Co z rodziną i polityką prorodzinną? - Marczuk

Po zakończeniu kampanii wyborczej problemy demograficzne jak zwykle trafiły na drugi plan – zauważa publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 18.12.2011 18:52 Publikacja: 18.12.2011 18:48

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

W czasie kampanii wyborczej polityka demograficzna, kondycja polskiej rodziny i edukacja młodych Polaków doczekały się wreszcie publicznej debaty. Z ust polityków – od prawa do lewa – padały deklaracje, zapewnienia o trosce, obietnice zajęcia się tą sprawą. Na razie na tym się skończyło. To błąd, polityka rodzinna to inwestycja, a nie koszt.

Rodzina wdarła się przebojem jako kampanijny temat za sprawą alarmistycznych danych o przyroście naturalnym oraz zaniechań rządu w sferze edukacji i opieki nad najmłodszymi. Na koniec wakacji gruchnęła informacja o drożyźnie w przedszkolach. Rodzice, którzy i tak mają problem z zapisaniem do nich dzieci, musieli się oswoić z myślą o wyższych opłatach i skrupulatnym, wręcz aptekarskim, rozliczaniu każdej godziny, którą ich pociecha spędza w takiej placówce. Tak niestety jest do dzisiaj. Premier Tusk zapowiedział, że będzie za to ścigał gminy, które w tej sprawie są Bogu ducha winne. Nie dostają przecież z budżetu żadnych pieniędzy na opiekę przedszkolną i starają się dopinać jakoś swoje budżety.

Równocześnie pojawiły się doniesienia o nieprzygotowanych do przyjęcia sześciolatków szkołach. Warto przypomnieć sobie w tym kontekście woltę minister edukacji Katarzyny Hall, która w połowie września rano w Sejmie broniła reformy edukacji, by po południu zmienić zdanie. Wcześniej GUS przedstawił dane, z których wynikało, że w 2010 roku, po sześciu latach wzrostu, spadła liczba rodzących się dzieci. Głośnym echem odbiła się także informacja, że Polki w Wielkiej Brytanii rodzą dwa razy więcej dzieci niż w Polsce.

O rodzinie mówili niemal wszyscy. Grzegorz Napieralski, szef SLD, winą za ujemny przyrost naturalny obciążył prawicę. PO zapowiedziała ulgi podatkowe oraz – co było całkowitą woltą po deklaracji premiera (odpowiedni zapis znalazł się w programie Platformy)  – dopłaty do przedszkoli z budżetu. Donald Tusk zapewniał, że będzie namawiać Polaków, aby nie bali się mieć dzieci. Także PiS stanęło w rodzinne szranki. Chciało wprowadzać karty rodzin wielodzietnych i ulgi podatkowe. Do tego chóru dołączył nawet prezydent Bronisław Komorowski. Na kongresie rodzin 3+ deklarował poparcie wszelkich prorodzinnych działań.

Inicjatyw brak

Tyle deklaracje. Czas na ich realizację. Sprawdźmy zatem, co się dzieje w tej sprawie. Na początek Sejm. W tej kadencji w izbie jest już 79 druków – są to w większości projekty ustaw, sprawozdania komisji, informacje rządu. Szukamy wśród nich tych, które dotyczą szeroko pojętej polityki adresowanej do rodzin. Odnajdujemy dwa. To obywatelskie projekty złożone podczas poprzedniej kadencji – dotyczą dofinansowania przedszkoli z budżetu oraz zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Są na tej liście tylko dlatego, że nie dotyczy ich zasada tzw. dyskontynuacji, czyli nie stają się nieważne wraz ze zmianą kadencji Sejmu. Innych inicjatyw na razie brak.

Rodzina zeszła także z ust polityków. Mówią o tym niewiele lub w ogóle. Na koniec weźmy pod lupę i przebadajmy pod kątem polityki rodzinnej budżet państwa na przyszły rok (to w końcu fundamentalny dokument decydujący o zamierzeniach rządu) oraz przygotowywane przez ministrów projekty. W planie wydatków publicznej kasy nie doszukamy się działań podjętych specjalnie dla rodzin. Nie ma tam mowy o subwencji na przedszkola czy wydłużeniu pracy nauczycieli, aby rodzicom łatwiej było godzić obowiązki rodzinne i zawodowe, a szkoły były przyjaźniejsze. Podobnie jest z planami wszystkich resortów. Nie znajdziemy działań na rzecz wsparcia rodzin, ułatwień przy wychowywaniu dzieci czy wspierania rodzinnych wartości. MEN chce odłożyć jedynie o dwa lata obowiązek szkolny dla sześciolatków. Czy będą jednak realne pieniądze na dostosowanie szkół do ich przyjęcia? Nie.

