Neokolonializm apostołów gender

Walcząc z wykluczeniem i biedą, możni tego świata gotowi są udzielić pomocy jedynie tym, którzy przyjmą w pakiecie rewolucję seksualną. W przeciwnym razie odbiera się prawo do korzystania z pomocy nawet w przypadku zaistnienia groźby katastrofy humanitarnej – pisze publicysta.

Publikacja: 27.09.2013 01:51

Neokolonializm apostołów gender

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Europejski kolonializm przeżywa swój renesans za sprawą zachodniej lewicy, wśród której panuje powszechna, aczkolwiek cicha zgoda na trwanie pewnego rodzaju dominacji kulturowej nad mieszkańcami krajów rozwijających się. Kody ideologiczne usprawiedliwiające podboje „mniej cywilizowanych" ludów przez oświeconych Europejczyków wcale nie wygasły. Światowej rewolucji gender towarzyszy ten sam duch pychy, wyższości i pogardy dla lokalnych tożsamości, jaki był udziałem XIX-wiecznych kolonizatorów. Oczywiście pewne metody się skompromitowały, inne są dziś nie do przyjęcia. Nie mówi się już o cywilizowaniu „dzikich", lecz walczy się z patriarchalnym modelem rodziny. W miejscu niszczenia barbarzyńskich obyczajów mamy kampanię na rzecz praw gejów. Jakkolwiek nie nazwiemy nowych form niesienia postępu, „misja białego człowieka" trzyma się dobrze, chęć uszczęśliwiania na siłę i narzucanie określonych wzorców zachowań bez oglądania się na lokalną specyfikę pozostają te same.

Nowy imperatyw etyczny

Paradoksalnie nową kolonizacją zajmują się środowiska, które z równości kultur, poszanowania dla różnorodności i walki o prawa uciskanych grup uczyniły sobie złotego cielca. W imię społeczeństwa wielokulturowego rządy krajów UE i USA mnożą kolejne absurdalne prawa, których logika już dawno przekroczyła granice zdrowego rozsądku. ONZ deklarując afirmację dla multi-kulti, niemal w każdym dokumencie umieszcza zdania o poszanowaniu dla lokalnego dziedzictwa i obyczajów. Za przykład niech posłuży modna wśród lewicowych działaczy Deklaracja Habitat z 1976 roku dotycząca życia ludzi w wielkich miastach, w punkcie dziewiątym pisze: „Każdy kraj powinien mieć prawo do suwerennego dziedzictwa własnych wartości kulturowych, stworzonych w ciągu jego historii i ma obowiązek zachowania ich jako integralnej części dziedzictwa kulturowego ludzkości".

W praktyce z prawem do własnych wartości kulturowych jest podobnie jak z Fordem T, każdy może sobie wyznawać własne wartości i obyczaje, pod warunkiem że będą to wartości lewicowe.  Światowi gracze wyznaczający nowe kierunki polityki globalnej nie pozostawiają złudzeń, czego sobie życzą w zamian za udzielenie wsparcia na rozwój. Barack Obama po objęciu prezydentury zwrócił uwagę swojej administracji, by „upewniła się, że dyplomacja USA i pomoc dla rozwoju promuje i chroni prawa człowieka, lesbijek, gejów i transseksualistów". Jego sekretarz stanu, Hillary Clinton w przemówieniu na forum ONZ 7 grudnia 2011 roku zaznaczyła: „Rząd łamie prawa człowieka, gdy ogłasza, że homoseksualizm jest nielegalny lub gdy pozwala, aby ci, którzy szkodzą homoseksualistom, nie zostali ukarani". Z kolei premier Wielkiej Brytanii David Cameron powiedział w listopadzie 2011 roku na spotkaniu szefów państw Wspólnoty Narodów, że pomoc dla Afryki uzależniona jest od uznania praw LTBG.

Ten nowy imperatyw etyczny światowej lewicy to klasyczny przejaw przemocy symbolicznej, której przewrotność polega na tym, że nie daje po sobie poznać wprost, że jest przemocą. Permanentna rewolucja gender to nieustanny proces uzyskiwania swoich żądań za pomocą presji, szantażu, nieformalnych nacisków i tajnej dyplomacji. Walcząc z wykluczeniem i biedą, możni tego świata gotowi są udzielić natychmiastowej pomocy jedynie tym, którzy przyjmą w pakiecie rewolucję seksualną. Społecznościom niegodzącym się na nową formę kolonializmu odbiera się prawo do korzystania z pomocy nawet w przypadku zaistnienia groźby katastrofy humanitarnej.

