Realistycznie o Ukrainie

Polska w żadnym wypadku ?nie może łudzić Ukraińców nadzieją, że perspektywa uczestnictwa Ukrainy w UE ?jest nieodległa – pisze publicysta.

Publikacja: 16.05.2014 02:05

Aleksander Hall

Aleksander Hall

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman Piotr Wittman

Red

Polacy są wyraźnie emocjonalnie zaangażowani w wydarzenia rozgrywające się na Ukrainie. Zdecydowanie przeważają sympatie dla obozu, który przejął władzę w wyniku wydarzeń na Majdanie, wyrażającego europejskie i zachodnie aspiracje znacznej części ukraińskiego społeczeństwa. Jest to zupełnie zrozumiałe. Determinacja uczestników wielotygodniowego narodowego buntu na Majdanie zasługiwała na wielki szacunek. Ofiara życia złożona przez wielu obrońców Majdanu musiała wzruszać i wzbudzać solidarność ze sprawą, jaką reprezentowali.

Szkodliwe schematy

Ci, którzy w Polsce zwracali uwagę na to, że polityczne siły wspierające Majdan nie rozliczyły się z dziedzictwem UPA, a więc nie należy im ufać, znaleźli się w wyraźnej mniejszości. Oburzenie wywołała jawna i bezpardonowa ingerencja Rosji w wewnętrzne sprawy Ukrainy, odświeżając pamięć o krzywdach, których sami doznaliśmy od Rosji i Związku Radzieckiego. Wzrosło poczucie zagrożenia ze strony Rosji i świadomość, że istnienie dużego państwa ukraińskiego zorientowanego na znalezienie się we wspólnocie świata zachodniego i strukturach europejskich leży w interesie Polski.

Politolodzy, którzy twierdzili, że w niepodległym państwie ukraińskim wytworzył się naród polityczny, nie mieli racji

Nasze polskie emocje są zrozumiałe i dobrze osadzone w naszym doświadczeniu historycznym. Utrudniają jednak realistyczną ocenę tego, co rozgrywa się na Ukrainie, sprzyjają posługiwaniu się schematami deformującymi rzeczywistość.

Pierwszym z tych schematów jest przekonanie, że Ukraina zgodnie wybrałaby opcję prozachodnią i europejską, gdyby nie interwencja Rosji. Ta interwencja jest niekwestionowanym faktem. Jestem jednak przekonany o tym, że nie okazałaby się ona tak skuteczna, gdyby nie odpowiadała oczekiwaniom milionów obywateli Ukrainy.

Okazało się, że nie mieli racji ci politolodzy, którzy twierdzili, że w niepodległym państwie ukraińskim wytworzył się jednak naród polityczny – a więc wspólnota polityczna złączona wartościami, solidarnością i podobnym pojmowaniem interesów kraju. Z pewnością proces kształtowania się takiej wspólnoty został w 1991 roku zapoczątkowany, postępował w późniejszym okresie, ale został przerwany.

Z całą pewnością naród ukraiński jako całość nie jest w stanie dokonać wyboru opcji prozachodniej ani eurazjatyckiej (czyli w praktyce – rosyjskiej). Być może niedokonywanie takiego wyboru w okresie prezydentur Leonida Krawczuka i Leonida Kuczmy było koniecznością i odsunęło w czasie dramat rozgrywający się obecnie na naszych oczach.

Warto w tym miejscu przypomnieć opinię wyrażoną przez znawcę Ukrainy Tadeusza A. Olszańskiego w książce „Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci" (Instytut Studiów Strategicznych, Kraków 2003): „Swe obecne granice Ukraina uzyskała dopiero w latach 1945 i 1954, więc w ramach Związku Sowieckiego. Można powiedzieć, że to Stalin zrealizował jeden z głównych postulatów ukraińskiego ruchu narodowego: zjednoczenie niemal wszystkich Ukraińców w jednym kraju, czyniąc zeń terytorium autonomiczne, podstawę przyszłego państwa. I choć cena tego zjednoczenia była straszna, można wątpić, czy bez II wojny światowej państwo ukraińskie mogłoby powstać w obecnych granicach". Następstwem tego stanu rzeczy jest wielkie narodowe i cywilizacyjne zróżnicowanie społeczeństwa ukraińskiego.

