Rating strefy euro - Magierowski

Amerykańska agencja zadała dwa ciężkie ciosy, po których zachwiałby się najbardziej wytrzymały bokser. A co dopiero ledwie zipiące chucherko, jakim jest dzisiaj euroland – pisze publicysta

Aktualizacja: 18.01.2012 23:57 Publikacja: 18.01.2012 23:56

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Początek roku był obiecujący: europejskie giełdy się ustabilizowały, rządy Włoch i Hiszpanii sprzedały swoje obligacje bez problemu i po przyzwoitych cenach, a negocjacje w sprawie końcowego kształtu unii fiskalnej nabrały tempa. Na twarzach unijnych liderów po raz pierwszy od wielu miesięcy pojawił się ostrożny uśmiech.

Rychło okazało się, że ich optymizm był przedwczesny, a chmury spowijające strefę euro rozstąpiły się na krótką chwilę. Wszystko wróciło do ponurej, szarej normy.

Żądło S&P

W ubiegły piątek amerykańska agencja Standard & Poor's obniżyła rating aż dziewięciu państwom eurolandu. Francja – po raz pierwszy od 1975 roku – utraciła najwyższą notę AAA. Podobny los spotkał Austrię, a papiery dłużne Portugalii zdegradowano do poziomu „śmieciowych".

Tego samego dnia zostały zerwane rokowania między rządem w Atenach a prywatnymi wierzycielami w sprawie restrukturyzacji greckiego długu. W poniedziałek wieczorem zaś Standard & Poor's użądliła raz jeszcze, ścinając notowania Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej: również o jeden „schodek", z AAA do AA+.

Dwa ciężkie ciosy, po których zachwiałby się najbardziej doświadczony i wytrzymały bokser. A co dopiero ledwie zipiące chucherko, jakim jest dzisiaj euroland.

Każda z tych wieści ma różne znaczenie i inną wagę, ale żadnej z nich nie można raczej uznać za objaw lepszego stanu zdrowia Unii Europejskiej. Przywódcy UE, którzy za niecałe dwa tygodnie przyjadą na szczyt do Brukseli, zapewne spróbują ponownie przekonać rynki, że „wszystko zmierza w dobrym kierunku". Tym razem jednak będą musieli mocno się nagimnastykować, aby znaleźć na to wiarygodne argumenty.

Najbardziej przygnębionym człowiekiem na Starym Kontynencie musi być w tym tygodniu Nicolas Sarkozy, dla którego zmiana ratingu Francji ma konsekwencje nie tylko wizerunkowe, lecz także polityczne. Za 100 dni nad Sekwaną odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich, a urzędujący szef państwa nadal przegrywa w sondażach z kandydatem socjalistów Francois Hollandem. Decyzja Standard & Poor's podjęta w trakcie kampanii to najgorsze, co mogło się Sarkozy'emu przydarzyć.

Od lata ub. roku powtarzał on wielokrotnie, iż obrona potrójnego „A" to jeden z jego priorytetów, a nawet – jak podkreślał – jego obowiązek. Alain Minc, znany francuski ekonomista i bliski doradca Sarkozy'ego, powiedział kilka miesięcy temu otwarcie: „Najwyższy rating to nasze dobro narodowe. Od jego utrzymania zależą losy Nicolasa Sarkozy'ego".

Upokorzony Sarkozy

Jego główny adwersarz poczuł krew zranionej zwierzyny: „To nie jest ocena Francji, to ocena złej polityki konkretnego rządu" – komentował Hollande. Z kolei premier Francois Fillon i jego minister finansów starali się przez weekend bagatelizować nowe okoliczności („To wciąż znakomity rating"; „Jesteśmy na tym samym poziomie co Stany Zjednoczone"; „Agencje nie będą nam dyktować, jaką mamy prowadzić politykę"), ale w ich wypowiedziach pobrzmiewał niepokój zmieszany z frustracją.

W momencie, gdy Francji odebrano jedno „A", Sarkozy został pozbawiony aury wszechmocnego, pełnego energii, ambitnego męża stanu, którego nic się nie ima i który zawsze „daje radę". Uderzający jest kontrast między hiperaktywnym Sarkozym z sierpnia 2008 roku, gdy negocjował z Kremlem warunki pokoju w Gruzji, a tym samym Sarkozym ze stycznia 2012 roku, upokorzonym przez nowojorskich analityków.

