Początek roku był obiecujący: europejskie giełdy się ustabilizowały, rządy Włoch i Hiszpanii sprzedały swoje obligacje bez problemu i po przyzwoitych cenach, a negocjacje w sprawie końcowego kształtu unii fiskalnej nabrały tempa. Na twarzach unijnych liderów po raz pierwszy od wielu miesięcy pojawił się ostrożny uśmiech.
Rychło okazało się, że ich optymizm był przedwczesny, a chmury spowijające strefę euro rozstąpiły się na krótką chwilę. Wszystko wróciło do ponurej, szarej normy.
Żądło S&P
W ubiegły piątek amerykańska agencja Standard & Poor's obniżyła rating aż dziewięciu państwom eurolandu. Francja – po raz pierwszy od 1975 roku – utraciła najwyższą notę AAA. Podobny los spotkał Austrię, a papiery dłużne Portugalii zdegradowano do poziomu „śmieciowych".
Tego samego dnia zostały zerwane rokowania między rządem w Atenach a prywatnymi wierzycielami w sprawie restrukturyzacji greckiego długu. W poniedziałek wieczorem zaś Standard & Poor's użądliła raz jeszcze, ścinając notowania Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej: również o jeden „schodek", z AAA do AA+.
Dwa ciężkie ciosy, po których zachwiałby się najbardziej doświadczony i wytrzymały bokser. A co dopiero ledwie zipiące chucherko, jakim jest dzisiaj euroland.