Rzeczywiście, oceniając szanse Janusza Piechocińskiego na kilkanaście godzin przed kongresem stronnictwa, trudno zauważyć oznaki tego, że pojedynczy poseł, bez szerszego zaplecza, jest w stanie obalić potężnego wicepremiera. Ale cóż, zobaczymy.
Wybory wewnętrzne w PSL mogą być jednak wydarzeniem znaczącym dla całej polskiej polityki. Nawet wtedy gdy Piechociński przegra. Wszystko zależy od proporcji głosów, którą uzyska. Nawet jeśli zagłosuje na niego ledwie ćwierć spośród ponad tysiąca delegatów, to będzie to znaczący sygnał: wśród ludowców ktoś inny może zauważyć, że Pawlak jednak jest do ruszenia. Że drzewo się pochyliło, więc znajdą się nowe kozy, które będą chciały tam wskoczyć.
Jest też jeszcze jeden powód, dla którego kongres PSL może być centralnym punktem polskiej polityki. Piechociński przy pomocy kilku asystentów przeprowadził kampanię, która zaniepokoiła dotychczasowego lidera. Pawlak z racji tego, że jest członkiem rządu, a także będąc pewnym swojej pozycji, lekceważył kontakt z partyjnymi dołami. Pretendent „rozmasowując” frustracje szeregowych działaczy, pokazał, że wewnątrzpartyjna demokracja nie może być tylko sloganem.
A w takich realiach żyjemy. Statuty dwóch największych partii to świstki papieru wykorzystywane tylko do wynajdowania w nich pretekstów, gdy trzeba wykończyć wewnętrzną opozycję. W PO i PiS nie jest dziś możliwa demokratyczna zmiana przywództwa, taka, jaką obserwujemy co jakiś czas w partiach anglosaskich, niemieckich czy francuskich. Czy ktoś wyobraża sobie demokratyczną – zgodną zresztą ze statutem partii – zamianę Donalda Tuska czy Jarosława Kaczyńskiego na kogoś innego? Ktoś, kto realnie się o to pokusi, wkrótce wyleci z partii.
Na usprawiedliwienie obecnych liderów trzeba dodać, że i oni nie mają wyboru. Muszą „mordować” konkurentów, bo sami zostaną „zamordowani” po przegranej. Poza jednym maleńkim PSL polska „kultura” polityczna nie przewiduje tolerowania realnych frakcji w partii, jak również prawa do dalszej egzystencji politycznej dla przegranych liderów.
Niektórzy nazywają to ukrainizacją życia politycznego. Trafna ocena. Zwłaszcza że zaczyna dotyczyć też relacji międzypartyjnych. Puszczane w obieg opinie, że Kaczyński wsadzi do więzienia Tuska, gdy tylko wygra wybory, lub że obecna władza powinna zamknąć „antysystemową” opozycję, są tego przejawami.