Lektur, które Roman Giertych zezwolił skreślić z listy obowiązkowych, tak jak później zrobiły to panie minister Hall i Szumilas. Ich jednak nikt nie chciał pakować do wora.

Na pewno nie to był zasadniczy powód dla którego naczelny postrach III RP postanowił przestać nim być. Giertych jest dość inteligentny, aby zrozumieć, że trzeba mieć dość sił, aby kopać się z nomen omen koniem. Jemu ich nie starczyło. Zatem serwuje nam się historię będącą odwróceniem słynnego filmu „Gremliny atakują". Tu, jak widać jest odwrotnie, straszny gremlin Giertych zamienia się w słodkiego Gizmo. I w tej roli widzimy go jako nadwornego adwokata Władzy. Najpierw Radek, potem Jan Krzysztof, a teraz nawet Michał korzysta z bezmiaru jego prawniczej wiedzy. Słyszymy też argument, że to dlatego, iż Giertych jest świetnym adwokatem. Wprawdzie praktykuje od końca swojej kariery politycznej, czyli od 2008 roku, ale widać, że pewnie jest bardzo zdolny. Inni adwokaci praktykują całe dekady i nic im z tego nie wychodzi.

Dla nas, szarej obywatelskiej masy, wypływają z tej przemiany cenne nauki. Otóż kolejny raz dowiadujemy się, że właśnie jesteśmy tą szarą masą. Można nam przez lata wciskać, że ktoś jest wielkim szkodnikiem. A potem, gdy odwrócą się sojusze, dowiadujemy się, że to wartościowa postać. Tak jak z Lechem Wałęsą. Kiedyś szaleńcem z siekierką, dziś ojcem wolności i demokracji. Trochę to przypomina retusze na zdjęciach przywódców bolszewickich, gdzie znikali i pojawiali się kolejni. Bucharin, Zinowiew, Wałęsa, Giertych. Cóż, z ludzką pamięcią da się zrobić wszystko.

Oprócz nauki, żeby nie ulegać emocjom podsycanym przez Władców Opinii jest jeszcze jeden morał. Roman Giertych po kilkunastu latach prób kołowania lotem swobodnym wrócił do zwykłej dla powojennych endeków roli modelu na uwięzi. Widać, że nie da się inaczej. Gdy nie można już służyć prawdziwie „polskim interesom" w Radzie Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa to trzeba zostać nadwornym prawnikiem domu premierowskiego.

I pomyśleć, że tak niedawno Stefan Niesiołowski nazywał Giertycha politycznym trupem. Jeszcze przyjdzie mu połknąć własny język, gdy zobaczy Giertycha jako honorowego gościa konwencji własnej partii (choć nie w czerwonym żakiecie, który nosiła inna bohaterka wielkiego transferu politycznego). Albo, gdy zobaczy go jako honorowego gościa Przystanku Woodstock. Niemożliwe? Nie w Polsce. Jesteśmy krajem nieograniczonych możliwości. Przynajmniej dla wybranych.