Reklama

Marek Migalski: Prekonstrukcja rządu. Jak Donald Tusk może jeszcze uratować władzę

Obecny rząd pod kierownictwem Donalda Tuska i po tak kosmetycznych zmianach, jak te obecnie proponowane, skazany jest na klęskę. By po 2027 roku obecna koalicja mogła utrzymać się u władzy, musi powtórzyć manewr PiS z tzw. dwutygodniowym rządem Mateusza Morawieckiego. Z dwoma tylko różnicami – powinna zrobić to przed wyborami, a zmiana musi objąć także premiera.

Publikacja: 23.07.2025 04:05

Posiedzenie rządu przed ogłoszeniem rekonstrukcji, 15 lipca

Posiedzenie rządu przed ogłoszeniem rekonstrukcji, 15 lipca

Foto: PAP, Radek Pietruszka

Po ostatniej elekcji parlamentarnej, która dała oczywistą większość obecnej ekipie, Jarosław Kaczyński wymyślił, że misję utworzenia nowego rządu prezydent może powierzyć dotychczasowemu premierowi. Tak też się stało – Andrzej Duda desygnował Mateusza Morawieckiego, a ten przedstawił Sejmowi zupełnie nowy skład swojego gabinetu. Połowę resortów objęły kobiety, najbardziej kontrowersyjnych i wzbudzających złe emocje ministrów zastąpili ludzie w miarę kompetentni, a przynajmniej niebędący twarzami najbardziej agresywnych działań PiS w poprzednich ośmiu latach. Zmniejszono także liczbę resortów.

Żartowałem wówczas, że gdyby tak wyglądały gabinety PiS przez poprzednie dwie kadencje, to trzecia byłaby niemal pewna. I właśnie tak powinna postąpić obecna władza. Z małą różnicą – musi przeprowadzić całą operację przed wyborami, a nie po nich, oraz powinna zdecydować się na nowego premiera.

Zmiana premiera i powrót do idei jednej listy

W świetle tego, co piszę, obecna rekonstrukcja jawić się powinna jako „prekonstrukcja”, czyli przygotowanie do tej zasadniczej zmiany kształtu rządu. Najlepszym czasem byłby okres dosłownie kilkunastu tygodni przed wyborami. Wówczas właśnie można byłoby zaprezentować nowy skład Rady Ministrów (z ludźmi wzbudzającymi pozytywne emocje, wybitnymi fachowcami, osobami zaufania publicznego), ale także pokazać, o jakie reformy i sprawy ma toczyć się kampania wyborcza i jaki jest sens pozostawania obecnej ekipy u władzy także po 2027 roku. Czyli ta zasadnicza rekonstrukcja musi być dla wyborców atrakcyjna zarówno pod względem personalnym (z nowym premierem włącznie), jak i programowym. W ten sposób można byłoby ustawić główną linię starcia kampanijnego – za programem i składem nowego rządu lub przeciwko niemu.

Czytaj więcej

Premier Tusk jest wymienialny. Następca jest tylko jeden. Ale czy nie za późno?

Kiedy miesiąc temu, gdy po raz pierwszy przedstawiałem publicznie ten pomysł, mógł się on wydawać kuriozalny, ale pojawia się coraz więcej sygnałów, że wśród polityków koalicji 15 października mówi się o podobnym scenariuszu. Nie sądzę, by ktoś tam sugerował się wypowiedziami profesora prowincjonalnego (choć bardzo dobrego) uniwersytetu. Może to świadczyć raczej o tym, że ta idea ma sens i widzi to coraz więcej osób.

Reklama
Reklama
Sondaż CBOS, ocena rządu (3-13 lipca)

Sondaż CBOS, ocena rządu (3-13 lipca)

Foto: PAP

To, o czym się jednak nie mówi,  to fakt, że taki manewr uzasadniłby pomysł jednej listy wyborczej, która przy obecnych nastrojach społecznych jest jedyną szansą uniemożliwienia Kaczyńskiemu powrotu do władzy.

