Białoruś w objęciach Rosji - Ślubowski

Jeszcze niedawno białoruska „klasa średnia” bała się integracji z Unią, obecnie boi się głównie najazdu rosyjskiego kapitału – twierdzi publicysta

Publikacja: 29.11.2011 00:32

Białoruś w objęciach Rosji - Ślubowski

Foto: Archiwum

Red

Po latach uników mogłoby się wydawać, że białoruski dyktator jest pod ścianą. Aleksander Łukaszenko de facto zgodził się na podporządkowanie Rosji najważniejszych gałęzi gospodarki. W piątek podpisał sprzedaż drugiej połowy Biełtrans Gazu – białoruskiego systemu przesyłowego gazu. W zamian otrzymał kredyt w wysokości 10 miliardów dolarów i bardzo korzystne ceny na zakup tego surowca z Rosji. W pierwszym kwartale przyszłego roku mają one wynosić 165 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Obecnie Mińsk płaci za gaz 244 dolary.

Białoruś nie zniknęła z mapy Europy, nie można udawać, że jej nie ma. Postępując w ten sposób, Polska pozbywa się możliwości nacisku i wpycha dyktatora w objęcia Rosji

Wcześniej białoruski dyktator zaakceptował powstanie Jednolitej Przestrzeni Gospodarczej Rosji, Białorusi i Kazachstanu, która oficjalnie ma wystartować 1 stycznia 2012 roku. Oba te wydarzenia mogą mieć ogromne znaczenie dla przyszłości Białorusi. Jeżeli rzeczywiście zacznie funkcjonować Jednolita Przestrzeń Gospodarcza, nastąpi wolny przepływ towarów, usług i kapitału, zacznie się posezonowa wyprzedaż białoruskiej gospodarki. Kupować będą rosyjscy oligarchowie, którzy w mniejszym lub w większym stopniu są podporządkowani Kremlowi.

Zgoda na wolny rynek wspólnie z Rosją to koniec centralnie sterowanej białoruskiej gospodarki. Ale to koniec na warunkach rosyjskich. Bo przecież nie ma wątpliwości, że w konfrontacji z kapitałem rosyjskim ten białoruski nie ma szans. W Mińsku nikt jednak nie wierzy, że ten scenariusz wejdzie w życie. Aleksander Łukaszenko zdaje sobie sprawę, że utrata kontroli nad gospodarką musi oznaczać koniec jego władzy politycznej – a do tego na pewno nie dopuści. Dlatego Łukaszenko stosuje swoją starą strategię – dużo obiecywać, nawet podpisywać, ale kiedy choć trochę zmieni się koniunktura, „wystawić" Rosję tak jak wcześniej nieraz „wystawiał" Unię Europejską. Białoruski dyktator już teraz ma pewnie poczucie, że Rosja kolejny raz dała się nabrać i daje 10 miliardów dolarów na elektrownię, która nigdy nie powstanie.

Na Białorusi potrzeba rosyjskich pieniędzy, żeby obsługiwać dług i powstrzymać hiperinflację, której skutki widać na każdym kroku. Żeby przejechać metrem w Mińsku, trzeba kupić „żeton". Problem polega na tym, że „żetonów" można kupić tylko określoną ilość – konkretnie dwa. Jak mi wyjaśniła miła pani na jednej ze stacji mińskiego metra – to element walki ze spekulantami.  – „Spekulanci kupowali setki żetonów, a później nimi handlowali po zawyżonych cenach" – mówi.

Koniec postradzieckiego raju

Prawda jest jednak bardziej banalna. Inflacja na Białorusi jest tak wysoka, że władze co jakiś czas wprowadzają reglamentacje na określone towary, które mają podrożeć. Nawet według danych oficjalnych inflacja od początku roku wyniosła 90 proc., na koniec roku może być 120 proc. Ceny konsumpcyjne średnio wzrosły o 87 proc. Przy czym cały czas działa 107 rządowych programów socjalnych. Formalnie trwają podwyżki płac, a co za tym idzie, drukowanie pustego pieniądza. Nowych kredytów starcza jedynie na spłatę starego zadłużenia.

Białoruska gospodarka, która jest swoistym skansenem nawet na terenie byłego Związku Radzieckiego, przestała działać. Ale bardzo długo to był prawdziwy postradziecki raj. W każdym obwodzie ciągle działają lokalne piekarnie, zakłady mięsne czy mleczne. I nie ma znaczenia, że większość z nich jest sztucznie podtrzymywana przez państwo. Ważne, że białoruski obywatel może kupić towar produkowany blisko jego miejsca zamieszkania i wysokiej jakości. Wszystkie przejawy korupcji i obniżenia standardów są surowo karane. Stąd kolejne afery mięsne, gdzie winni na długie lata trafiają do więzień.

Na Białorusi nie ma też takiego rozwarstwienia jak w innych krajach byłego Związku Radzieckiego, bo jedynym oligarchą jest prezydent Łukaszenko i jego rodzina. Prawie nie istnieje też bezrobocie, a pospolity bandytyzm jest tępiony dużo surowiej niż gdzie indziej. Ten postsowiecki raj mógł jednak istnieć tylko wtedy, gdy był dotowany z zewnątrz.

