Ten sarmacki polityk pamięta zapewne staropolskie powiedzenie o słowie, co to wyleci wróblem, a wróci wołem (a według innej wersji – jastrzębiem). Do obecnego prezydenta właśnie wróciło wołem czy jastrzębiem, bo w ostatnich dniach wielu mówi, że kiedy po gruzińskim incydencie formułował ten bon mot pod adresem Lecha Kaczyńskiego, doświadczył nagłego przypływu może nie tyle geniuszu, ile daru proroczego...
Rozumiem satysfakcję złośliwców, choć staram się jej nie podzielać. I nawet mi się udaje. Trudniej idzie mi natomiast z przyjęciem za dobrą monetę całej historii Brunobombera w jej oficjalnej wersji. Jest ona tak nieprawdopodobnie naiwna, że nawet media mainstreamu, z reguły bardziej wspierające niż krytykujące rząd, mają ewidentne trudności z kupieniem urzędowej narracji. Bo przecież nawet dziecko oglądające wyłącznie TVN musi dostrzec, że ABW kontrolowała krakowskiego chemika od co najmniej roku. Że był on obstawiony funkcjonariuszami, którzy znaleźli się tak uprzejmie, iż stworzyli mu – z samych siebie! – zalążek grupy terrorystycznej. Że od co najmniej roku nie był on w stanie zrobić pół kroku, o którym służby nie wiedziałyby, jeszcze zanim podniósł nogę. A w ogóle nasi dzielni Bondowie „wpadli na trop" Brunobombera dlatego, że na otwartych forach internetowych ogłaszał w zasadzie otwarcie, że przyszedł czas walki zbrojnej i poszukuje rekrutów...
Wszystko to razem wzięte uprawdopodabnia do granic pewności co najmniej taką tezę, że służby „hodowały sobie" nienawidzącego Żydów i Tuska chemika, i czekały z jego zatrzymaniem na odpowiedni moment. Odpowiedni politycznie, rzecz jasna.
Może ten moment wybrały sobie samodzielnie – wskazywałaby na to sławetna wypowiedź prokuratora Artura Wrony, który powiedział, że cała sprawa dowodzi, iż nie należy zmniejszać uprawnień ABW (szef krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej wystąpił tu jakby nie w swojej roli, co pan na to, panie Seremet?). A może nie samodzielnie. Bo biorąc pod uwagę spolegliwość Agencji wobec rządzących (przypomnijmy choćby, że to właśnie ABW wykonywała czynności przeciw twórcy portalu Antykomor i wyraźnie nie uważała, iż została stworzona do nieco innych celów), trudno wykluczyć, że cała sprawa była świadomie wmontowana w linię rządowego PR.
„Na castingu chcieli Brunera, bo on się Polakom lepiej, czyli gorzej, kojarzy, ale żadnego Brunera nie było, więc zadowolili się Brunonem" – napisał ktoś w Internecie. To oczywiście satyryczna przesada. Ale jak wielka?