Pogorszenie notowania Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej, które nastąpiło trzy dni później, było jedynie logiczną konsekwencją obcięcia ratingu Francji.

EFSF dysponujący gwarancjami w wysokości 440 mld euro służy ratowaniu zadłużonych krajów strefy euro. Utworzony ad hoc, stanowi tymczasowe koło ratunkowe dla słabszych członków eurolandu i jest symbolem determinacji unijnych liderów w walce z kryzysem. Podanie w wątpliwość jego wiarygodności oznacza uderzenie w stabilność całej Unii.

Spośród 17 państw łożących na fundusz już tylko cztery mają rating AAA – Niemcy, Holandia, Finlandia i Luksemburg. To zdecydowanie za mało, by EFSF cieszył się podobnymi względami.

Fundusz mógłby szybko odzyskać dotychczasowy status, ale tylko pod warunkiem podwyższenia gwarancji o kilkaset miliardów euro. Główny ciężar musiałyby wziąć na siebie Niemcy, lecz minister finansów Wolfgang Schäuble jeszcze przed poniedziałkową decyzją S&P zapowiedział, iż nie ma zamiaru po raz kolejny sięgać do sakiewki.

Szef EFSF Klaus Regling zwracał uwagę, że tylko jedna agencja obniżyła rating jego instytucji, a następnego dnia fundusz gładko sprzedał swoje sześcioletnie obligacje. Ale nie da się ukryć: mleko już się rozlało. Fundusz spadł do drugiej ligi akurat w chwili, gdy zaufanie inwestorów do Europy jest codziennie wystawiane na ciężkie próby.

Jednym z takich testów są negocjacje w sprawie długu Grecji. Ten najdotkliwiej pokiereszowany przez kryzys kraj UE, przeprowadzający bolesny program oszczędnościowy, powinien do 2020 roku zredukować swój dług publiczny ze 160 do 120 procent PKB. Podczas jednego ze szczytów przywódcy Unii w porozumieniu z bankierami ustalili, iż w restrukturyzacji zadłużenia Hellady wezmą też udział prywatni kredytodawcy. Mieli się oni de facto zgodzić na umorzenie 50 procent zobowiązań greckiego rządu.

Jednak pod koniec ubiegłego tygodnia rozmowy na ten temat utknęły w miejscu – ponoć władze w Atenach nie chciały przystać na wygórowane warunki wierzycieli (trudno się bankom dziwić, skoro miałyby dobrowolnie zrzec się w sumie ok. 100 mld euro). Wczoraj pertraktacje zostały wznowione, ale ich powodzenie wisi na włosku.

Groźba lawiny

Czas nagli – jeśli przed 20 marca nie dojdzie do porozumienia, Grecy nie otrzymają kolejnej transzy pomocy w wysokości 130 miliardów euro i nie będą mieli za co wykupić swoich obligacji. Ergo: będą musieli ogłosić bankructwo i zapewne pożegnać się ze wspólną walutą. Owszem, wielu polityków i ekonomistów twierdzi, iż jest to i tak nieuniknione, a strefa euro przetrwa bez Grecji. Lecz nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie skutki przyniesie całemu kontynentowi plajta tego państwa.

Być może Europa odetchnie, pozbywając się ciężkiego balastu. A być może upadek Grecji uruchomi lawinę, której nie sposób będzie zatrzymać i która pociągnie w dół wszystkich – niezależnie od tego, jaki mają rating.

Byłoby lepiej, gdyby ostateczny krach Grecji pozostał w sferze teoretycznych rozważań.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Początek roku był obiecujący: europejskie giełdy się ustabilizowały, rządy Włoch i Hiszpanii sprzedały swoje obligacje bez problemu i po przyzwoitych cenach, a negocjacje w sprawie końcowego kształtu unii fiskalnej nabrały tempa. Na twarzach unijnych liderów po raz pierwszy od wielu miesięcy pojawił się ostrożny uśmiech.

Rychło okazało się, że ich optymizm był przedwczesny, a chmury spowijające strefę euro rozstąpiły się na krótką chwilę. Wszystko wróciło do ponurej, szarej normy.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?