Geopolityka fantastyczna

Przyrównywanie kosowskiego scenariusza do prób podporządkowania sobie Krymu przez neoimperialną Rosję jest zabiegiem godnym alchemika lub polittechnologa – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 06.03.2014 19:09

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

W czasach narodzin muzeów nierzadkie było zestawianie przedmiotów, od minerałów, przez muszle, po znaleziska archeologiczne według kryteriów, które dziś uznalibyśmy za absurdalne: zdarzało się, że tworzono kolekcje kamieni szlachetnych, „osobliwości przyrody" i gemm kierując się wyłącznie ich kolorem, kształtem, czy faktem, że wyłowiono je ze słonych wód... Takie podejście twórczo rozwinął Borges, wspominając w jednym ze swych purnonsensowych szkiców „chińską encyklopedię z X wieku, która dzieli zwierzęta na: (a) te, które należą do Cesarza, (b) zabalsamowane, (c) wytresowane, (d) ssące prosięta, (e) syreny, (f) fantastyczne, (g) bezpańskie psy, (h) te, które nie mieszczą się w tej klasyfikacji, (i) te, które trzęsą się, jakby były szalone, (j) niezliczone, (k) te, które namalowano bardzo cienkim pędzelkiem z wielbłądziego włosia, (l) inne, (m) te, które przed chwilą stłukły wazon, (n) te, które z dala wyglądają jak muchy".

Doświadczenia renesansowych kolekcjonerów i figiel Argentyńczyka ukazują skłonność ludzkiego umysłu do doszukiwania się analogii, do tropienia podobieństw nieraz wbrew logice. Skłonność tę od dawna poskromili twórcy nowoczesnych muzeów czy systematyki zoologicznej; ma się ona jednak nie najgorzej, gdy amatorzy zabierają się za politykowanie, osobliwie, gdy podsyca ją ktoś z zewnątrz.

W poszukiwaniu straconego haka

W ostatnich dniach, na marginesie tysięcznych rozmów o rosyjskiej agresji na Ukrainę, na forach internetowych, w analizach i w oświadczeniach wydawanych w wielu językach, coraz częściej – w Polsce jeszcze stosunkowo rzadko, znacznie obficiej w mediach rosyjskich i bałkańskich – pojawia się skłonność do poszukiwania osobliwej analogii. Skoro bowiem pełzającą agresję na Krym, wobec informacji o aktach przemocy,  identyfikowania oddziałów rosyjskich czy biernego oporu ukraińskich sił zbrojnych, coraz trudniej usprawiedliwić, trzeba „odbić" zastrzeżenia zgodnie ze starą jak świat, tysiąckroć wyśmianą, a jednak stale sprawdzającą się formułą: „a u was biją Murzynów".

Zastanówmy się chwilę: jakiś niewielki region o mieszanym składzie narodowościowym i wyznaniowym, tradycji przechodzenia z rąk do rąk, mający duże znaczenie w geografii symbolicznej różnych społeczności,  który w ostatnich latach zmienił przynależność państwową... No tak, oczywiście! „A Amerykanie oderwali od Serbii Kosowo!" – przypominają drukowane cyrylicą gazety, podczas gdy polscy postendecy mnożą raczej wątpliwości, zachodząc (publicznie) w głowę, „Dlaczego milczeliśmy wówczas, a dziś tak protestujemy?".

Co ma kruczek do biureczka? – można by odpowiedzieć pytaniem, którym ongiś szachowano Alicję po drugiej stronie lustra. Analogia jest równie chybiona co hipotezy alchemików, chcących widzieć w bursztynie „pot Słońca" lub „łzy Księżyca" czy wyróżnianie zwierząt „namalowanych bardzo cienkim pędzelkiem z wielbłądziego włosia", zaś oddziałom serbskich ochotników w coraz większej liczbie, jak słychać, pojawiających się na Krymie, nie jest ona w ogóle potrzebna: trafiają pod Sewastopol, kierując się najprostszym odruchem solidarności wobec Rosji, która w ich przekonaniu jako jedyna ich nie zdradziła.

Ponieważ jednak analogia Krym-Kosowo suflowana będzie przez perfekcyjnie zgrany aparat rosyjskiej propagandy coraz częściej, trafiając na podatny grunt antyamerykanizmu i podejrzliwości wobec wielkich mocarstw, a w konsekwencji prowadząc do tak pożądanego przez Moskwę neutralizowania odruchów solidarności z Ukrainą („wszyscy są siebie warci") – warto, nawet rzężąc z zażenowania, że przywołuje się fakty encyklopedyczne i powszechnie znane, ukazać kilka najgrubszych błędów i przeinaczeń, jakich dopuszczają się poszukiwacze paralelizmów.

Kosowski syllabus

Interwencja w Kosowie dokonana została w obliczu i w następstwie stosowanych przez serbską armię, milicję i oddziały paramilitarne ataków na albańską ludność cywilną i palenia jej wiosek. Nic nie wiadomo o aktach agresji, jakiś doświadczyliby Rosjanie na Krymie, nie tylko na skalę porównywalną z Kosowem, lecz jakichkolwiek; owszem, kilkadziesiąt tysięcy krymskich Rosjan podpisało apel, w którym wzywają Moskwę do zaprzestania agresji.

Owszem, podczas interwencji w Kosowie najsilniej zaangażowani byli Amerykanie – podobnie, jak w przypadku zdecydowanej większości interwencji zbrojnych w sytuacji masowego łamania praw człowieka, i nie wydaje się, by dla państw europejskich był to powód do triumfu czy poczucia wyższości. Akcja w Kosowie została jednak podjęta na mocy rezolucji nr 1244 Rady Bezpieczeństwa ONZ, i brały w niej udział oddziały z kilkudziesięciu krajów, z których część nie należała nawet do NATO. Dla pełzającej interwencji na Krymie nie istnieje żaden mandat, dokonuje się ona – można to powiedzieć, skoro przebrzmiał już śmiech z żarciku o „siłach samoobrony" – rosyjskie siły specjalne i marynarka, wspierane przez formacje paramilitarne.

Owszem,  Amerykanie, którzy dominują w siłach Kosova Force (KFOR),  utrzymali w Kosowie swoją obecność wojskową (budując mocno zmitologizowaną bazę Bondsteel, podporządkowaną zresztą sztabowi NATO w Brukseli) i polityczną, która zresztą, w sytuacji ich zmniejszającego się zaangażowania w Europie, jest im raczej kulą u nogi, niż przyczółkiem. W regionie jednak, jako żywo, nie przeprowadzono referendum w sprawie jego przystąpienia do federacji Stanów Zjednoczonych; owszem, niesamodzielne gospodarczo Kosowo, w znacznej mierze pozostające na garnuszku UE, wchodzi w szereg różnych regionalnych aliansów i koalicji (nieodmiennie skierowanych politycznie przeciw Serbii), jeśli zaś grawituje w kierunku jakiegoś większego, ościennego organizmu politycznego, to Albanii.

Interwencja w Kosowie wreszcie – jak widać, rosyjski rumak propagandowy kulawy jest tym razem na wszystkie cztery kopyta – nie dokonywała się w sytuacji jakiejkolwiek rewolucji w „metropolii", zrywającej więzy dotychczasowej zależności. Wręcz odwrotnie: działania podjęte przez zawiązaną pod egidą ONZ koalicję scementowały reżim Slobodana Miloszevicia, opóźniając co najmniej o kilka miesięcy jego upadek i po dziś dzień dostarczając pożywki orientacjom postkomunistycznym,  jugonostalgicznym i antyokcydentalistycznym w Serbii.

Tysiąc niespokojnych miast

Zestawiając tych kilka faktów, świadomie nie podejmuję niełatwej rozmowy o prawomocności, celowości i widocznych po kilku latach konsekwencjach utworzenia suwerennego kosowskiego państwa na ziemiach należących ongiś do Serbii; to temat na osobną, nieporównanie obszerniejszą polemikę.

Trudno dziś o entuzjastów proklamowania niepodległości przez Kosowo czy rzeczników panującej w jego granicach praworządności i prosperity  – choć jeszcze trudniej znaleźć tych, którzy w sytuacji tlącej się w Kosowie pod koniec lat 90. wojny domowej, ogromnej przewagi ludności albańskiej i brutalności rządzącego w Belgradzie reżimu proponowaliby sprawiedliwsze i trwalsze rozwiązanie. Próby cementowania na siłę przez wspólnotę międzynarodową państwa, zamieszkiwanego przez trzy narody, toczące między sobą wojnę domową, widzimy zresztą praktycznie po sąsiedzku, w Bośni i Hercegowinie – i nie sposób uznać ich za szczególnie obiecujące.

Przy wszystkich jednak mankamentach, błędach i minusach kosowskiego scenariusza przyrównywanie go do prób podporządkowania sobie Krymu przez neoimperialną Rosję jest zabiegiem godnym alchemika – lub polittechnologa.  Dzieje Europy Środkowo-Wschodniej znają spory o dziesiątki granicznych, ważnych dla kilku zwaśnionych narodów miast – od Triestu po Cieszyn, od Wilna i Lwowa po Saloniki. Spór taki, choć od lat zażegnywany i usypiany, toczy się również od lat o krymską perłę w koronie, czyli Sewastopol.

Analogia między casusem Krymu i Kosowa, snuta z myślą o uruchomieniu sentymentów antyamerykańskich czy antynatowskich, równie wiele jest warta, co umieszczenie w jednej gablotce muzealnej „różnych przedmiotów fioletowych": ametystu, jeża morskiego i główki kapusty modrej. I równie wonna.

W czasach narodzin muzeów nierzadkie było zestawianie przedmiotów, od minerałów, przez muszle, po znaleziska archeologiczne według kryteriów, które dziś uznalibyśmy za absurdalne: zdarzało się, że tworzono kolekcje kamieni szlachetnych, „osobliwości przyrody" i gemm kierując się wyłącznie ich kolorem, kształtem, czy faktem, że wyłowiono je ze słonych wód... Takie podejście twórczo rozwinął Borges, wspominając w jednym ze swych purnonsensowych szkiców „chińską encyklopedię z X wieku, która dzieli zwierzęta na: (a) te, które należą do Cesarza, (b) zabalsamowane, (c) wytresowane, (d) ssące prosięta, (e) syreny, (f) fantastyczne, (g) bezpańskie psy, (h) te, które nie mieszczą się w tej klasyfikacji, (i) te, które trzęsą się, jakby były szalone, (j) niezliczone, (k) te, które namalowano bardzo cienkim pędzelkiem z wielbłądziego włosia, (l) inne, (m) te, które przed chwilą stłukły wazon, (n) te, które z dala wyglądają jak muchy".

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?