Po kwadransie korytarzem nadciąga wściekły doktor, pokrzykując na kolejnych chorych. Podchodzę na paluszkach, głosem spłoszonej pensjonarki zaczynam: „Przepraszam...”. Nie podnosi głowy znad papierów: „No, o co chodzi?!”, próbuję wyłuszczyć, on co chwila wtrąca popędzające „no?!”. Po minucie błagam go, by w ogóle zapomniał, że istnieję, żeby broń Boże mnie nie badał, ale by w swej łaskawej uprzejmości wskazał mi jedynie miejsce, gdzie w tym mieście prywatnie przyjmuje chirurg. Zapłacę, chcę tylko, żeby nie bolało.
Po kolejnych przeprosinach, bóstwo w kitlu łaskawie wyburkuje mi ulicę. Drugą poradnię znajduję w Internecie. W pierwszej chirurg będzie za dwa dni, w drugiej potrzebne jest skierowanie od lekarza rodzinnego. Tłumaczę, że ten jest w Warszawie. „Mógłby pan ładnie poprosić pana doktora, żeby przyjął za pieniądze, ale on się może nie zgodzić, więc nie wiem, czy jest sens, żeby pan się fatygował”.
Wracam na SOR. Mili ratownicy odsyłają do poradni przyszpitalnej. W rejestracji stoi z sześćdziesiąt osób. Poddaję się. Ratownik lituje się, bierze mnie pod rękę: „Durny pan jest? Czemuś pan nie wezwał karetki? Kto przyjeżdża swoim autem do szpitala?”. Jak to?! Karetka jest do ratowania życia! „Aj tam! NFZ zaoszczędził, a pan co zaoszczędził? Błąka się pan i płacze, a tak by pan wjechał bez kolejek. Panie, wszyscy tak robią!”.
Garść statystyk z krótkiego romansu z publiczną służbą zdrowia. Skręcenie stawu skokowego to robota dla jednego doktora na pół godziny, ja przez cztery godziny zajmowałem czas dwudziestu osobom. Pogłębiając uraz, przemierzyłem trzy kilometry korytarzy i schodów. Pierwszy lekarz przemówił do mnie ludzkim głosem po dwóch godzinach. Szpital mógł na mnie zarobić parę stów – wyśmiano mnie, mówiąc, że przecież już zapłaciłem ZUS.
Już wiem, że ten system musi się zawalić. Na razie uświadomił mi jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze: są rzeczy gorsze od bólu. Na przykład palące uczucie upokorzenia, gdy lekarz, od którego oczekujesz pomocy, traktuje cię jak uciążliwego śmiecia, ponieważ płaci za ciebie NFZ, a on jest przepracowany i choć tak ciężko studiował, to teraz mało zarabia.