Wracaj, murzynku, do Afryki

Uciekając się do przemocy symbolicznej ideolodzy gender chcą uzyskać takie oddziaływanie na biedne społeczeństwa, by te postrzegały rzeczywistość według ich narracji, i w kategoriach ich lewicowej poprawności politycznej. Chodzi o to, by Afrykańczycy, Latynosi, mieszkańcy Oceanii czy też i Polski uwierzyli, że najwyższa mądrość zawsze mieszka za granicą, a prawdziwą kulturę może przynieść tylko Zachód. W ten sposób rodzimi „gorsi" sami mają zabiegać, by zagraniczni „lepsi" uczynili ich godnymi uczestnictwa w wymyślonym przez siebie projekcie cywilizacyjnym. Niestety „gorszy" zawsze nim pozostanie.

Permanentna lewicowa rewolucja to nieustanny proces uzyskiwania swoich żądań za pomocą szantażu i nieformalnych nacisków

Przekonał się o tym pochodzący z Nigerii poseł John Godson, który zagłosował przeciw wprowadzeniu w Polsce związków partnerskich. Wśród komentarzy na forach internetowych można było między innymi przeczytać: „nie po to, murzynku, daliśmy ci wykształcenie w Polsce, żebyś nam teraz takie numery robił" lub „wracaj do Afryki i tam sobie głosuj jak chcesz".

„Prawdziwa i trwała zmiana kulturowa nie może nastąpić, jeśli członkowie kultury, o której mowa, nie przylgną do niej, nie utożsamią się z nią, nie zaangażują się w nią, czyli bez zmiany ich mentalności i zachowań. Ta zmiana zakłada zaangażowanie ich świadomości" – pisze w „Gender – światowa norma polityczna i kulturowa", Marguerite A. Peeters. Wiadomo, rodzimi apostołowie zmian cywilizacyjnych wzbudzają większe zaufanie niż ludzie z zewnątrz. Dlatego dla akuszerów postępu z krajów biednych powstały specjalne programy stypendialne finansowane między innymi przez Rockefellera, Gatesa, Sorosa i Bloomberga. Roczny pobyt na takim stypendium zmienia do głębi świadomość młodego człowieka. Mówił o tym prof. Witold Kieżun, który z ramienia ONZ prowadził wiele projektów w krajach Trzeciego Świata i obserwował takich stypendystów.

Wracając z Europy lub USA, uczestnicy programów rozwojowych stają się lokalnymi kacykami nadzorującymi przychodzące środki. To pogłębia antagonizmy plemienne oraz psuje kruchą zgodę w krajach połatanych z różnych zwalczających się grup etnicznych jak na przykład Kenia czy Republika Środkowej Afryki. Dla przykładu: żyjący po europejsku w dużych miastach Kikuju są większymi beneficjentami pomocy, od wychodzących (dosłownie) dopiero z lasu Pigmejów. Dzieje się tak, ponieważ czujący pismo nosem Kikuju godząc się na zapisy gender (przynajmniej na papierze) dostają lwią część funduszy docelowych. Pigmeje kompletnie nieorientujący się w realiach współczesności skazani są na pomoc misjonarzy. Wiele krajów Afryki i Ameryki Południowej postawiło już krzyżyk na takie pierwotne wspólnoty i traktują je jak trędowate, bo nie ma  z nich żadnego pożytku. UE i ONZ nie dają na nie pieniędzy, ponieważ nie przestrzegają praw gejów i równouprawnienia kobiet. W efekcie grupy uprzywilejowane stają się jeszcze zasobniejsze, a grupy upośledzone ulegają dalszej alienacji.

„Największy problem pojawia się w sytuacji, gdy kraje zamożne udzielają kredytu krajom rozwijającym się pod warunkiem, że wprowadzą one podręczniki szkolne przesycone ideologią gender – to przecież wyrafinowana i agresywna forma neokolonizacji" – podkreśla pochodzący z RPA chrześcijański działacz społeczny, Konstantin Mascher.

