Agencje ratingowe i strefa euro - Rożyński

Agencje ratingowe stały się wyrocznią. Oceniają, a nawet kreują politykę gospodarczą. Drżą przed nimi politycy. Sęk w tym, że sami doprowadzili do ich potęgi – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 24.01.2012 00:01

Agencje ratingowe i strefa euro - Rożyński

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

W Ameryce żartuje się, że na świecie są dwa supermocarstwa – USA i agencje ratingowe. Pierwsze może zniszczyć, zrzucając bomby, drugie – obniżając ratingi. Największa z triumwiratu agencji Standard & Poor's zdegradowała niedawno ponad połowę eurolandu, a zaraz potem jego fundusz ratunkowy, co może utrudnić mu pozyskiwanie pieniędzy i wspieranie krajów zagrożonych bankructwem.

Bogowie rynków

To właśnie S&P, Moody's i Fitch – z szefami, których nazwiska przeciętnemu Kowalskiemu nic nie mówią – decydują o losach całych państw. Deven Sharma, człowiek, który „zdegradował Stany Zjednoczone", odbierając im w sierpniu ubiegłego roku prestiżowy rating AAA, to imigrant z Indii, absolwent tamtejszego Birla Institute of Technology. Zanim trafił do S&P, przez 14 lat pracował w amerykańskiej firmie konsultingowej Booz Allen Hamilton. Zastąpił go Douglas Petersen, jeden z menedżerów Citibanku. Choć pozostający w cieniu takich ludzi, jak prezes Fedu Ben Bernanke czy stojący na czele Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, Petersen i jego prawa ręka David Beers, szef zespołu oceniającego wiarygodność państw, stanowią teraz obiekt koszmarów sennych wszystkich ministrów finansów. Obniżka ratingu to mniejszy napływ inwestycji i wyższy koszt kredytów. A nadmierne zadłużenie jest obecnie światowym problemem numer jeden.

Agencje ratingowe idą coraz dalej. Dotąd krytykowały opieszałość czy brak reform. Zwracały uwagę na zbyt duży deficyt, zadłużenie, strukturalne wady gospodarki. Teraz próbują już kreować politykę gospodarczą. Przy okazji obniżki ratingu S&P napiętnowała politykę oszczędności, która jakoby nie jest adekwatna do powagi kryzysu, bo „jeśli każdy oszczędza, wszędzie ogranicza się wydatki i kurczy się popyt, to rośnie ryzyko głębokich i długotrwałych recesji".

Agencja weszła w buty takich ekonomistów, jak nobliści Paul Krugman i Joseph Stieglitz, którzy krytykują rządy za „nadmierne oszczędności". To one, a nie nadmierne wydatki i długi, są – ich zdaniem – odpowiedzialne za doprowadzenie euro do skraju przepaści.

To nonsens, bo poza Grecją czy Portugalią, których najmocniej dotknął kryzys, cięcia wydatków nie były wcale tak wielkie. Zwolennicy pobudzania gospodarek czy zmasowanej interwencji Europejskiego Banku Centralnego (równającej się dodrukowi euro) chcą aplikować lekarstwo groźniejsze od choroby. Oznacza to jeszcze wyższą inflację i długi, a więc brak zaufania rynków i w dłuższym terminie ogromne ryzyko finansowe.

Agencje ratingowe stają się nie tylko „bogiem rynków", ale wywierają też wpływ na politykę. Politycy opozycyjnych partii skwapliwie korzystają z podanej przez S&P maczugi. – Obniżenie ratingów dziewięciu krajów strefy euro oraz funduszu ratunkowego EFSF to skutek złej polityki antykryzysowej, w tym błędów kanclerz Angeli Merkel, która koncentruje się na dyscyplinie finansowej – ocenili niemieccy Zieloni.

W Polsce pojawiły się nadzieje, że sponiewierani przez agencję Francuzi zmiękną i przestaną blokować nasz udział w szczytach strefy euro.

Stłuc termometr

Każdej obniżce ratingów towarzyszy wściekły atak polityków. W efekcie co kilka miesięcy mamy żenujący spektakl wieszania psów na agencjach, które na chwilę stają się wrogiem publicznym nr 1. Jest jak z gorączką i termometrem. Zbijmy go, a temperatura sama spadnie.

Czasem atak jest skuteczny. Po obniżeniu oceny USA burza była tak wielka, że Deven Sharma musiał odejść z S&P. Teraz też mowa jest o „niebezpiecznej grze", „szantażu", „zachęcaniu spekulantów", „sianiu zamętu", „nierozumieniu europejskiej specyfiki" czy „bezpardonowym ingerowaniu w proces podejmowania decyzji politycznych". Teraz doszedł do tego „nieprzypadkowy termin", bo zbliża się kluczowy szczyt strefy euro. Dla niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schaeuble motywem radykalnych ruchów agencji ratingowych jest chęć zwrócenia na siebie uwagi, bo przecież konkurują między sobą. Jego kolega z rządu, szef dyplomacji Guido Westerwelle, uznał, iż nadszedł czas, by „Europa udowodniła, że jest zdolna stawić czoło agencjom ratingowym".