Skończył się, odkąd Rosja wprowadziła cła na ropę naftową i zażądała cen rynkowych na gaz. Teraz wszystko znowu wraca do normy. Dzięki umowie z Rosją problem jest tymczasowo rozwiązany. Aleksander Łukaszenko wie jednak, że nie może iść na żadne dalsze ustępstwa, bo to będzie oznaczać utratę gospodarki, a co za tym idzie, politycznej kontroli. Chętnie weźmie pieniądze, ale ciągle gra na czas, opóźnia wycenę najważniejszych przedsiębiorstw, wyłącza z umowy o wspólnej strefie na przykład przemysł chemiczny. Próbuje wyrwać się z rosyjskiego uścisku, szuka pomocy w Chinach czy Iranie, chociaż na razie te kraje nie decydują się na znaczne zaangażowanie na Białorusi. Pewnie po cichu liczy też na ponowne nawiązanie dialogu z Unią Europejską.

Kupowanie czasu

Łukaszenko po raz kolejny kupił sobie czas. Jego nadzieją jest chaos i zamieszanie w Rosji, spadek cen surowców i ponowne nawiązanie dialogu z Zachodem. Taktyka się nie zmienia. Ekonomiści z Białoruskiej Akademii Nauk i Banku Centralnego, z którymi rozmawiałem, a także były kandydat na prezydenta Uładzimir Nieklajeu, nie mieli wątpliwości, że już wkrótce umowa o Jednolitej Przestrzeni Gospodarczej stanie się martwym zapisem, tak jak założony dekadę wcześniej Związek Rosji i Białorusi. Nikt nie wierzy, że rosyjski rubel zgodnie z zapowiedziami za rok będzie wspólną walutą.

Białoruski dyktator kolejny raz wykonał salto mortale – śmiertelny skok. Dotychczas zawsze udawało mu się wyjść z niego bez szwanku. Tak będzie pewnie i tym razem.

Ale wcale nie znaczy to, że rozgrywka między Mińskiem a Moskwą musi prowadzić do klęski idei demokratyzacji Białorusi i jej zbliżenia z Zachodem. Na Białorusi postępuje powolna przemiana świadomości społecznej, bo chociaż opozycja jest nadal słaba, to zdecydowanie się zwiększa poparcie dla Unii Europejskiej.

Jesień dyktatora

Aleksander Łukaszenko musi dostrzegać, że niezadowolenie narasta. Według instytutu NISEPI przed wyborami 19 grudnia 2010 r. dyktatora popierało

56 proc. badanych, a teraz tylko 20,5 proc. Łukaszenko nie jest już więc prezydentem większości Białorusinów. Rośnie też poparcie dla demokratyzacji i wolnego rynku. Jeszcze niedawno białoruska „klasa średnia" bała się integracji z Unią, obecnie boi się głównie najazdu rosyjskiego kapitału. Nie jest wykluczone, że Łukaszenko, aby skutecznie prowadzić politykę lawirowania, musi w końcu pójść na ustępstwa wobec Zachodu. Trzymani w więzieniach opozycjoniści są traktowani jak zakładnicy.

Na razie białoruski dyktator jest obrażony na Europę, uważa, że został oszukany przez Unię Europejską i ministra Radosława Sikorskiego. Jak twierdzą jego urzędnicy, Łukaszenko był gotów wypuścić więźniów politycznych w zamian za zaproszenie na spotkanie Partnerstwa Wschodniego w Warszawie. Co gorsza wydaje się, że Polska i minister Sikorski też się na niego obrażą. Do wyborów parlamentarnych sprzed roku Sikorski był zwolennikiem dialogu, nawet wtedy, gdy było już jasne, że skutki polityczne będą wątpliwe. Teraz zrezygnował z jakichkolwiek kontaktów z dyktatorem.

Oczywiście zarówno oburzenie, potępienie reżimu, jak i wszelka pomoc dla demokratycznej opozycji są zrozumiałe i konieczne. Tylko że Białoruś nie zniknęła z mapy Europy, nie można udawać, że jej nie ma. Postępując w ten sposób, Polska, a także Unia Europejska, pozbywa się wszystkich możliwości nacisku i wpycha dyktatora w objęcia Rosji. Pomijając już to, że utrzymujemy przecież stosunki z tak mało demokratycznym krajem jak Azerbejdżan. Zbyt wiele mamy do stracenia na Białorusi, aby się na Łukaszenkę obrażać (mniejszość polska, interesy polskich przedsiębiorstw). Może trzeba ponownie usiąść do gry z białoruskim dyktatorem, chociaż nie gra on uczciwie.

Autor jest publicystą Programu 1 Polskiego Radia i TVP Info. Długoletni korespondent mediów polskich w Moskwie

Po latach uników mogłoby się wydawać, że białoruski dyktator jest pod ścianą. Aleksander Łukaszenko de facto zgodził się na podporządkowanie Rosji najważniejszych gałęzi gospodarki. W piątek podpisał sprzedaż drugiej połowy Biełtrans Gazu – białoruskiego systemu przesyłowego gazu. W zamian otrzymał kredyt w wysokości 10 miliardów dolarów i bardzo korzystne ceny na zakup tego surowca z Rosji. W pierwszym kwartale przyszłego roku mają one wynosić 165 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Obecnie Mińsk płaci za gaz 244 dolary.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę