Mistrzostwa Europy w piłce nożnej stanowią dziś główny punkt polsko-ukraińskich relacji. Warto jednak zapytać, czym w przyszłości będzie można wypełnić wzajemne stosunki, aby zatrzymać Ukrainę w Europie i czy nie byłoby najlepszym pomysłem skoncentrowanie się na kwestii liberalizacji ruchu osobowego.
Mała stabilizacja
Polska i Ukraina otrzymały prawo do organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2007 r. na fali entuzjazmu po pomarańczowej rewolucji, kiedy wydawało się, że Polska i Ukraina staną się bliskimi sojusznikami we wspólnej Europie. Organizacja tego wydarzenia miała być ukoronowaniem sukcesu politycznego, próbą zakorzenienia Ukrainy we wspólnej Europie.
Ta perspektywa była aktualna kilka lat, chociaż stawało się coraz bardziej oczywiste, że ukraińscy pomarańczowi rządzą źle i do demokracji im daleko. Po zwycięstwie Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich 2010 r. nasz kraj nie miał u nowej ekipy rządzącej dobrej opinii.
Podczas swojego pierwszego wystąpienia określającego priorytety rządów ukraiński prezydent wymienił co prawda organizację mistrzostw, lecz ani słowem nie wspomniał, że Polska będzie współorganizatorem turnieju. Potem nastąpiła jednak swojego rodzaju mała stabilizacja. Władze w Kijowie jakoś nadgoniły infrastrukturalne zapóźnienia (chociaż pojawiły się oskarżenia o korupcję), odbudowane zostały robocze kontakty z Polską. Organizacja mistrzostw była kluczowym punktem każdego polsko-ukraińskiego spotkania na wysokim szczeblu.
Podwójne standardy
Zabrakło jednak wspólnej idei, która pomogłaby nadać mistrzostwom wymiar bardziej symboliczny. Jeszcze rok temu wydawało się, że takim bodźcem mogą być przygotowania do zawarcia umowy stowarzyszeniowej pomiędzy Ukrainą a UE, zwłaszcza że Ukraina była jedynym krajem, który zakończył skomplikowane negocjacje nad umową o strefie wolnego handlu.