Obecna sytuacja międzynarodowa skłania nas do przypomnienia sobie historii powstania NATO oraz poważnej refleksji nad stanem sojuszu północnoatlantyckiego i wyzwaniami, przed jakimi stoi, ćwierć wieku po zakończeniu zimnej wojny. Nakazują nam to przede wszystkim wydarzenia ostatnich miesięcy tuż przy naszej wschodniej flance. Przypomniały one wyraźnie, że tradycyjne zagrożenia dla bezpieczeństwa w strefie euroatlantyckiej nie odeszły bezpowrotnie wraz z końcem zimnowojennej konfrontacji. Historia nie skończyła się na przełomie roku 1989 i 1990, a myślenie, że z dywidendy pokojowej będzie można żyć przez dziesięciolecia, legło w gruzach.
Przekroczenie Rubikonu
Owszem, po zakończeniu zimnej wojny wielu chciało wierzyć, że tak się stanie. Kraje zachodnie, w tym Polska, dołożyły wielu starań, aby strefa stabilności i dobrobytu, poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności, demokratycznego samostanowienia narodów nie ograniczała się do wspólnoty atlantyckiej zbudowanej po drugiej wojnie światowej. Doszło do rozszerzenia NATO, sojusz nawiązał współpracę w sferze bezpieczeństwa z wieloma krajami byłego bloku sowieckiego, wreszcie doszło do zainicjowania dialogu i porozumiewania się w sprawach bezpieczeństwa z Federacją Rosyjską. Podstawą tego ostatniego był Akt Stanowiący zawarty w 1997 roku. Dialog czy różne formy współpracy z Rosją nie przebiegały bezproblemowo, lecz wielu żywiło nadzieję, że Moskwa z czasem stanie się bliskim partnerem sojuszu w sprawach ważnych dla bezpieczeństwa całej strefy euroatlantyckiej. Warunkiem jej powodzenia było respektowanie zasad Karty Narodów Zjednoczonych, podstawowych dokumentów KBWE oraz postanowień Aktu z 1997 roku.
Ku zaskoczeniu i niedowierzaniu wielu państw członkowskich sojuszu kierownictwo polityczne Rosji obrało w ostatnich latach inny kurs. Coraz bardziej groźny. Rosnącym spektakularnie nakładom na zbrojenia towarzyszyły zanik rudymentów demokracji, zastraszanie sąsiadów oraz silna antyzachodnia retoryka. W wielu stolicach państw NATO starano się tego nie dostrzegać. Przeciwnie, wbrew nieprzyjaznym sygnałom chciano zjednać Rosję i jej przywódców.
Agresja na Ukrainę była jednak przekroczeniem Rubikonu. Coś takiego zdarzyło się w Europie po raz pierwszy od 1945 roku. Nawet w kręgach wykazujących nadzwyczajne zrozumienie dla roszczeń Moskwy pojawiła się świadomość, że dalsze tolerowanie łamania przez nią przyjętych wcześniej zobowiązań, że ignorowanie jej ekspansywnych skłonności kosztem narodów mniejszych, naruszanie praw człowieka i podstawowych wolności w bezpośrednim sąsiedztwie sojuszu mogą doprowadzić do rezultatów znanych dobrze z historii. Już zresztą używanie siły zbrojnej wobec sąsiadów, aneksja ich terytoriów, uniemożliwianie im wolnego wyboru ich orientacji międzynarodowej niepokojąco przypominają złe karty ?XX-wiecznej historii Europy.