Wprowadzanie nowinek gender na siłę bez oglądania się na lokalną specyfikę czyni w biednych krajach spustoszenie i jest po prostu niebezpieczne. Przyjęta przez Wydział do spraw młodzieży Funduszu Ludnościowego ONZ w roku 2011 promocja seksualna młodzieży otwiera szeroką furtkę dla seksturystyki . „Wyobrażamy sobie świat, w którym seksualne i reprodukcyjne prawa młodzieży będą w pełni realizowane, wskutek czego może ona doświadczać i cieszyć się ze swojej seksualności" – pisze w oświadczeniu biuro Y-PEER i zachęca do „pełnego poszanowania praw" młodych gejów, prostytutek, narkomanów i niepełnosprawnej młodzieży. Przyzwolenie na prostytucję i swobodę seksualną nieletnich w krajach o słabym i skorumpowanym systemie sprawiedliwości przekłada się wprost na nieograniczoną władzę stręczycieli nad nieletnimi niewolnicami seksualnymi. Tak się dzieje na Haiti i w dziesiątkach krajów afrykańskich. W efekcie ze „swobody seksualnej" korzystają nie dzieci z biednego Południa, które i bez tych dobrodziejstw ONZ mają ciężkie życie, lecz pedofile z Europy, USA i Kanady.

Uzależnianie pomocy materialnej od agresywnej ideologii gender tłamsi w krajach biednych zalążkowy kapitał społeczny, polityczny i kulturowy. Smutne to, że wiele lokalnych kultur nie może się rozwinąć według własnej recepty, przebić i zająć należnego sobie miejsca, bo niemal wszędzie czekają seksualiści ze swoimi ideologiami.

Mieszkańcy biednego Południa dopiero co wyszli z hekatomby wojen postkolonialnych, nie zdążyli się jeszcze ucieszyć własną tożsamością i dziedzictwem przodków, a już serwuje im się destabilizację tożsamościową i instytucjonalną. Czy można sobie wyobrazić kobietę urodzoną w kulturze rolniczej lub jeszcze nawet zbieracko-łowieckiej silnie związaną z własnym klanem, jako czynną, niezależną, samorealizującą się obywatelkę wyzwoloną ze swej „reprodukcyjnej" roli i świadomą swych praw? Czy od takiej właśnie postawy uzależniona jest pomoc wyjścia z głodu, podstawowej opieki medycznej, uzyskanie choćby minimalnego wykształcenia? Owszem, czym innym jest edukacja tłumacząca szkodliwość obrzezania kobiet, ale zupełnie nie do przyjęcia jest wmawianie tym ludziom, że płeć można sobie wybrać, a aborcja jest jedną z metod antykoncepcji.

Uczłowieczanie „dzikusów"

Czy prorocy nowego wspaniałego świata zadali sobie pytanie, w imię czego kultura lokalnej społeczności plemiennej ustępować ma miejsca ich lewackim pomysłom? Projekty zrodzone przy biurkach amerykańskich i europejskich neomarksistów mają się nijak do lokalnych zwyczajów zrodzonych z wielowiekowych życiowych przemyśleń kolejnych pokoleń przodków. Propozycje gender nie są w tych kulturach w żadnym razie miarodajne i wiążące.

Zachodnie elity intelektualne i polityczne z jednej strony nie przestają bić się w piersi za zbrodnie XIX-wiecznego kolonializmu, z drugiej – siłą, szantażem i podstępem narzucają nowy kolonializm kulturowy. W imię postępu cywilizacji lub, jak kto woli, praw człowieka czwartej generacji, pozbawia się ludzi żyjących w nędzy dostępu do podstawowych dóbr tejże cywilizacji, tak elementarnych jak bieżąca woda, podstawowa edukacja, opieka medyczna oraz programy wyjścia z głodu.

Lewackie autorytety oburzają się, że niegdyś dzieci w amazońskich wioskach musiały wkuwać dzieje hiszpańskich i portugalskich królów, ale nie przeszkadza im, że w tych samych wioskach wnuki tamtych nieszczęśników uczą się dziś, że nie ma mamy i taty, lecz są rodzic A i rodzic B. Tak wygląda uczłowieczanie „dzikusów" w XXI wieku.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne