Oferta dla premiera

Zamiast przesuwania ministrów niczym pionki potrzebne jest ministerstwo rodziny i propozycja dla młodych. Zamiast tworzenia nowych grup wsparcia dla PO – reforma polityczna.

Publikacja: 17.02.2013 18:44

Red

„Wszystko zajęte” – słyszą zewsząd. Pokolenie 1989 roku ma prawo odbierać republikę w obecnym kształcie, ustalonym przy Okrągłym Stole jako „nie ich” państwo. Kiedy młodzi narodowcy to mówią, to choć mi do nich daleko, rozumiem, o co im chodzi. Gdy chcą założyć firmę – zabijają ich podatki. W korporacjach ciasno, media słabną, a politycy PO–PiS je podduszają na różne sposoby. Gdy młodzi zaczynają działać w którejś ze starych partii – kończy się starciem z pięćdziesięciolatkami „misiami”, którzy jeszcze przez dwie dekady nie zamierzają im ustępować miejsca. Gdy chcą założyć swoją partię, a nie mają milionów jak J. Palikot, okazuje się, że pieniądze z budżetu dla PO i PiS czynią sukces młodych odważnych pożałowania godną iluzją. Wśród absolwentów bezrobocie jest dwa razy wyższe niż w całej populacji.

Tusk ma do wyboru jeszcze jedno rozwiązanie: może potrząsnąć „klasą próżniaczą", jak sam nazwał elity III RP

A za iluzją „wspaniałego życia na zielonej wyspie” kryje się rezygnacja młodych z uczestnictwa w sprawach publicznych: zwrot ku rodzinie to nie zawsze tylko miłość do domowego ogniska, bywa on sposobem na ucieczkę. Podobnie jak decyzja o emigracji, jest rzuconym klasie próżniaczej: „mam was dosyć”. Skoro jedyną drogą do zmiany jest rewolucja, to uciekają, by żyć spokojnie. I poleciało w siną dal 2 mln często najaktywniejszych Polaków, czyli więcej niż w stanie wojennym. Mamy rząd, któremu ludzie uciekają z pokładu w liczbie setek tysięcy rocznie, a on jest z siebie dumny – to jedyny taki przykład na świecie.

Polska nie może złapać głębokiego oddechu, a PO i PiS na zapalenie płuc zapisują polopirynę. Przyczyny słabości są oczywiste: Jadwiga Staniszkis mówi o kartelu PO i PiS, Rafał Ziemkiewicz pisze o dominacji partii nad interesami państwa, bp Antoni Dydycz pokazuje, że Sejm nic nie znaczy – rządzą partyjne centrale, a legenda Solidarności – Jan Rulewski, wybrany z PO, mówi, że Senat to izba bezrobotnych. Nawet Lech Wałęsa wspomina o zablokowanym systemie. Problemem nie jest PO, lecz fakt, że partia, która szła do władzy jako liberalna, gdy umocniła się na scenie, broni przed młodymi „zajętych miejsc” wspólnie z PiS.

Otwórzmy system, przewietrzmy dom

Kluczem do odblokowania aktywności Polaków jest zreformowanie zamkniętego systemu tak, by demokracja nie była tylko wyborem między popisowymi partiami, które po aferze Rywina przyspawały się do sejmowych ławek. Sytuacja podobna jest do tej, z jaką mieliśmy do czynienia pod koniec XVIII wieku: w Europie dokonują się szybkie zmiany, Polska zaś zostaje w tyle. Polacy szukają przyczyn swej słabości w Rosji czy Niemczech, tymczasem – zupełnie jak wtedy – problem tkwi w nas. Podobnie jak ongiś poczciwi Sarmaci, PO czaruje, że wszystko idzie fantastycznie. Podobnie jak wtedy, drugie pół narodu zamknęło się w okopach Świętej Trójcy i odmawia respektu dla państwa, jeśli stanowiska nie są w ich rękach.

Dzisiaj nie grozi nam rozbiór dosłowny, ale ustalenie się „wiecznego dystansu” do najważniejszych europejskich graczy i zapaść najpierw demograficzna, a potem gospodarcza: długoterminowe prognozy są w tej kwestii bezlitosne. W rankingu państw jesteśmy na 211. miejscu na świecie, jeśli chodzi o liczbę rodzących się dzieci. Politycznie grozi nam utrwalenie podziału Polski na dwie plus dalsze swary wokół smoleńskiego wraku, czyli obnażenie polskich słabości w oczach zdziwionych sąsiadów. Taki stan kraju musi być wykorzystany przez konkurentów. Szczególnie że zamiast patriotyzmu pojawił się patriotyzm partyjny. Każdy, także PiS, kto ten system dwóch Polsk wspiera, bierze na siebie współodpowiedzialność za osłabianie państwa. Każdy, nawet jeśli jest w rządzie, ale deklaruje chęć zmiany – jak PSL – powinien być brany na poważnie. W tym sporze bowiem nie chodzi o ten konkretny rząd, lecz o zasady, w oparciu o które powinno się rządzić krajem w przyszłości.

Oczywiście: to przede wszystkim Tusk i PO są w stanie samodzielnie powstrzymać (lub nie) samodestrukcję Polski. Ale dziś zbliżeni do PO politycy obstawiają, czy premier przetrwa do następnego Bożego Narodzenia: jego czar prysnął. Dzisiaj celem PO jest niedopuszczenie PiS do władzy, bo prezes PiS zagroził jej więzieniem. Blokowanie opozycji to zbyt mało, by obywatele ufali programowi partii władzy. Rozdmuchiwanie spraw w rodzaju „skandal z reżyserem Braunem” czy „zamach Brunona K.” do niebotycznych rozmiarów zbywane jest milczeniem nawet w zachodnich mediach, które PO tak lubi cytować. PO straszy faszyzmem i, niczym Rejent z „Zemsty”, powtarza: „skaleczony znaczy chleba pozbawiony”. Przesady i taniej sensacji nie starczy na trzy lata do wyborów, bo iluż w PiS znajdzie się jeszcze fredrowskich nicponiów, którzy „zagrażają demokracji”?

