- Ten około stuletni interwał czasowy był jednak obecny także wcześniej. Trochę więcej (115 lat) zajęło nam uporanie się z zakonem krzyżackim po wygraniu z nim wielkiej bitwy (1410 - Grunwald, 1525 - hołd pruski).
Jeśli na rocznicę bitwy warszawskiej spojrzymy z tej perspektywy, to musimy zdać sobie sprawę, że nie mamy zbyt wiele czasu na osiągnięcie kolejnego sukcesu. Stanęliśmy w punkcie, w którym albo pójdziemy do góry i znajdziemy się na wznoszącej fali, albo będziemy się staczać po równi pochyłej ku przepaści. Historia nie zwykła dawać nam wielu szans.
Dobrzy władcy (Kazimierz Wielki w ciągu 37 lat na tronie scalił ziemie Polski i zbudował solidne sojusze) rządzą niestety krócej od miernych (Zygmunt III Waza rządził 45 lat i nie wykorzystał szansy osadzenia na carskim tronie swojego syna).
Uczestnicząc w obchodach zwycięstwa nad bolszewikami, musimy spojrzeć na to wydarzenie z jeszcze innej perspektywy. Przy życiu został już tylko jeden weteran tamtej wojny. Ze względu na wiek nie jest już w stanie opowiedzieć o tym, co czuł po wygranej bitwie. Nie zaszczepi nam już genu zwycięzców. Nie powie, że nie wolno marnować czasu.
Nawet jeśli później naszym żołnierzom było dane uczestniczyć w zwycięskich bojach (np. pod Monte Cassino), to trudno to porównać z batalią z 1920 r. Pod Warszawą naszą armią dowodzili Polacy i walczyliśmy w swojej wojnie. We Włoszech nasze oddziały były częścią wojsk alianckich. O ile żołnierze toczący w 1920 roku bój z bolszewikami o istnienie Rzeczpospolitej mogli czuć się zwycięzcami, o tyle ci z armii gen. Władysława Andersa, choć pokonali Niemców, musieli czuć gorycz. Kraj, o który walczyli, na pół wieku znalazł się w sowieckiej strefie wpływów.
Dziś sukcesy na szczęście rzadko odnosi się na polu bitwy. Ofiary nie są mierzone liczbą poległych i zaginionych w akcji, a podbojów nie liczy się kilometrami kwadratowymi podbitych ziem. Sukces odnosi ten, kto potrafi zapewnić obywatelom takie warunki, dzięki którym we własnym kraju są w stanie budować swoją przyszłość i tworzyć potęgę państwa. Do tej pory wielkie fale emigracyjne były powodowane obawą przed represjami najeźdźców lub ich namiestników w polskich mundurach. Teraz Polacy uciekają, bo czują, że lepsza przyszłość czeka ich za granicą. We własnym państwie sukces nie wynika zwykle z ciężkiej i uczciwej pracy, ale z przynależności do partyjnego lub towarzyskiego plemienia.