Wybory parlamentarne 2027 roku mogą być referendum nad nowym rządem i jego programem

Bo powiedzmy to wprost: pojawia się znowu dylemat z 2023 roku – iść razem czy osobno? Tyle tylko, że prawdopodobnie za dwa lata już tylko wspólny start prawie wszystkich ugrupowań tworzących obecny rząd może dać im szansę utrzymania się u władzy. Patrząc na notowania PSL czy PL2050, ale także Nowej Lewicy, można dojść do wniosku, że ich samodzielny udział w wyborach musi zakończyć się klęską. Dlatego pójście w jednym bloku wydaje się na chwilę obecną najsensowniejszą opcją (zwłaszcza że metoda D’Hondta premiowałaby taką koalicję i przy zdobyciu przez nią ok. 40 proc. ważnie oddanych głosów mogłaby zapewnić większość miejsc w Sejmie). A zmiana rządu na kilkanaście tygodni przed elekcją daje doskonałe uzasadnienie konieczności głosowania na podmiot tworzony zarówno przez polityków PO i PSL, jak i Lewicę oraz PL2050. Wybory 2027 roku byłyby zatem rodzajem referendum nad owym nowym rządem i jego programem.

Foto: rp.pl/Weronika Porębska

By cała operacja zakończyła się sukcesem, ów nowy gabinet musi mieć nowego szefa. To już jasne. Jeśli w tym wielkim bloku zmieściłaby się Lewica, to wówczas na czele nowego rządu mógłby stanąć ktoś taki jak Rafał Trzaskowski. Jeśli jednak Włodzimierz Czarzasty i jego ludzie dogadaliby się z Partią Razem i zdecydowali się na start wraz z nią, to nowym gabinetem powinien kierować ktoś o bardziej konserwatywnym rysie, np. Radosław Sikorski. Można także zdecydować się na poszukanie kogoś nowego, mniej zgranego, niestojącego w pierwszym szeregu politycznych wojenek. Eksperyment z Karolem Nawrockim pokazuje, że nowość i świeżość są tym, na co wyborcy czekają.

Wnioski zatem są oczywiste – obecny układ rządowy pod kierownictwem Tuska i po tak kosmetycznych zmianach, jak te obecnie proponowane, skazany jest na klęskę. Ratunkiem dla koalicji 15 października jest zatem kolejna rekonstrukcja na krótko przed wyborami, utworzenie jednego bloku wyborczego (ewentualnie bez Lewicy) i uczynienie z kampanii 2027 roku referendum nad składem i programem owego nowego gabinetu. W tym świetle obecne kosmetyczne zmiany należy nazywać jedynie „prekonstrukcją rządu”. Wszystko, co ważne, dopiero przed nami.

Reklama
Reklama

Po ostatniej elekcji parlamentarnej, która dała oczywistą większość obecnej ekipie, Jarosław Kaczyński wymyślił, że misję utworzenia nowego rządu prezydent może powierzyć dotychczasowemu premierowi. Tak też się stało – Andrzej Duda desygnował Mateusza Morawieckiego, a ten przedstawił Sejmowi zupełnie nowy skład swojego gabinetu. Połowę resortów objęły kobiety, najbardziej kontrowersyjnych i wzbudzających złe emocje ministrów zastąpili ludzie w miarę kompetentni, a przynajmniej niebędący twarzami najbardziej agresywnych działań PiS w poprzednich ośmiu latach. Zmniejszono także liczbę resortów.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Protesty antyimigranckie, czyli czy górale zatęsknią za arabskimi turystami?
Opinie polityczno - społeczne
„To byli i są nasi chłopcy”. Widzieliśmy wystawę w Muzeum Gdańska
Opinie polityczno - społeczne
Niezauważalne sukcesy rządu. Dlaczego ekipa Donalda Tuska sprzedaje tylko złe wiadomości?
Opinie polityczno - społeczne
Na decyzji Andrzeja Dudy w sprawie Roberta Bąkiewicza zyska Konfederacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: „Nasi chłopcy”, nasza prowokacja, nasza histeria
Reklama
Reklama