Nie on pierwszy chce z nimi zrobić porządek. Kiedy jesienią ubiegłego roku Fitch zagroził obniżeniem oceny pięciu krajom, w tym Francji, komisarz ds. rynku wewnętrznego Michel Barnier zaproponował, by agencjom zakazać publikowania ratingów krajów mających problemy i negocjujących pomoc z MFW czy Europejskim Funduszem Stabilizacji Finansowej. A wszystko po to, by „zapobiegać egzekucji bez ostrzeżenia". Z kolei unijna komisarz sprawiedliwości Viviane Reding proponowała podzielenie agencji np. na sześć mniejszych.

Inny pomysł to powołanie „niezależnych" agencji kontynentalnych, np. europejskich czy azjatyckich. Oczywiście wiarygodność takich tworów, w istocie uzależnionych od państw, byłaby żadna i tylko wprowadzała zamęt na rynkach. Np. Chińczycy powołali agencję Dagong, która w ubiegłym roku dała pokaz swej niezależności, przyznając zadłużonemu lokalnemu Ministerstwu Kolei najwyższy możliwy rating.

Najnowsza idea zdesperowanych unijnych polityków to objęcie agencji regulacjami i karanie za błędne ratingi oraz związane z tym szkody finansowe. Ciekawe tylko, jak by je wyliczano.

Zgoda. Agencje ratingowe popełniają błędy, ale w dzisiejszym świecie trudno o nieomylnych. Przed kryzysem, który je kompletnie zaskoczył, dawały bardzo wysokie oceny krajom, których finanse były w kiepskiej kondycji, oraz instrumentom finansowym opartym na kredytach hipotecznych w USA. Te ostatnie okazały się zapalnikiem kryzysu. Z kolei w lipcu ubiegłego roku agencja Moody's obniżyła rating Irlandii, choć akurat ta gospodarka zaczyna się już podnosić, a rząd przyjął ambitny program oszczędnościowy. W tym samym czasie S&P zdegradował Amerykę, źle podliczając jej wydatki o 2 bln dol.

Trudno nie ulec wrażeniu, że agencje zachowują się jak neofici. Ponieważ przed kryzysem za bardzo pobłażały, teraz chcą to nadrobić surowością. Nie są przy tym monolitem. O ile S&P obniżyła rating dziewięciu krajom, o tyle pozostałe dwie – Moody's i Fitch – już nie uznały tego za zasadne. Jak twierdzi szef banku centralnego Austrii Ewald Novotny, S&P zachowuje się w sposób „o wiele bardziej agresywny i polityczny niż dwie inne agencje ratingowe". To oznaczałoby, że żadna z nich nie ma monopolu na rację, a skutki ich decyzji mogą być podobne do użycia na polu walki broni nuklearnej.

A jednak w  większości agencje mają rację, a obniżanie ratingów twarde podstawy. Europejscy politycy wciąż nie mają recepty na kryzys. Poza tym jakie jest uzasadnienie tego, że Niemcy miały taki sam rating co Francja? Żadne. Wystarczy porównać bezrobocie, wzrost gospodarczy, elastyczność rynku pracy, koszt obsługi długu, by przekonać się, że to dwa różne światy.

Siejąca postrach w Europie S&P w sierpniu ubiegłego roku znalazła się pod pręgierzem za odebranie najwyższej oceny USA. Ale trudno nie przyznać jej racji, gdy weźmie się pod uwagę gigantyczny amerykański deficyt i dług i niemożność dogadania się republikanów i demokratów odnośnie do sposobu jego obniżenia. Pierwsi chcą redukcji wydatków, drudzy – podniesienia podatków.

Thriller już nie straszy?

Cały ten gniew polityków i zasadzanie się na agencje ratingowe jest o tyle śmieszne, że sami ukręcili na siebie bat. To oni przecież doprowadzili do sytuacji, w której rynkami finansowymi trzęsie kartel trzech agencji ratingowych. Wprowadzili prawo, które daje im ogromne uprawnienia. Duża część inwestorów instytucjonalnych, np. funduszy emerytalnych, jest zobligowana do zakupu papierów tylko z odpowiednio wysoką oceną agencji ratingowych. Gdy papiery ją tracą, trzeba je sprzedać. Inwestorzy często nie przeprowadzają już własnej oceny ryzyka, tylko zdają się na agencje.

Obniżenie ratingu dziewięciu krajom Unii mogło przynieść huragan na rynkach finansowych, które są rozchwiane i reagują panicznie na wszelkie złe informacje. Gdy S&P obniżył rating USA, indeksy głównych giełd spadały po 4 – 5 proc. dziennie. Nastał czas zamętu z atakami spekulacyjnymi i wzrostem kosztów obsługi długu. Nic podobnego nie miało miejsca. Przeciwnie: giełdy rosną, a tak poszkodowana Francja z powodzeniem sprzedała swoje obligacje. I to na lepszych warunkach niż wcześniej.

Czyżby agencje ratingowe zaczynały tracić swój przemożny wpływ na rynek? Czy to początek końca ich złotej ery? A może po prostu inwestorzy zobojętnieli. Jak często oglądasz ten sam thriller, to za każdym kolejnym razem boisz się coraz mniej.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?