Reklama
Rozwiń

Budzik, który nie budzi sumienia

Końcem 2008 roku brodziłam ulicami mrocznego Berlina.

Publikacja: 09.12.2013 11:20

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Niemcy wciąż mieli stocznie, porty, fabryki, banki i sklepy wyczesujące Europę, ale myśleli, że właśnie zanurzają się w kryzysie. Kontrast z szałem świetlnych iluminacji lat poprzednich był niesamowity. Tamtego roku do ubogiego kraju wracałam jak do Disneylandu.

Gdy więc klinice „Budzik" grozi koniec, bo brakuje jej pieniędzy na prąd i opłaty, nie potrafię cieszyć się z dekoracji Krakowskiego Przedmieścia, a wielka, piękna choinka wydaje mi się parodią. Nieludzki to świat, w którym liczy się wyłącznie błyszczący wizerunek władzy i jej wykrętny bełkot, że blichtru wymagają zagraniczni przybysze. Jako turystka w pozornie zbiedniałym Berlinie odczuwałam jedynie szacunek dla rządzenia rozumnego, elastycznego, dobrego dla ludzi.

Pełni kompleksów wobec świata porywamy się imponować przepychem albo przynajmniej jakąś modną, ideologiczną tęczą, zamiast szczycić się chociażby sięgającą ponad europejskie poziomy inicjatywą niezwyczajnej matki – Ewy Błaszczyk. Rehabilitacja mózgu to sprawa skrajnie trudna i rzadka na całym świecie. W klinice „Budzik" dzieci zaczynają właśnie wychodzić z wielomiesięcznej śpiączki. Likwidacja tej unikalnej kliniki byłaby bezprecedensowym skandalem, zwłaszcza w momencie, gdy sprawdziły się jej metody. Państwo powinno stawiać ją na piedestał, pomóc w rozwoju, uczyć się od niej, szczycić się nią. Dziękować, że ktoś wyręcza je w pionierskiej pracy. Inne ofiary różnych wypadków dogorywają przecież bez stosownej pomocy i w kompletnym zaniechaniu.

A „Budzik" jest także nie tylko sukcesem medycyny, ale ratunkiem dla współczesnej etyki. Światełkiem nadziei dla ludzkości.

Odmowa leczenia starszych, ciężej chorych, eutanazja, która w Europie dosięga już nawet dzieci - zamieniają ludzkość w sforę, lekarzy w katów, służbę zdrowia w szwadrony śmierci. Okaleczają mentalnie całe społeczeństwo.  W klinice „Budzik" cierpliwie walczy się o każdy los. To nie postępowe, europejskie „hospicjum", w którym umarłemu pograją na harfie na wzniosłe pożegnanie (pani harfistka chce żyć), ale niekonieczne dadzą choremu jeść i pić, żeby dłużej tak niegodnie się nie męczył. Myślę, że gdyby świat dowiedział się o fenomenie kliniki „Budzik", dopiero wtedy Warszawa zyskałaby prawdziwy podziw zagranicznych turystów, których tak w ogóle, spójrzmy prawdzie w oczy, w stolicy w święta prawie nie ma.

Nazwa fundacji „A kogo" zawiera smutny ładunek goryczy z czasu jej zakładania. Dziś jest on dużo cięższy. Jakiego większego cudu od powrotu do życia dzieci bowiem jeszcze trzeba, żeby los kliniki „Budzik" obszedł władzę, poruszył jej urzędowe sumienie, przebił mur cynizmu i obojętności, schematu i niemocy? Jak długo jeszcze byle jaki metalowy kicz lub tandetne igrzyska będą ważyć więcej niż człowiek?

Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Polska wyciąga właściwe wnioski z rosyjsko-ukraińskiej wojny dronowej
Opinie polityczno - społeczne
Mateusz Morawiecki: Powrót niemieckiej siły
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Jak łatwo w Polsce wykreować nieistniejące problemy. Realne pozostają bez rozwiązań
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach paliw ma sens
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Populizm zabija strefę Schengen