Konieczny kompromis

Samuel Huntington w swej głośnej książce „Zderzenie cywilizacji" zaliczył Ukrainę do państw, na których terenie występuje konfrontacja cywilizacji. Można dyskutować o tym, czy jest to – jak sądził Huntington – konfrontacja cywilizacji prawosławnej (z centrum w Rosji) z cywilizacją zachodnią czy raczej konfrontacja Ukraińców o silnej tożsamości narodowej czy nacjonalistycznej (tego określenia nie uważam za pejoratywne), pragnących widzieć swą ojczyznę jako część Zachodu i uważających Rosję za największe zagrożenie dla niepodległości ich kraju z Rosjanami, ciążącymi do Rosji, odczuwającymi nostalgię za Związkiem Radzieckim i uważającymi Zachód za wroga.

Wydaje mi się, że ta druga wersja trafniej opisuje ukraińską rzeczywistość. Z pewnością w okresie ukraińskiej niepodległości obóz narodowy się umocnił, ale kompletnie mylą się ci, którzy uważają, że obóz przeciwny jest znacznie słabszy. Jest silny. Przeważa na wschodzie i południu Ukrainy. Warto pamiętać, że nawet tuż po pomarańczowej rewolucji, która doprowadziła do powtórzenia drugiej tury wyborów prezydenckich i była wielkim zwycięstwem obozu narodowego, przedstawiciel przeciwnej opcji – Wiktor Janukowycz – tylko bardzo nieznacznie przegrał wybory z kandydatem „pomarańczowych" Wiktorem Juszczenką.

Jest dla mnie oczywiste, że zachowania faktycznej jedności Ukrainy nie osiągnie się poprzez rozgromienie jednego z tych obozów przez drugi. Zachowanie jedności kraju wymaga jakiejś formy kompromisu pomiędzy obu obozami. Czy kompromis jest jeszcze możliwy? Nie wiem, ale im więcej będzie przelanej krwi na Ukrainie, tym trudniej będzie o takie rozstrzygnięcie.

Czy kryzys ukraiński nauczył nas czegoś nowego o Rosji i rosyjskiej polityce? Nigdy po rozpadzie Związku Radzieckiego – nawet w apogeum wojny czeczeńskiej – w Polsce nie oceniano tak bardzo krytycznie rosyjskiej polityki i przywódcy rosyjskiego państwa. Pojawiły się nawet porównania polityki Putina do polityki Hitlera i Stalina.

Nie sądzę jednak, abyśmy mieli do czynienia z jakimś zasadniczym zwrotem w polityce rosyjskiej od czasu objęcia władzy przez Putina w 2000 roku. Ten polityk postawił sobie za cel wzmacnianie mocarstwowej pozycji Rosji, w szczególności na obszarze postradzieckim. Rosja wyszła z okresu smuty z lat 90., wzmocniła się i przyjęła autorytarny model państwa, dobrze zakorzeniony w jej tradycji państwowej.

Henry Kissinger ma rację, odrzucając porównanie Putina do Hitlera, opętanego zbrodniczą ideologią i stawiającego przed Niemcami cele przerastające ich możliwości. Słusznie widzi w Putinie raczej nowego cara, zabiegającego o rozszerzenie wpływów swego imperium. Putin jest cynicznym i bezwzględnym politykiem. Na razie dowodzi jednak, że jest także politykiem realistycznym i zdecydowanie bardziej kojarzy mi się z kalkulującym na zimno szachistą niż szaleńcem opętanym idée fixe.  Świadczy o tym dotychczasowy przebieg ukraińskiej rozgrywki pomiędzy Rosją a Zachodem i władzami ukraińskimi państwa.

Atak na politykę PO

Wrócę więc do pytania o to, czy rosyjska polityka wobec Ukrainy uczy nas czegoś nowego. Moim zdaniem raczej przypomina prawdy, o których nigdy nie powinniśmy zapominać. Do najważniejszych należą następujące:

– historia wcale się nie skończyła definitywnym wkroczeniem ludzkości w epokę liberalnej demokracji i gospodarki rynkowej (jest to jedno z najbardziej nierozsądnych złudzeń z czasów upadku światowego systemu komunistycznego);

– stabilizacja i bezpieczeństwo w stosunkach międzynarodowych nie są dane raz na zawsze i stale należy o nie zabiegać;

– siła nie przestała się liczyć w stosunkach między narodami i państwami, co w konsekwencji oznacza, że silni mogą sobie pozwolić na znacznie więcej niż słabi;

– powyższe prawdy w całej rozciągłości odnoszą się do sytuacji w Europie, która wcale nie jest kontynentem cudownym zrządzeniem losu wyłączonym z działania twardych praw rządzących polityką.

