„Komu ja gram? Zamkniętym oknom / klamkom błyszczącym arogancko”… ? pierwsze słowa „Prologu” Zbigniewa Herberta. „Na rożnie się obraca cielę / w piecu dojrzewa chleb brunatny… Wyrzuć pamiątki, spal wspomnienia, i w nowy strumień życia wstąp” ? nawołuje bohatera tego wiersza chór gomułkowskiej „małej stabilizacji”. Dziś, bardziej współcześnie, wzywałby może: nie nudź, włącz telewizję, leci nowy szoł.
Bohdan Urbanowski, w swoich znakomitych szkicach o Herbercie („Poeta, czyli człowiek wielokrotniony”) ten pierwszy wers o zamkniętych oknach zestawiał z relacją z Nocy Listopadowej 1830. Z dźwiękiem zatrzaskiwanych okiennic, jaki witał maszerujących przez miasto podchorążych. Tak, wedle pamiętnikarzy, odpowiadali ówcześni Warszawiacy na wezwanie do powstania i walki o wolną Polskę. Pamiętam, jak się zdziwiłem przy lekturze, że znany piłsudczyk sięgnął po ten akurat przykład, a nie po relacje z wkraczania do Kielc w 1914 Pierwszej Kadrowej, w których dźwięk zatrzaskiwanych okiennic brzmi tak podobnie, jakby kronikarze umówili się poprzez dzielące ich osiemdziesiąt lat. Ale nie umawiali się, jak i nie umawiało polactwo jednej i drugiej epoki.
„Mając do wyboru Boga i klimatyzację, wybieram zdecydowanie klimatyzację”, jak to ujął Woody Allen, zapewne w przekonaniu, że wymyślił świetny dowcip. Ludzie są ludźmi. Czasami tylko bywają czymś więcej; w Polsce, mam wrażenie, i tak częściej, niż pod innym niebem. Myślą o pożywieniu, dachu nad głową, szczelnych oknach chroniących przed wiatrem historii. Dopiero, gdy drzwi już i tak wywalone kopniakiem a szyby wybite, hierarchia ważności spraw się zmienia. W Polsce, powiedziałem, Polacy częściej muszą być czymś więcej niż tylko konsumentami (to ładniej brzmi, niż powiedzieć „bydło”, choć znaczy dokładnie to samo) bo częściej zamknięcie okien nie wystarczy. A częściej nie wystarczy, bo ciągle eksterminowany i odtwarzający się z najwyższym trudem naród nie może wciąż osiągnąć tej dojrzałości, która pozwala dostrzec potrzebę wspólnego działania, zanim okna i futryny znowu pójdą w drzazgi.
Kiedy czyta się wywiad z profesor Staniszkis w świątecznym „Uważam Rze” ? o Polakach zatomizowanych, myślących tylko w kategoriach sukcesu prywatnego, osobistego, którzy dlatego właśnie biernie tolerują marnotrawcze, wiodące do cywilizacyjnej katastrofy rządy ? to trudno sobie nie przypomnieć pamiętnej metafory Księdza Skargi o targanym burzą okręcie Rzeczpospolitej. Okręcie, na którym głupcy ściskają każdy swój tobołek, nie rozumiejąc, że jeśli nie zadbają o maszty i żagle, nie będą łatać dziur w kadłubie i wylewać wody, to wraz z tak im drogim dobytkiem pójdą na dno. To samo przecież miałem na myśli, używając słowa „polactwo”. Zanik poczucia, elementarnej świadomości istnienia dobra wspólnego.
A przecież wystarczałoby wziąć sobie do serca mądrość Ewangelii. Cokolwiek chcesz zachować, stracisz. Czego się wyrzekniesz ? zachowasz.