Czytanie z brukselskich fusów

W Polsce rozpętano wokół unijnego szczytu medialną histerię, tak jakby od jego wyników zależało, czy będziemy drugim Hongkongiem – pisze publicysta

Publikacja: 26.11.2012 19:57

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Kolejny najważniejszy szczyt Unii Europejskiej tej dekady skończył się niczym. Tym różnił się od wielu wcześniejszych najważniejszych szczytów, iż przyznali to oficjalnie wszyscy bez wyjątku przywódcy Starego Kontynentu.

W przeszłości brukselskie zjazdy prezydentów i premierów także nie przynosiły oszałamiających przełomów, lecz starano się przynajmniej okrasić końcowe komunikaty szczytnymi hasłami, a to o solidarności, a to o „wspólnym wysiłku na rzecz wyprowadzenia Unii z kryzysu”. Tym razem klapa była po prostu klapą – żadne werbalne ozdobniki nie mogły tego zmienić.

Inna Europa

Czy jednak rzeczywiście ostatni szczyt był tak istotny? Ustalenie bud- żetu na lata 2014–2020 to oczywiście ważne zadanie, niemniej Europa ma dzisiaj kilka innych problemów na głowie i parę spraw do załatwienia, które wydają się dużo bardziej fundamentalne, niż wyrywanie sobie miliardów euro na dotacje dla rolników i budowę oczyszczalni ścieków. Następny, grudniowy szczyt UE będzie na przykład poświęcony unii bankowej. Przy całym szacunku dla producentów rzepaku kształt nadzoru nad sektorem bankowym ma dzisiaj dużo większą wagę dla politycznej i gospodarczej przyszłości Europy niż unijny budżet.

Co nie oznacza, rzecz jasna, że należy na negocjacje budżetowe machnąć ręką. Trzeba jedynie znać miarę. W Polsce rozpętano wokół szczytu medialną histerię, tak jakby od jego wyników zależało, czy będziemy drugim Hongkongiem, czy raczej wrócimy do czasów Piasta Ziemowita, zamieszkamy w lepiankach i będziemy polować na tury, by nie umrzeć z głodu. Stąd ciągłe przypominanie słynnego „Yes, yes, yes” Kazimierza Marcinkiewicza z grudnia 2005 roku, stąd relacje na bieżąco z Brukseli, w których co kilka minut informowano naród, ile nam odjął albo dodał Herman Van Rompuy, którą brew zmarszczyła Angela Merkel i co zjadł na lunch David Cameron.

Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby Tusk wydarł jednak owe mityczne 300 mld złotych. „Gazeta Wyborcza” zapewne obwieściłaby, iż to największy sukces Polski co najmniej od czasów bitwy pod Cedynią (niezależnie od rzekomych naruszeń konwencji genewskich, których się tam dopuściliśmy), a politycy Platformy Obywatelskiej zarzynaliby nas swoimi zachwytami nad własnym szefem aż do Wigilii. A jaka byłaby reakcja, gdyby Tusk odpuścił te 1,5 mld euro, które Polska miała stracić w ostatniej wersji budżetu przedstawionej przez Van Rompuya? „Nasz Dziennik” napisałby niechybnie o kompromitacji rządu, a PiS oskarżyłby premiera o indolencję i zdradę interesów narodowych.

Swoją drogą, zabawna jest dezynwoltura niektórych euroentuzjastów. Przez cały rok potrafią przekonywać, iż patriotyzm oraz obrona „polskiej racji stanu” w Europie to dziwaczny atawizm, by potem, gdy zbliża się szczyt budżetowy, namawiać nas do trzymania kciuków za szefa rządu, by udało mu się zdobyć dla Polski jak najwięcej kasy. Kto zaś kciuków nie trzyma, nie jest godzien miana patrioty. Euroentuzjaści potrafią też przekonywać, że Unia jest bardzo tania w utrzymaniu, bo jej budżet to jedynie 1 proc. PKB wszystkich jej członków. A chwilę później mówią o „wielkiej batalii o wielkie pieniądze”.

