Badania opinii nie przynoszą wiele oświecenia. Według niedawnego sondażu Reuters/Ipsos prawie jedna trzecia (31 proc.) Amerykanów uważa Snowdena za patriotę, który nie powinien ponieść żadnej kary, 21 proc. z kolei za zdrajcę, który powinien zgnić za kratami. Najbardziej znaczące jest, że aż 46 proc. obywateli Stanów nie wie, co o nim myśleć. Opinie polityków też dzielą się niezależnie od barw politycznych. Republikański senator Rand Paul należy np. do zagorzałych obrońców Snowdena, a wpływowa demokratka Dianne Feinstein nie ma wątpliwości, że powinno się go zamknąć i wyrzucić klucz.
Powinniśmy ich rozumieć – w Polsce ćwiczyliśmy podobny spór, gdy wypłynęła na światło dzienne sprawa pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, agenta CIA w sztabie generalnym w czasach PRL. Dla jednych był on i pozostanie „pierwszym polskim oficerem w NATO", dla innych – w tym np. Lecha Wałęsy – czarną owcą polskiego wojska, oficerem, który złamał przysięgę.
Równie ambiwalentne są odpowiedzi Amerykanów w kwestii zasadności samych programów National Security Agency (NSA), które wsypał Snowden. Tylko 6 proc. deklaruje, że bez zastrzeżeń akceptuje takie działania władz. Około 45 proc. obywateli jest skłonnych uznać potrzebę monitoringu pod pewnymi warunkami, a 33 proc. odrzuca takie programy stanowczo. Również politycy są tu podzieleni: np. Al Gore, szara eminencja demokratów, uważa, że działania PRISM są niekonstytucyjne, z czym zgadza się sporo znaczących republikanów – ale nie wszyscy demokraci. Podobnie podzielone są amerykańskie media.
Inne czasy, inne metody
Wielu szuka więc analogii historycznych – i sprawa „papierów Pentagonu" narzuca się sama. Gdy ponad 40 lat temu analityk Daniel Ellsberg dał mediom tajny raport Departamentu Obrony na temat wojny w Indochinach i ujawnił, że ówczesny rząd z generałami okłamywali obywateli, też wybuchła potworna awantura.
Ellsberg wylądował przed sądem (który oddalił pozew, gdy wyszło na jaw, że strona rządowa w sposób nielegalny gromadziła dowody), wysiłki zaś rządowych biurokratów, by blokować publikacje prasowe w sprawie „papierów Pentagonu", uciął dopiero Sąd Najwyższy. Na koniec sprawca przecieku został narodowym bohaterem, prawda zwyciężyła. Więc wszystko jasne, brawo Edward!? Niestety, podobieństwa są tu pozorne. Ellsberg w 1971 r. ujawnił coś, co prezydent i wojskowi mieli psi obowiązek powiedzieć obywatelom (że wojna w Wietnamie szła źle); obecne rewelacje Snowdena o operacjach NSA, czymkolwiek są i jeszcze się okażą, raczej nie pasują do tej kategorii. Można uważać, że amerykański rząd poszedł za daleko z PRISM albo nie, jednak program ten został wprowadzony i sfinansowany w sposób legalny, wydaje się mieć merytoryczne uzasadnienie (ponoć umożliwił m.in. błyskawiczną identyfikację sprawców kwietniowego zamachu w Bostonie) oraz podlega kontroli Kongresu (kwestia tylko jak wnikliwej i skutecznej). A o pracy wywiadowczej nawet w Ameryce nie mówi się publicznie. Nie dajmy się zwariować.
Sam Ellsberg, dziś dziarski 82-letni radykał, Snowdena gorąco popiera. Oświadczył: „przeciek w sprawie NSA był ważniejszy niż moje »papiery Pentagonu«". Ma to być „nieoceniony" dar dla demokracji, który zdaniem Ellsberga i niektórych komentatorów daje Amerykanom nadzieję cofnięcia się z drogi do „państwa totalnego nadzoru".