewne i krótkie. W takich warunkach dużo rozsądniejsze jest funkcjonowanie niezależnie od partii, poza doraźnymi rozgrywkami politycznymi. Jeśli jednak odwołanie się do rozsądku polskich intelektualistów nie jest dość przekonujące, odwołajmy się do rzeczywistości. To w tym wypadku trudne, ponieważ Matyszkowicz nie wymienia ani konkretnych podmiotów, ani konkretnych działań, które o partyjnej służalczości środowisk inteligenckich miałyby świadczyć.

Załóżmy jednak, że za takie środowisko Matyszkowicz uznałby „Krytykę Polityczną". W interesie czyjej partii działa rzekomo ta grupa? Czy to oni są owymi antyklerykałami w służbie PO i/lub SLD? Trudno w to uwierzyć nie tylko w świetle rozbieżności programowych pomiędzy każdą z tych instytucji, ale także wypowiedzi, jakie płyną z redakcji „Krytyki", jak choćby tej, otwarcie zachęcającej do absencji w ostatnich wyborach parlamentarnych. Załóżmy, że za kolejne środowisko intelektualne zgodziłby się Matyszkowicz uznać „Kulturę Liberalną". Tę grupę również trudno oskarżyć o bycie podwykonawcą czyjegoś „partyjnego przekazu". W czasie ponad dwóch lat swego istnienia „KL" współpracowała z różnymi środowiskami intelektualnymi i politycznymi, a zakres tematów poruszanych na jej łamach nigdy nie ograniczał się do tych „jedynie słusznych" z określonej partyjnej perspektywy. Wreszcie załóżmy, że za środowisko intelektualne uznałby Matyszkowicz „Teologię Polityczną", z którą współpracuje. Czy i ono jest tubą wyłącznie jednej partii i zawsze zwiera szeregi w jej obronie?

W tym miejscu autor mógłby zarzucić mi, że umyślnie karykaturyzuję jego tezę. Powiedzmy, że jego zdaniem problemem nie jest całkowity brak krytyki decyzji partyjnych ze strony środowisk intelektualnych, ale fakt, że bardzo często jest to krytyka słaba, spóźniona, nieodpowiadająca roli, jaką intelektualista powinien pełnić w społeczeństwie. Jaka to jednak ma być rola? Niestety i na to pytanie nie otrzymujemy jasnej odpowiedzi.

Po co inteligent społeczeństwu?

Opisując swój ideał inteligenta zaangażowanego Matyszkowicz obarcza go całkowicie sprzecznymi powinnościami. Raz jawi się on jako bezstronny ekspert, który dostarcza partii fachowej wiedzy, innym razem jako animator aksjologicznych sporów, bezwzględny obrońca obranych przez siebie i partie wartości.

I tak autor pisze, że „naszym [inteligencji, przyp. Ł.P.] zadaniem jest wprowadzanie do dyskursu publicznego racjonalności", z uznaniem stwierdza, że kolejne partie polityczne gromadzą wokół siebie „długie ławki ekspertów", martwi się jednak, iż pojawiają się również środowiska inteligenckie, których „celem jest nie tyle wiedza ekspercka, ile praca propagandowa". Jednocześnie, pomiędzy nawoływaniami do racjonalizacji polskiej polityki Matyszkowicz krytykuje brak „jednoznacznych odniesień aksjologicznych" w działalności największych politycznych graczy, czemu także należy zaradzić. Wynika z tego, że rola intelektualisty polega również na jednoznacznym opowiedzeniu się po stronie tych lub innych wartości. Z wywodów autora ostatecznie wyłania się więc hybrydalny stwór, który z jednej strony dostarcza partiom politycznym obiektywnej, fachowej wiedzy, a z drugiej pilnuje, by nie doprowadziła ona do odstąpienia przez te ugrupowania od raz obranych wartości. Bezstronny partyjny ekspert raz po raz zmienia się w partyjnego kaznodzieję.

Nie dość, że wewnętrznie sprzeczna, to całkowicie chybiona wizja roli intelektualistów we współczesnym świecie. Ujmując rzecz najogólniej, zadaniem tej grupy społecznej powinna być krytyczna ocena rzeczywistości oraz proponowanie jej stosownej zmiany. Narzędzia tej zmiany nie leżą jednak wyłącznie – a nawet nie przede wszystkim – w rękach tej czy innej partii. Polskie życie polityczne nie ogranicza się do kilku rozsianych po Warszawie budynków. Toczy się codziennie w szkołach, mediach i na ulicach – nie tylko! – polskich miast i tam również należy szukać sposobów jego kształtowania. W takich warunkach rolę lokalnego partyjnego naganiacza – przed którą Matyszkowicz nas przestrzega – jak i partyjnego serca i rozumu – do której zdaje się nas zachęcać – może przyjąć na siebie intelektualista wyłącznie z... nazwy. Zapewniam autora, że to nie jedyny gatunek polskiej inteligencji.

Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, visiting scholar na Wydziale Nauk Politycznych Indiana University, członek redakcji „Kultury Liberalnej"

W artykule „Outsourcing polityczny" („Rzeczpospolita", nr 234, 07.10.2011) Mateusz Matyszkowicz tak oto diagnozuje relacje pomiędzy polską inteligencją a klasą polityczną: „Inteligenci rozpuścili polityków. Przestali być siłą zdolną do wywierania nacisku na polityczny establishment. Stali się podwykonawcami partyjnego przekazu".

Teza to wyrazista, zaczepna i kontrowersyjna, ale przez to tym bardziej ciekawa i obiecująca interesującą argumentację. W miarę jednak jak autor przystępuje do jej dowodzenia, okazuje się coraz mniej wiarygodna. Przywoływane argumenty nie tylko nie są zgodne z rzeczywistością, nie tylko nie przystają do siebie, ale ostatecznie najzwyczajniej sobie przeczą. Kolejne paragrafy przypominają strzępki zasłyszanych tu i ówdzie racji, które autor pospiesznie owija taśmą w postaci tezy o serwilizmie polskiej inteligencji. Koniec końców wszystko się jednak rozpada, zostawiając czytelnika w samym środku tego bałaganu. Zamiast od końca zacznijmy jednak od początku.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?