Zostawmy na boku te zdumiewające wolty „prawdziwych Europejczyków” i zastanówmy się, co tak naprawdę można wyczytać z fusów, jakie pozostawił po sobie czwartkowo-piątkowy szczyt.

W porównaniu z poprzednimi negocjacjami („Yes, yes, yes”) Polska jest w dużo trudniejszej sytuacji. W 2005 roku Europa była krainą spokoju i ekonomicznej stabilności. Irlandia rozwijała się w tempie 5,9 proc. PKB, Hiszpania – 3,6 proc., a Grecja – 2,3 proc. (tak, tak, ta sama Grecja...). Bud- żet UE służył zaś głównie dopieszczaniu francuskich rolników oraz wyrównywaniu standardów życia w starej i nowej Europie. Nikt się wówczas nie spodziewał, że za siedem lat kontynent znajdzie się w recesji, a kilka państw Południa stanie na skraju bankructwa. I że kraje te będą bardzo, ale to bardzo potrzebowały każdego miliona euro. „Hiszpania jest w wyjątkowo ciężkim położeniu, wprowadzamy bolesne reformy, nie wiem, jak mój naród zareaguje na jeszcze jeden policzek ze strony Unii Europejskiej” – mówił wtedy w stolicy Belgii premier Mariano Rajoy. Tym „policzkiem” była pierwotna propozycja Van Rompuya, wedle której Hiszpania miała stracić w porówna niu z poprzednim budżetem... 20 mld euro.

W dodatku szczyt z grudnia 2005 r. odbywał się zaledwie trzy miesiące po wyborach do niemieckiego parlamentu (dla Angeli Merkel był to debiut na arenie unijnej), a tamtejsze społeczeństwo nie było jeszcze tak niechętnie nastawione do wspierania biedniejszych regionów. Teraz jesteśmy nie po, lecz przed wyborami do Bundestagu (prawdopodobnie za dziesięć miesięcy), Niemcy już nie chcą słyszeć o dotowaniu Greków czy Portugalczyków, a pani kanclerz ma dużo więcej powodów, by przyjąć nieco bardziej nieprzejednane stanowisko i przyłączyć się do obozu zwolenników ostrych oszczędności.

Ocieplenie taktyczne

Tym samym nie zmaterializował się wymarzony scenariusz Donalda Tuska, w którym bitwę o budżet można by przedstawić jako potyczkę 26 rozsądnych i dążących do kompromisu członków Unii oraz jednego, wrednego Ebenezera Scrooge,a, który w magiczny sposób przeniósł się w nasze czasy z epoki dickensowskiej Anglii i przybrał postać Davida Camerona. W takiej konfiguracji Tusk mógłby każde swoje niepowodzenie wytłumaczyć perfidią Albionu, a przy okazji obarczyć częścią winy najbliższego sojusznika torysów nad Wisłą, czyli PiS.

Owszem, Cameron o cięciach mówił najgłośniej, ale dużo bardziej radykalnych rozstrzygnięć domagali się m.in. Szwedzi i Holendrzy. Niemcy początkowo chcieli być łącznikiem między dwoma obozami – postulowali cięcia, lecz nie tak głębokie jak Brytyjczycy. W końcu jednak zarysowała się doraźna koalicja kilku państw – płatników netto – których postawa doprowadziła de facto do fiaska szczytu. Co ciekawe, Angelę Merkel spotkała z tego powodu krytyka ze strony opozycji nad Renem. „Europa pilnie potrzebuje przełomu, musi pokazać, iż w najważniejszych kwestiach jest w stanie przemawiać jednym głosem. Tymczasem Angela Merkel najwyraźniej ucieka od odpowiedzialności za Unię” – stwierdził w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” Frank-Walter Steinmeier, jeden z liderów SPD. Jürgen Trittin z Partii Zielonych poszedł jeszcze dalej i zarzucił pani kanclerz „niezdrowy alians” z premierem Wielkiej Brytanii.

