Lewica przedstawi swój projekt likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej. „Najwyższy czas na zakończenie rozliczeń z okresu PRL” - napisali wnioskodawcy.
Chce likwidować szybko, aby już po Nowym Roku rozpędzić te dziesiątki profesorów i doktorów, setki magistrów i innych pracowników, żeby nie grzebali już w dokumentach historycznych i nie pisali książek ani artykułów. Wiadomo, że to się nie zdarzy, ale przez moment wyobraźmy sobie tę scenę. Likwidowana jest placówka, która ledwie przez dekadę wydała więcej książek i prac naukowych niż niejeden założony w PRL uniwersytet. Zorganizowała lepsze konferencje naukowe, dotarła z wystawami do miejsc, gdzie wrony zawracają.
Jeśli ktoś chce przejść do historii w tej samej kategorii co kurator okręgu wileńskiego Nowosilcow, to jego sprawa. Mimo wszystko to dziwne. Owszem, mamy sporo kieszonkowych Katonów wzywających do zburzenia wyimaginowanych Kartagin. Wiadomo też od dawna, że naprawdę niewielka mądrość rządzi tym światem. Ale po co SLD wojuje z IPN? Przecież bał się dotknąć Instytutu, gdy sam rządził. To chyba kwestia tożsamości, a właściwie jej deficytu na lewicy. Hasło zburzenia IPN to jedna z niewielu kwestii, które wzbudza tam jakieś żywsze emocje, czyli uczucie integrujące grupę. Resztę przecież „ukradli” inni - antykaczyzm Platforma, postulaty socjalne kaczyści. Została więc zamiast polityki idiosynkrazja.
Podobno jeden z najinteligentniejszych doradców SLD, znany w humanistyce naukowiec, doradza swoim przyjaciołom: przestańcie walczyć z IPN, lepiej go przejmijcie. To dobra, bo polityczna, rada. Ale jak widać, nie dociera do adresatów. Zaślepienie jest silniejsze.
Nie jest to wyłącznie przywara lewicy. Dlaczego np. przy Donaldzie Tusku zabrakło kogoś, kto potrząsnąłby nim i wykrzyczał: czy ty oszalałeś z tym Giertychem? W sumie wiemy dlaczego. Wokół premiera nie ma już silnych polityków, którzy są w stanie powiedzieć „nie”, kierując się choćby instynktem samozachowawczym. Bo wiadomo, że to Platforma zapłaci - nie dosłownie, lecz poparciem wyborców - za karierę szukającego rozgłosu mecenasa.