Kończące się obchody 150. rocznicy wybuchu powstania styczniowego po raz kolejny sprowokowały dyskusję na temat sensu polskich zrywów wolnościowych. Tym razem pojawił się wątek postępu technologicznego i zestawienie naszego powstania ze 150. rocznicą otwarcia pierwszej linii metra w Londynie. Takie porównanie pozwala na jedną tylko interpretację, a mianowicie: podczas gdy świat rozwijał się w oszołamiającym tempie, tworzył nowe idee i technologie, Polacy biegali po lasach, tocząc bezsensowną walkę z potęgą imperium rosyjskiego, trwoniąc zasoby ludzkie, majątek, elity itd. Kraj pogrążał się w kryzysie, rozwój został zahamowany, a dystans pomiędzy Polską a Europą zachodnią znów się zwiększył.
Podobna interpretacja towarzyszy także innym wydarzeniom z naszej historii, począwszy od konfederacji barskiej, przez kolejne powstania (kościuszkowskie, listopadowe), po hekatombę II wojny światowej (z kulminacją eksterminacji polskich elit), jaką było powstanie warszawskie w ramach „nieszczęsnej" akcji „Burza", bitwa o Monte Cassino i los żołnierzy wyklętych. W podobny sposób interpretuje się nawet zryw solidarnościowy, bo przecież po wprowadzeniu stanu wojennego około miliona polskich obywateli zostało zmuszonych do emigracji, wielu złamano kariery.
W niniejszym tekście zamierzam zaproponować nieco inną perspektywę patrzenia na opisane powyżej tragiczne epizody dziejów Polski. Przywołane na początku powstanie styczniowe to także okres, w którym na podstawie pieczęci podziemnego rządu, którego członków nikt nie znał, nie widział i nie wybierał, systematycznie egzekwowano prawa, w tym nawet ściągano podatki (nomen omen niższe niż w chwili obecnej).
Podobnie rzecz się miała w czasie II wojny światowej, kiedy pomimo nieprawdopodobnych cierpień, strat w ludziach, majątku, terytorium itd. Polacy potrafili stworzyć struktury państwa – z rządem, siłami zbrojnymi, systemem edukacji, łącznością, wywiadem, instytucjami pomocy dla najuboższych, a nawet zręby przemysłu zbrojeniowego produkującego broń na potrzeby armii podziemnej, wreszcie znaczącą strukturę medialną i propagandową.
Także w okresie PRL, charakteryzującym się różnym nasileniem represji politycznych, ale konsekwentną polityką gospodarczą uniemożliwiającą zaspokojenie podstawowych potrzeb materialnych, słynęliśmy chociażby z niezwykłej przedsiębiorczości, a każdy wyjazd za granicę „musiał się zwrócić". To Polacy przecież najlepiej rozpoznali rynek tzw. demoludów i potrzeby bratnich narodów (po mistrzowsku zostało to pokazane w serialu „Czterdziestolatek" w scenie, w której inżynier Karwowski próbuje kupić w Budapeszcie kryształ, co nie mieści się w głowie węgierskiego sprzedawcy przekonanemu, że na Węgrzech Polacy kryształami tylko handlują). Stworzyliśmy całą listę sieci handlowych. Praktycznie każdy Polak wiedział, że w NRD kupuje się buty, czekoladę i aparaty fotograficzne, w ZSRR złoto, na Węgrzech salami, a w Turcji dżinsy.