W związku z przebiegiem ukraińskiego kryzysu PiS – najsilniejsze ugrupowanie opozycyjne – przypuścił atak na politykę zagraniczną rządu PO–PSL realizowaną od 2007 roku. Główny zarzut brzmi: ocieplanie stosunków z Rosją było błędem i polityka ta legła w gruzach, co dobitnie pokazała rosyjska interwencja na Ukrainie.

Nie podzielam tej opinii. Było sprzeczne z polskim interesem narodowym, abyśmy mieli najgorsze stosunki z Rosją ze wszystkich państw UE. Nie tylko szkodziło to polskim interesom na Wschodzie, ale także zmniejszało nasz wpływ na politykę zagraniczną największych państw UE i Unii jako całości. Dążenie do poprawy stosunków z Rosją, widoczne w europejskich stolicach, wzmacniało pozycję Warszawy i czyniło Polskę wiarygodną, jako rzeczniczkę Partnerstwa Wschodniego.

Stosunki polsko-rosyjskie musiały się znacznie pogorszyć z powodu kryzysu na Ukrainie. W interesie Polski jest wspieranie europejskich aspiracji Ukrainy, a w interesie Rosji przeciwdziałanie polityce nowych ukraińskich władz. Podobna kolizja polskich i rosyjskich interesów nastąpiła już na Ukrainie w czasie pomarańczowej rewolucji.

Bez złudnych nadziei

Jest słuszne, aby Polska pozostała rzecznikiem ukraińskiej sprawy w UE, zachowując zarazem realizm w ocenie Rosji i jej polityki. Powinniśmy także wspierać aspiracje tej części ukraińskiego społeczeństwa, która pragnie integracji z UE. Jednego wszakże nie powinniśmy robić w żadnym wypadku: łudzić Ukraińców nadzieją, że perspektywa uczestnictwa Ukrainy w UE jest nieodległa. Obecnie społeczeństwa Europy Zachodniej są zdecydowanie przeciwne dalszemu rozszerzaniu UE. Problemem nie jest dalsze rozszerzanie, ale utrzymanie UE w obecnym składzie.

Nie zapominajmy, że w Wielkiej Brytanii antyeuropejska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa ściga się w sondażach łeb w łeb z konserwatystami, z których niemała część także chce wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE, we Francji zaledwie 51 proc. opowiada się za uczestnictwem ich kraju w UE, a dalszego rozszerzania Unii chce jedynie kilka procent. Tych nastrojów nie sposób lekceważyć, bo w ostatecznym rachunku – i w sumie na szczęście! – gospodarzami UE są narody państw, które ją tworzą.

Ukrainę czeka długa i trudna droga do UE. Oddalibyśmy bardzo złą przysługę Ukraińcom, roztaczając przed nimi złudne nadzieje.

Autor jest historykiem i politykiem. ?W czasach PRL był działaczem opozycji demokratycznej, w rządzie Mazowieckiego ministrem ds. kontaktów z partiami politycznymi, a następnie posłem UD i AWS. Po porażce w wyborach parlamentarnych ?w 2001 roku z listy Platformy Obywatelskiej wycofał się z polityki.

Polacy są wyraźnie emocjonalnie zaangażowani w wydarzenia rozgrywające się na Ukrainie. Zdecydowanie przeważają sympatie dla obozu, który przejął władzę w wyniku wydarzeń na Majdanie, wyrażającego europejskie i zachodnie aspiracje znacznej części ukraińskiego społeczeństwa. Jest to zupełnie zrozumiałe. Determinacja uczestników wielotygodniowego narodowego buntu na Majdanie zasługiwała na wielki szacunek. Ofiara życia złożona przez wielu obrońców Majdanu musiała wzruszać i wzbudzać solidarność ze sprawą, jaką reprezentowali.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę