Polemizowanie z bredniami ma to do siebie, że niewielka z tego korzyść dla polemisty, a duża dla krytykowanego. Brednia dzięki polemice rośnie, stając się nagle poważnym poglądem na sprawę, któremu uwagę poświęcają media kreujące debatę publiczną. Aż w końcu do sprawy odnieść się muszą wszyscy: branżowe autorytety, publicyści, politycy i Bóg wie kto jeszcze.
Faszyzm w „Pustyni i w puszczy"
Dokładnie tak się stało w przypadku Elżbiety Janickiej i jej słusznie zapomnianej książki „Festung Warschau" sprzed dwóch lat, którą niestety z lamusa wyciągnęli dziennikarze PAP. Dziś, kiedy po kilkunastu dniach zamieszania jej teorie o homoseksualizmie i antysemityzmie bohaterów „Kamieni na szaniec" zostały wyśmiane lub skrytykowane przez wszystkich włącznie z „Gazetą Wyborczą" (piórem Krzysztofa Vargi, który słusznie zapytywał, kto dał Elżbiecie Janickiej doktorat z literaturoznawstwa, skoro nie umie ona czytać ze zrozumieniem), ten sam dziennik daje jej w weekendowym wydaniu trybunę, by powtarzała te same brednie.
Nie byłoby sensu z nimi polemizować, gdyby autorka w tej rozmowie nie ujawniła wreszcie, o co naprawdę jej chodzi, a można w tej sytuacji założyć, że podobne cele przyświecają wspierającym Janicką tuzom polskiej humanistyki z Marią Janion na czele i „Krytyce Politycznej" (która książkę „Festung Warschau" wydała).
A to już nie są żarty. Bo to, co proponuje Janicka, jest w istocie próbą przedefiniowania historii literatury wedle reguł współczesnej politycznej poprawności. Narzędziami zaś są insynuacje i skrajna ideologizacja kojarząca się z czasami stalinowskimi.
Wiem, że to mocne słowo, ale tylko wtedy każdemu tekstowi z historii literatury dorabiano kontekst klasowy. Dlatego objęto wtedy zakazem druku np. najzupełniej niewinne zdawałoby się „W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza. Za sympatię dla imperializmu.