Sojusz płatników netto nie jest niczym nadzwyczajnym – stanowiska rządów Szwecji, Holandii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii mogą się różnić co do unii bankowej czy subwencji dla rolników, ale wyborców we wszystkich tych krajach łączy jedno: zmęczenie polityką „transferów pieniężnych” do zadłużonych członków UE i rosnąca nieufność do unijnych instytucji (w największym stopniu dotyczy to, naturalnie, Wielkiej Brytanii).

Czy to początek kolejnego rozdania pod tytułem „Europa dwóch prędkości”? Jedno jest pewne: taki zestaw krajów mógłby stanowić zalążek nowej strefy wspólnej waluty, nazywanej już przez ekspertów Euro-Nord. Raczej nadal bez Wielkiej Brytanii, ale, kto wie, może już ze Szwecją i Danią. Ale to ocieplenie na linii Berlin – Londyn może być ze strony Angeli Merkel jedynie zagrywką taktyczną, pierwszym krokiem w stronę kompromisu z Davidem Cameronem przed kluczową debatą na temat unii bankowej.

A co z potopem?

Tak czy inaczej nic nie wskazuje na to, by do czasu styczniowego spotkania, na którym Unia znów będzie rozmawiać o budżecie, najważniejsze państwa znacząco zmieniły swoje stanowiska. Jako patriota trzymam kciuki za premiera Tuska, aczkolwiek obawiam się, że znów nadejdzie moment, w którym będzie on uporczywie wywoływał upiora Ebenezera Scrooge,a. Co zresztą przychodzi mu z niebywałą łatwością i przynosi efekty, sądząc po liczbie polityków i publicystów, których nagle ogarnęła anglofobia.

Zachorował na nią m.in. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta RP, który powiedział w Radiu Zet, że „Cameron jest winny zerwaniu rozmów [w Brukseli]” i apelował do PiS: „Przestańcie wmawiać Polakom, że naszym sojusznikiem jest Wielka Brytania. Nie można mieć Polaków za osłów”. Panie profesorze, pełna zgoda: gdyby większość mediów przestała traktować Polaków jak osłów i nasi rodacy dowiedzieliby się wreszcie, co tak naprawdę Cameron myśli o Unii Europejskiej, mógłby on znaleźć nad Wisłą wielu popleczników.

Niestety, „przekaz dnia” jest dziś zupełnie inny. W niedzielnych „Wydarzeniach” Polsatu materiał o bud- żetowych propozycjach Camerona okraszono rozmową z ostatnim żyjącym pilotem Dywizjonu 303, który z goryczą w głosie opowiadał, jak to po zakończeniu drugiej wojny Brytyjczycy wystawili nas do wiatru i nie zaprosili polskich żołnierzy na londyńską paradę zwycięstwa. Słowem: zdradzają nas od lat, dranie.

Szkoda, że widzów Polsatu nie poinformowano, że po drugiej stronie barykady są też np. Szwedzi. Domyślam się jednak, że nie było łatwo znaleźć ostatniego żyjącego uczestnika potopu.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze”

 

Kolejny najważniejszy szczyt Unii Europejskiej tej dekady skończył się niczym. Tym różnił się od wielu wcześniejszych najważniejszych szczytów, iż przyznali to oficjalnie wszyscy bez wyjątku przywódcy Starego Kontynentu.

W przeszłości brukselskie zjazdy prezydentów i premierów także nie przynosiły oszałamiających przełomów, lecz starano się przynajmniej okrasić końcowe komunikaty szczytnymi hasłami, a to o solidarności, a to o „wspólnym wysiłku na rzecz wyprowadzenia Unii z kryzysu”. Tym razem klapa była po prostu klapą – żadne werbalne ozdobniki nie mogły tego zmienić.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?