Wakat w Berlinie

Polska chciałaby mieć wpływ na przyszły kształt Unii Europejskiej. Kluczowe jest przy tym poparcie Niemiec. Bez polskiego ambasadora w Berlinie trudno o nie zadbać – pisze politolog

Aktualizacja: 03.10.2012 01:12 Publikacja: 03.10.2012 01:12

Negocjacje unijnego budżetu weszły w rozgrywającą fazę. Na stole leży wiele propozycji reform dotyczących funkcjonowania Unii Europejskiej. Nie jest tajemnicą, że istotne zdanie w obu tych kwestiach ma Berlin. To między innymi dlatego potrzebujemy w Berlinie sprawnego, doskonale znającego się na polityce europejskiej ambasadora, który będzie się starał pozyskać poparcie niemieckich władz dla polskich propozycji. Niestety, od miesięcy na tym stanowisku mamy wakat, którego nie zastąpią ani urzędnicy, ani polscy posłowie, ani ministrowie i ich zastępcy bez względu na to, jak często kursują na trasie Warszawa

– Berlin i jak doskonałe mają kontakty wśród niemieckich partnerów.

Blokowane kandydatury

Dotychczasowy szef polskiej placówki kilka tygodni temu przeniósł się do Brukseli, by tam objąć stanowisko szefa polskiego Przedstawicielstwa przy UE. Rozmowy o jego następcy toczyły się od co najmniej kilkunastu miesięcy. W ich wyniku pojawiały się kolejne, wzajemnie blokowane kandydatury, sugerowane przez prezydenta, Kancelarię Premiera czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wielokrotnie sprawa wydawała się przesądzona, żeby potem znowu zatrzymać się w miejscu. W efekcie w tym ważnym negocjacyjnie momencie na miejscu w Berlinie nie ma odpowiedniej osoby, która przypilnuje polskich interesów. I, co gorsza, jak można wywnioskować z atmosfery, nie widać szans na zmianę tej sytuacji przez następne miesiące.

Najważniejszy partner

Poza oczywistym faktem, że ambasador jest potrzebny, aby przedstawiać polskie stanowisko, przekonywać do polskich racji oraz poznawać plany goszczącego kraju, najwyższy rangą polski dyplomata w Niemczech jest także istotnym symbolem. Odpowiednia osoba na tym stanowisku stanowi bowiem potwierdzenie, że Berlin pozostaje najważniejszym partnerem, a relacje z nim są dla Polski priorytetowe. Niemcy mogą czuć się zawiedzeni, że nie mają z kim rozmawiać, oraz urażeni, że tak ważny partner nie potrafi zatroszczyć się o swoją reprezentację w ich kraju.

Dla polskiej strony brak takiej osoby jest co najmniej krępujący, żeby nie powiedzieć – zawstydzający. Już nie tylko dyplomaci na pytanie, kto i kiedy przyjdzie do Berlina, zakłopotani spuszczają wzrok. Także w polsko-niemieckim środowisku pozarządowym ciekawość, kto to będzie, oraz podniecenie związane ze spekulacjami dawno już ustąpiły irytacji i zdegustowaniu.

Wymagająca placówka

Oczywiście znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwe. Berlin to placówka wymagająca. Wymienione powyżej fakty wskazują, że powinien być to kandydat nie tylko doskonale znający się na Niemczech i dobrze władający językiem niemieckim, co budzi w Niemczech uznanie i ułatwia przełamywanie lodów.

Dla polskiej strony brak ambasadora w Niemczech jest co najmniej krępujący, żeby nie powiedzieć – zawstydzający

W obecnej sytuacji koniecznością jest także znakomite rozeznanie w tematyce europejskiej, która dominuje aktualnie stosunki polsko-niemieckie, i doświadczenie dyplomatyczne, które pomoże prowadzić niełatwe rozmowy w kwestiach, gdzie stanowiska się różnią, czy docierać poglądy tam, gdzie pomysły dopiero się wykluwają. Poza debatą nad przyszłością UE oraz negocjacjami budżetowymi z Niemcami czekają nas rozmowy o polityce energetycznej, stosunkach z Rosją czy ewentualnymi wspólnymi działaniami w krajach Partnerstwa Wschodniego.

Dobra koniunktura nie wystarczy

Koniunktura dla wspólnych działań i wzajemnej otwartości na propozycje jest sprzyjająca. Wizerunkowo dzięki prezydencji w Radzie Unii Europejskiej i dobrej organizacji Euro 2012 zyskaliśmy w oczach naszych zachodnich sąsiadów bardzo wiele. Świadomość, że Polska ma dobre wyniki gospodarcze, a na straży finansów stoi wpisany w konstytucję hamulec zadłużenia, przebiła się już do niemieckich elit.

Zaczynają się one interesować polskimi propozycjami na przyszły kształt UE. Stwarza to szansę na to, że polskie propozycje reform mogą zostać wzięte pod uwagę. Uznanie, jakie polski rząd wypracował sobie w Berlinie, powoduje, że także w kwestii negocjacji przyszłego wieloletniego unijnego budżetu oba kraje pozostają w ścisłym kontakcie. Wakat w ambasadzie jednak nie pozwala tego w pełni wykorzystać.

Oczywiście, decyzja, jak każda w dyplomacji, powinna zapaść w zaciszu gabinetów, po szerokich konsultacjach i bez tworzenia wokoło złej atmosfery. Tylko że mleko już się rozlało.

Obecnie nie należy więc rzucać kolejnymi nazwiskami, aby je znowu spalać, tylko jak najszybciej porozumieć się dla dobra polskiego wizerunku oraz polskich interesów.

Dr Agnieszka Łada jest politologiem, kierownikiem i starszym analitykiem Programu Europejskiego Instytutu Spraw Publicznych w Warszawie

Negocjacje unijnego budżetu weszły w rozgrywającą fazę. Na stole leży wiele propozycji reform dotyczących funkcjonowania Unii Europejskiej. Nie jest tajemnicą, że istotne zdanie w obu tych kwestiach ma Berlin. To między innymi dlatego potrzebujemy w Berlinie sprawnego, doskonale znającego się na polityce europejskiej ambasadora, który będzie się starał pozyskać poparcie niemieckich władz dla polskich propozycji. Niestety, od miesięcy na tym stanowisku mamy wakat, którego nie zastąpią ani urzędnicy, ani polscy posłowie, ani ministrowie i ich zastępcy bez względu na to, jak często kursują na trasie Warszawa

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: PiS znowu wygra? Od Donalda Tuska i sił proeuropejskich należy wymagać więcej
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Nowy wielkomiejski fetysz. Jak „Chłopki” stały się modnym gadżetem
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Czarnecki: Z list KO i PiS bije bolesna prawda o Parlamencie Europejskim
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Bombowe groźby Joe Bidena. Dlaczego USA zmieniają podejście do Izraela?
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Kto nie z nami, ten z Putinem? Radosław Sikorski sięga po populizm i demagogię