Być może jest jeszcze za wcześnie, aby rozliczać polityków z ich obietnic, ale mam poczucie, że problemy demograficzne jak zwykle trafią na drugi plan. A to błąd. Nie jest oczywiście rolą państwa wtrącanie się do tego, kto ile chce mieć dzieci, ale powinno ono bezwzględnie, konstruując prawo i rozwiązania, jakie stosuje, usuwać bariery, które utrudniają decyzję o ich posiadaniu. W jego interesie jest tworzenie takich warunków, które zachęcałyby obywateli do posiadania potomstwa. Zastępowalność pokoleń zapewnia nie tylko kontynuację wartości i idei ważnych dla danego narodu, ale daje mu także szansę na fizyczne przeżycie. Co więcej, sytuacja demograficzna wpływa na pozycję międzynarodową danego kraju, jego rynek pracy i gospodarkę. W efekcie często o tej pozycji przesądza. Tymczasem w Polsce państwo niedostatecznie wspiera, a nierzadko wręcz utrudnia decyzję o posiadaniu dzieci. W realizowanej polityce społecznej wciąż brak  wystarczająco mocno akcentowanej filozofii umacniania rodziny. Co gorsza, często prowadzi ona do jej osłabiania. A to polityka wręcz zabójcza.

Ostatni moment

Nie można dać się zwieść budowanym ostatnimi czasy w mediach, a także w świadomości ludzi, obrazem polskiego baby boomu. Po trudnych latach 2002 – 2005 znowu mamy podobno mieć niezłą sytuację demograficzną. Nic bardziej mylnego. Mieliśmy do czynienia z lekką poprawą, ale wciąż daleko nam do choćby prostej zastępowalności pokoleń. Wystarczy prześledzić zaledwie klika wskaźników, aby się zorientować, że jest bardzo niedobrze. Przykład? Polska pod względem wskaźnika dzietności znajduje się na 209. miejscu wśród 223 krajów z całego świata, które klasyfikuje pod tym względem CIA The Word Factbook. Wyprzedzają nas nawet Chiny, które prowadzą przecież restrykcyjną politykę jednego dziecka.

Najbliższe lata trzeba wykorzystać do jak największej mobilizacji ludzi do tego, aby chcieli mieć dzieci. To ostatni moment. W wieku rozrodczym są wciąż osoby urodzone w latach 70., a w dorosłość wkraczają urodzeni w latach 80. Niedługo podążą za nimi ci, którzy rodzili się na początku lat 90. A wtedy w Polsce przychodziło na świat jeszcze dużo dzieci. Jeśli także oni mieliby liczne potomstwo, istniałaby szansa na poprawę sytuacji demograficznej.

Polityka prorodzinna jest wyjątkowa. Po pierwsze, wymaga całego katalogu działań. To jedna z nielicznych dziedzin, które muszą być traktowane w sposób tak kompleksowy. Obojętnie, czy stawiamy diagnozę, czy szukamy rozwiązań – nie można się ograniczać do mitu jakiegoś cudownego, jedynego rozwiązania. Nie ma tu prostych metod, ale jest ogromne wyzwanie.

Po drugie, wymaga też cierpliwości. Procesy demograficzne odznaczają się tak dużą inercją, że nie można oczekiwać natychmiastowych rezultatów. Może więc dlatego politycy żyjący czteroletnim cyklem wyborczym tak rzadko ją realizują.

Po trzecie, co może najważniejsze, nie jest to wydatek, ale inwestycja. Przykład? James Heckman, laureat ekonomicznej Nagrody Nobla z 2000 r., wskazuje, że każdy dolar zainwestowany we wczesną edukację – do piątego roku życia – dziecka daje w przyszłości 80 dolarów zysku.

W czasie kampanii wyborczej polityka demograficzna, kondycja polskiej rodziny i edukacja młodych Polaków doczekały się wreszcie publicznej debaty. Z ust polityków – od prawa do lewa – padały deklaracje, zapewnienia o trosce, obietnice zajęcia się tą sprawą. Na razie na tym się skończyło. To błąd, polityka rodzinna to inwestycja, a nie koszt.

Rodzina wdarła się przebojem jako kampanijny temat za sprawą alarmistycznych danych o przyroście naturalnym oraz zaniechań rządu w sferze edukacji i opieki nad najmłodszymi. Na koniec wakacji gruchnęła informacja o drożyźnie w przedszkolach. Rodzice, którzy i tak mają problem z zapisaniem do nich dzieci, musieli się oswoić z myślą o wyższych opłatach i skrupulatnym, wręcz aptekarskim, rozliczaniu każdej godziny, którą ich pociecha spędza w takiej placówce. Tak niestety jest do dzisiaj. Premier Tusk zapowiedział, że będzie za to ścigał gminy, które w tej sprawie są Bogu ducha winne. Nie dostają przecież z budżetu żadnych pieniędzy na opiekę przedszkolną i starają się dopinać jakoś swoje budżety.

Pozostało 84% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?