Sojusznicy techniczni

Inny sposób na utrzymywanie notowań to próby wpływania na media i podsycanie ideologicznych sporów o in vitro czy związki partnerskie. Albo więc wybory muszą odbyć się szybciej, albo PO pozostało już tylko tworzenie wokół władzy „partii technicznych”, jak to się mówi na Wschodzie, czyli organizacji, których jedynym celem jest zabranie konkurentom PO trochę głosów w wyborach lub – w razie przekroczenia progu wyborczego (co jest mało prawdopodobne) – bezwarunkowe wspieranie PO. Polska to jednak nie Rosja czy Ukraina i te zabiegi spełzną na niczym. Rekonstrukcje rządu będą jak cerowanie starego worka – jedynie przyspieszą prucie.

Wniosek jest prosty: po następnych wyborach będziemy świadkami klejenia na siłę koalicji „wszyscy przeciw PiS”, co musi się skończyć jeszcze większą nędzą w politycznym życiu Polski albo – powrotem do władzy PiS „po przejściach” w radykalnej, populistycznej wersji. Jeśli Tusk utrzyma system, to radykalne PiS wybory w końcu wygra, a sfrustrowana młodzież z rozpaczy pomoże w tym, głosując przeciw PO. Niedługo do urn pójdzie 1,3 mln wyborców, którzy nie pamiętają komunizmu, a zarazem nie żywią antypisowskiego resentymentu.

Tusk ma jednak do wyboru jeszcze jedno rozwiązanie. Spełniony w smakowaniu politycznej siły może wrócić do starych planów. Ma możliwość, by potrząsnąć klasą próżniaczą (jak sam swego czasu nazywał elity polityczne III RP). Może w tym, jak sądzę, znaleźć poparcie prezydenta i polityków mu dotąd niechętnych. Jeśli Tusk nie zaproponuje poważnej odnowy ustroju III RP, to za kilka lat i tak zrobi to kto inny. Tusk może wygrać kolejną bitwę swoją dawną bronią. Ma wystarczającą liczbę posłów, by oprócz liberalizacji gospodarki, poprzez zmiany w systemie finansowania partii, przywrócić także polskiej polityce konkurencyjność. Żeby zdefiniować nowe zasady prowadzenia wyborów tak, by nowe siły polityczne miały szansę skutecznie stanąć w szranki z PO i PiS, a przynajmniej zacząć swój polityczny żywot w parlamencie.

Dlaczego tak się boją konkurencji? Niech kartel PO–PiS zachowa swoje lokaty w bankach, a w zamian przyjmie mechanizm, w którym nowi mają szansę chociażby na kredyt, by zgodnie z prawem sfinansować kampanię. Niech partie nie ustalają już same dla siebie budżetowej dotacji w Sejmie, niczym kiedyś nieboszczka PZPR. Niech ich wydatki będą równie przezroczyste jak wydatki z bud- żetu dla kościołów i organizacji pozarządowych. Niech opozycja (PiS) nie zależy w Sejmie od łaski PO, która wysokość dotacji dla partii Kaczyńskiego może przyciąć lub powiększyć w dowolnym momencie.

W 2001 roku, gdy przyjęto obecne regulacje, system partyjny wymagał uporządkowania, dzisiaj zaś potrzebuje wpuszczenia nowych idei, bo PO i PiS zgnuśniały i tylko udają, że im na czymś zależy. To ostatnia szansa dla Tuska, by zmniejszył Sejm o połowę, jak obiecywał w 2003 roku, i zniósł Senat w obecnym kształcie. Tusk może też zmniejszyć liczbę radnych poprzez zniesienie niepotrzebnych rad powiatów. Tusk może poprzeć Pawła Kukiza i zgodzić się na ograniczenie władzy partyjnych central i wprowadzenie, jak zapowiadał, jednomandatowych, okręgów wyborczych. Byłoby to z pożytkiem dla kraju, ale też byłoby demonstracją, że PO dotrzymuje słowa. Te zmiany według programu partii Tuska przyniosłyby budżetowi konkretne oszczędności. Tusk wszedłby do historii jako reformator systemu. Jeśli Tusk nie dotrzyma słowa, to zablokowani młodzi za kilka lat zrobią swoją wiosnę ludów i polityka PO skończy się wielką awanturą.

Autor jest liderem PJN. Jego partia podjęła pod koniec stycznia współpracę z PSL – celem jest utworzenie jednego ugrupowania

„Wszystko zajęte” – słyszą zewsząd. Pokolenie 1989 roku ma prawo odbierać republikę w obecnym kształcie, ustalonym przy Okrągłym Stole jako „nie ich” państwo. Kiedy młodzi narodowcy to mówią, to choć mi do nich daleko, rozumiem, o co im chodzi. Gdy chcą założyć firmę – zabijają ich podatki. W korporacjach ciasno, media słabną, a politycy PO–PiS je podduszają na różne sposoby. Gdy młodzi zaczynają działać w którejś ze starych partii – kończy się starciem z pięćdziesięciolatkami „misiami”, którzy jeszcze przez dwie dekady nie zamierzają im ustępować miejsca. Gdy chcą założyć swoją partię, a nie mają milionów jak J. Palikot, okazuje się, że pieniądze z budżetu dla PO i PiS czynią sukces młodych odważnych pożałowania godną iluzją. Wśród absolwentów bezrobocie jest dwa razy wyższe niż w całej populacji.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?