Wyśmiewanie okrutnej śmierci zwykłego człowieka odbierane jest przez większość cywilizowanego społeczeństwa jako wyraz barbarzyństwa. Cóż dopiero powiedzieć o szydzeniu z męki Chrystusa, która od dwóch tysięcy lat stanowi dla chrześcijan nieprzerwane źródło najgłębszych, najbardziej osobistych i delikatnych przeżyć wiary. Wielu z nich dając świadectwo zbawczej ofiary Golgoty poszło na śmierć męczeńską. Jak w takich okolicznościach traktować sztukę argentyńskiego pisarza Rodrigo Garcii, „Golgota Picnic"?
Sztuka ma kształtować moralną wrażliwości widza. Przedstawiane w spektaklu symbole mają poszerzać świat, wyobraźnię i wrażliwość, kreować nowe wartości i dopełniać estetyczne przeżycia. Arystoteles przypisywał jej rolę oczyszczającą. Sztuka według niego ujarzmiała prymitywne popędy, obnażała niezdrowe instynkty, usuwała nadmiar negatywnych emocji i neutralizowała agresję. Odbiorca doznający czegoś w rodzaju „leczenia duszy" nie musiał już tłumić wewnętrznych konfliktów i miał zapewnioną względną równowagą psychiczną. Ile dusz wyleczą hiszpańsko-argentyńscy artyści? No i jakie elementy ludzkiej wrażliwości poruszy spektakl Garcii. „Golgota Picnic" to ciąg obelg z Chrystusa z elementami pornografii, zgrane komunikaty sprzeciwu wobec katolickiej tradycji i „grzanie" pedofilią wśród duchownych. Kiepska to dydaktyka. Żadnego pozytywnego przekazu. Widz szukający w niej świeżej amunicji przeciw Kościołowi nie znajdzie tu nic nowego. Za płytkie to, zbyt schematyczne, banalne i oczywiste. Ciekawe czy Arystoteles dotrwałby do końca spektaklu.
Ktoś powie, że wymaganie od sztuki uszlachetniania dusz i nakładanie na nią powinności dydaktycznych to naiwne, przestarzałe podejście. Obecna sztuka ma być głosem sprzeciwu. Posługując się skandalem, pokazuje ludzkie wady i hipokryzję w życiu codziennym. Poprzez oswajanie ludzi z profanum ma poszerzać sferę wolności.
Owszem prowokacja może być pewną formą artystycznej ekspresji i może być wartościowa. Trzeba jednak piekielnej inteligencji, by wywołany skandal nie grał jedynie na najniższych emocjach, lecz zainicjował w odbiorcy arystotelesowskie katharsis. Spektakl hiszpańsko-argentyńskich artystów raczej nie wychodzi poza pierwszy poziom.
W czasach, gdy chrześcijaństwo zostało już na wszystkich możliwych poziomach zohydzone, wyśmiane i sponiewierane, Golgota Picnic nie nie wnosi nowej jakości, lecz wpisuje się w nurt zabawy ekskrementami i krzyżem Piss Chris Andreasa Serrano oraz smarowania się błotem, a następnie wyciągania z pochwy papieru przez Carolee Schneemann. Co nowego można jeszcze wymyślić? Wywarzanie otwartych drzwi jest chyba ostatnią rzeczą, o której marzy prawdziwy artysta. Twórcy Golgota Picnic widocznie uznali, że prymitywna obscena jest już wystarczającym samograjem, i darowali sobie większą oryginalność. Łatwość narzucania stereotypów jest u nich poniżająca.