Pytanie to jest tym ważniejsze, że komuniści zamordowali ogółem o wiele więcej osób niż faszyści, a na Kubie, w Korei Północnej czy w Chinach wciąż sprawują oni władzę. System ten jest o wiele bardziej niebezpieczny niż krótkotrwałe, choć rzeczywiście groźne, rządy faszystów.

Metoda, jaką zastosuję w tych poszukiwaniach, też będzie podobna do tej ze słynnej debaty najwybitniejszych intelektualistów, czyli luźne skojarzenia i analogie historyczne, których użyję do współczesnych sił politycznych, by przyszyć im odpowiednią łatkę. Zacznijmy zatem od tego, kto wymyślił poszukiwanie faszystów i stygmatyzowanie taką łatką wszystkich, którzy się z nim nie zgadzali. I żeby nie było wątpliwości, nie był to bynajmniej Adam Michnik. Człowiekiem tym był nie kto inny, tylko Józef Stalin. Jego propaganda za faszystów zaczęła uznawać wszystkich: od socjaldemokratów aż po konserwatystów (czasem – gdy akurat Stalin nie był w koalicji z Hitlerem – do tej grupy łapali się nawet autentyczni faszyści). Dzięki takiej stygmatyzacji wroga nie trzeba już było z nim polemizować, a można go było przedstawić jako zło absolutne.

Nie inny jest także cel współczesnych i dawnych antyfaszystów (czyli ujmując rzecz zupełnie wprost skrajnej lewicy). Obu tym grupom (zachowującym zresztą – szczególnie za Zachodzie – historyczną ciągłość) chodzi o to, by zdestruować tradycję, rodzinę i stare partie, a w ich miejsce zbudować monopartię lewicowej zmiany (monopartia ta może być podzielona na ugrupowania chadeckie i socjaldemokratyczne, pod warunkiem że w kwestiach światopoglądowych nie różnią się one od siebie). Byłaby to formacja nowego człowieka. Człowieka, który pozbawiony własności, rodziny, a także zakorzenienia w wartościach moralnych czy choćby naturze ludzkiej (genderyzm jest próbą przekonania, że natura taka nie istnieje) będzie łatwiej podlegał manipulacji społecznej.

Komunizm zatem jest żywy i trzeba się przed nim chronić, bowiem i on zmienia koszule i przybiera różne maski. Jego cel jest jednak wciąż ten sam. Zniszczyć cywilizację i człowieczeństwo. A kto go w Polsce reprezentuje, to już się państwo sami domyślcie. Ja nie mam ochoty spotykać się z rozgrzanymi sędziami, którzy w imieniu pewnego redaktora dyskutują z publicystami.