Dwa kolejne wystąpienia programowe – exposé – Donalda Tuska dzieliły zaledwie cztery lata, a były to wystąpienia tak różne, jakby stali przed nami zupełnie różni ludzie.
Pierwszą mowę wygłaszał tuż przed załamaniem się znakomitej koniunktury w Polsce i w Europie pewny siebie młodzieńczy liberał, optymista i wizjoner, który aż kipiał z niecierpliwości, by reformować wszystko w zasięgu wzroku. Wystąpienie przypominało swą długością oracje kubańskiego El Comandante, dlatego że premier starał się szczegółowo opisać nową, lepszą Polskę, jaka miała się narodzić – szybko! – dzięki prostym receptom ekonomicznym i radykalnej polityce jego gabinetu.
Na formę i przekaz exposé w ostatni piątek miał wpływ, jak się wydaje, jeden tylko czynnik: lęk graniczący z paniką. Tym razem to czarna wizja powodowała premierem i sprawiła, że znów nie wygłosił klasycznego exposé.
Lęk przed kryzysem
Lęk premiera był prawie namacalny, wyraźnie obecny w jego ekspresji i mowie ciała. Zobaczyliśmy na własne oczy, jak kryzys europejski, który wywiera brutalną presję na bezradne rządy eurolandu, stawia pod ścianą również naszą "zieloną wyspę" i nasz rząd. To dlatego głównym adresatem tego exposé, jak wielu od razu zauważyło, wydawały się agencje ratingowe i analitycy rynków finansowych, dopiero w następnej kolejności Sejm i polska opinia publiczna. Jak to możliwe, że ekipa, jeszcze wczoraj tak głośno (i słusznie) chwaląca się, że przeprowadziła kraj suchą stopą przez pierwszą odsłonę światowego kryzysu, wpada w taką nerwowość?